Reklama

"Intrygant": Podstęp Soderbergha

Podziwiam reżyserską niezależność Stevena Soderbergha oraz jego upór w graniu na nosie zarówno wielkim hollywoodzkim wytwórniom, jak i... widzom. Nigdy nie wiadomo czego się po nim spodziewać. Tak jak