Reklama

Gwiazdor był na szczycie, spadł na dno. Wszystko przez gigantyczne długi

Charakterystyczny styl gry Nicolasa Cage'a najpierw uczynił z niego objawienie, a później pośmiewisko. Na początku swojej kariery występował u najlepszych - Davida Lyncha, braci Coen, Martina Scorsese. Po latach brał każdą rolę, byle tylko otrzymać wynagrodzenie potrzebne do spłaty długów. W ostatnim czasie jego kariera powoli wraca na właściwe tory, czego dowodem jest tegoroczna nominacja do Złotych Globów. Laureat Oscara kończy w niedzielę 60 lat.

Charakterystyczny styl gry Nicolasa Cage'a najpierw uczynił z niego objawienie, a później pośmiewisko. Na początku swojej kariery występował u najlepszych - Davida Lyncha, braci Coen, Martina Scorsese. Po latach brał każdą rolę, byle tylko otrzymać wynagrodzenie potrzebne do spłaty długów. W ostatnim czasie jego kariera powoli wraca na właściwe tory, czego dowodem jest tegoroczna nominacja do Złotych Globów. Laureat Oscara kończy w niedzielę 60 lat.
Nicolas Cage /Tim P. Whitby /Getty Images

Nicolas Cage wywodzi się z artystycznej rodziny. Jego ojciec był scenarzystą, matka tancerką, a babcia aktorką. Z kolei stryj, Francis Ford Coppola, wyreżyserował między innymi trylogię "Ojca chrzestnego" i "Czas Apokalipsy". Chcąc samemu dojść do wszystkiego, Nicolas zmienił nazwisko - z Coppola na Cage. Wziął je od Luke'a Cage'a, jednego z superbohaterów uniwersum Marvela. Aktor jest ogromnym fanem powieści graficznych. Kolekcjonuje zeszyty komiksowe, zrobił sobie tatuaże z superbohaterami, a swego syna nazwał Kal-El - od prawdziwego imienia postaci Supermana.

Reklama

Debiutował w 1982 roku małą rolą w komedii młodzieżowej "Beztroskie lata w Ridgemont High". Chociaż początkowo nie chciał pomocy rodziny, pierwszą ważną role zagrał u uznanego wujka w jego "Rumble Fish" (1983). Występował u niego jeszcze dwukrotnie. Samodzielny sukces przyszedł dopiero w 1987 roku za sprawą komedii: "Rising Arizona" oraz "Wpływ księżyca". Za tę drugą otrzymał nominację do Złotych Globów.

Artystyczna ewolucja Nicolasa Cage'a

Cage od początku wypracował specyficzny styl, polegający na nagłych zmianach nastrojów jego postaci i przesadzonej ekspresji. Niektórzy nazywali go przez to aktorem przerysowanym. Pojawiali się jednak twórcy, którzy potrafili wykorzystać talent aktora. Jednym z nich był David Lynch, który obsadził go w roli głównej w nagrodzonej w Cannes "Dzikości serca".

W brutalnym romansie Cage wcielił się w będącego na zwolnieniu warunkowym mordercę, który wraz ze swoją ukochaną postanawia uciec do Kalifornii. Nie podoba się to matce dziewczyny, która posyła za nimi płatnych zabójców. W czasie zdjęć Lynch niemal bez przerwy przepisywał dialogi i wymagał od swych aktorów spontaniczności. Cage przyznał później, że praca z nim była najważniejszą lekcją aktorstwa w jego życiu.

W 1996 roku Cage otrzymał Oscara za "Zostawić Las Vegas" Mike'a Figgsa. Wcielił się w uzależnionego od alkoholu scenarzystę, który po utracie pracy i rodziny postanawia zapić się na śmierć. Rola ta uczyniła z Cage'a jednego z najbardziej poważanych aktorów młodego pokolenia. Ten zdawał się wówczas spełniony, jeśli chodzi o kino artystyczne, więc zaczął grać w "akcyjniakach".

W ciągu następnych dwóch lat zrealizował "Twierdzę", "Con Air: Lot skazańców" oraz "Bez twarzy". Szczególnie ten ostatni dawał przedsmak ścieżki, którą Cage podąży w kolejnych latach. Aktor wcielił się w socjopatycznego terrorystę, ściganego przez nieustępliwego agenta FBI. Fabuła była absurdalna - by dowiedzieć się o miejscu ukrycia bomby, stróż prawa - dzięki skomplikowanej operacji - zamieniał się z przestępcą twarzami. Nie ona była jednak tutaj ważna. Liczyły się brawurowe sceny akcji oraz aktorstwo szarżujące na złamanie karku. Nie wiadomo, kto bawił się lepiej - grający agenta John Travolta, czy Cage, który w jednej scenie, przebrany za księdza, miotał się niczym opętany.

Ostatnim w pełni udanym ambitnym przedsięwzięciem w filmografii Cage'a była "Adaptacja" (2002) Spike'a Jonze'a. Aktor wcielił się w braci bliźniaków - Charliego, uznanego scenarzystę z blokadą twórczą i Donalda, początkującego pisarza z pozytywnym podejściem do życia. Aktor idealnie sprawdził się w obu rolach. Nieco wybitniej radził sobie jako Charlie - dręczony przez wszelakie fobie, nieśmiały, niewierzący we własne siły. Gdyby nie Adrien Brody i jego wybitna kreacja w "Pianiście", być może właśnie Cage zdobyłby w 2003 roku Oscara za najlepszą role męską.

W kolejnych latach Cage cierpiał na brak sukcesu. Pojawiał się w porządnych produkcjach ("Naciągacze", "Pan życia i śmierci", "Pogoda na życie"), nie były to jednak filmy na poziomie "Zostawić Las Vega" czy "Adaptacji". A dalej było już tylko gorzej. W 2006 roku Cage zagrał w "Kulcie", remake'u horroru z 1977 roku. Film zamiast straszyć, śmieszył, przede wszystkim dzięki szarżującemu bez opamiętania Cage'owi. Scena, w której jego bohater ma bliskie spotkanie z rojem pszczół, przeszła do historii aktorskiej niesławy.

Rok później Cage zagrał w komiksowym widowisku "Ghost Rider". Jako fan powieści graficznych aktor realizował swoje marzenie. Albo raczej zrealizowałby, gdyby tylko film był dobry. Pomijając sztampowy scenariusz, pozbawioną inwencji reżyserię i nieprzekonujące efekty specjalne, swoje trzy grosze dorzucał także Cage, który jako motocyklista z płonącą czaszką przekraczał kolejne granice absurdu. Szczególnie przemiany jego bohatera ze zwykłego człowieka w demona zemsty sprawiały, że nawet najwięksi fani aktora kręcili głowami z niedowierzaniem.

Był to ten smutny moment, gdy kiedyś popularny i kasowy aktor nagle zaczął się rozmieniać na drobne. Grał we wszystkim - tanich dramatach, głupkowatych sensacjach - tylko nie w dobrych filmach. Powód? Prosty - pieniądze. Będąc u szczytu sławy, Cage żył bardzo rozrzutnie, co zaowocowało licznymi długami. Chcąc je spłacić, aktor nie mógł być wybrednym. Za odpowiednią cenę grał we wszystkim.

Chlubnym wyjątkiem od tej reguły okazał się "Kick-Ass", brutalny i wulgarny pastisz kina superbohaterskiego. Cage wcielił się w nim w Big Daddy'ego, który krwawo rozprawia się z przestępcami, a przy okazji szkoli także swą dziesięcioletnią córkę na maszynę do zabijania. Cage w swej grze wzorował się na serialu "Batman" z lat sześćdziesiątych, w którym Adam West jako człowiek-nietoperz monotonnym tonem wypowiadał kolejne absurdalne kwestie. Wyszło wspaniale.

Udane były również próby Cage'a w produkcjach animowanych. Jako Superman w produkcji "Młodzi Tytani: Akcja! Film" czy Spider-Man Noir w obrazie "Spider-Man Uniwersum" miał szczęście trafiać na dobre scenariusze i twórców, którzy potrafili doskonale wykorzystać jego głos.

Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie dwie dekady były raczej równią pochyłą w karierze gwiazdora. Grywał w 4-5 produkcjach rocznie, ale nie były to nawet filmy klasy B, ale raczej Z, Ź i Ż, które najczęściej nie trafiały nawet do kin ("Kod 211", "Domino śmierci", "Instynkt pierwotny", "Czas rozliczenia"). Cage kontynuował w nich swoją szarżę, za każdym razem przekraczając nowe poziomy ekspresji. 

Sygnał do zmiany dała "Mandy" (2018), brutalny hołd dla filmów epoki VHS-ów. Cage zagrał w thrillerze Manosa Cosmatosa drwala, którego żona zostaje zamordowana przez członków groźnej sekty. Załamany bierze wszystkie narkotyki, jakie ma pod ręką, do prawej ręki siekierę, do lewej piłę spalinową i idzie samotnie wymierzyć sprawiedliwość.

Kolejnym udanym projektem artysty okazała się "Świnia" (2021) Michaela Sarnoskiego. Cage wcielił się w dramacie w łowcę trufli, który mieszka samotnie w oregońskiej dziczy. Musi jednak wrócić do swojej przeszłości w Portland w poszukiwaniu ukochanej świni, która została porwana. Bohater nie cofnie się przed niczym, aby odzyskać ukochane zwierzę. Kierowany miłością wypowiada wojnę porywaczom. Za swoją kreację Cage otrzymał nominację do Złotych Malin w kategorii "nagroda odkupienia".

Niezłe kreacje gwiazdor stworzył również w komedii akcji "Nieznośny ciężar wielkiego talentu", w której zagrał... samego siebie, oraz w czarnej komedii "Renfield", w którego wcielił się w hrabiego Draculę. I choć jednocześnie pojawiał się również w filmach niegodnych jego talentu ("Niewesołe miasteczko", "Więźniowie Ghostland", "Diabelska jazda", "Plan emerytalny", "Stara szkoła"), to wyraźnie dało się zauważyć, że jego kariera powoli wraca na właściwe tory.

Potwierdzeniem tego okazała się główna rola w "Dream Scenario". Cage zagrał niedocenianego profesora akademickiego, którego los zmienia się diametralnie, odkąd co noc śni się obcym ludziom na całym świecie. Z dnia na dzień, a w zasadzie z nocy na noc, mężczyzna staje się celebrytą szczególnej kategorii. Kreacja przyniosła Cage'owi pierwszą od dwudziestu jeden lat nominację do Złotych Globów. "Aktor bez zbędnej przesady i w wiarygodny sposób oddaje wszystkie frustracje, które przez lata rosły w jego bohaterze.  (...)  Cage daje z siebie wszystko - w najlepszym tego słowa znaczeniu" - pisał w swojej recenzji redaktor Interii Jakub Izdebski.

Nicholas Cage: Nowe horyzonty w streamingu

W niedawnym wywiadzie dla serwisu Uproxx Cage zdradził, że w najbliższym czasie chce ograniczyć się wyłącznie do występów w telewizji. Przewiduje, że nakręci jeszcze trzy, może cztery filmy. "Chcę zgłębiać inne formaty" - przyznał. - "Jestem bardzo zainteresowany wejściem w streaming i telewizję odcinkową. Widzę, jakie możliwości dają one w rozwoju postaci i ile czasu dają, by je zgłębić".

Laureat Oscara za "Zostawić Las Vegas" dodał, że po "po graniu przez 45 lat w przeszło 100 filmach czuję, że powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia w kinie. Chciałbym odejść z podniesioną głową i powiedzieć: 'Adios'. Myślę, że zostały mi trzy lub cztery filmy, zanim [...] zmienię format i znajdę inny sposób, by wyrażać się aktorsko".

Zobacz też: Weekend w kinie: Historyczny "Kos", współczesny "Kogel Mogel"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nicolas Cage
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy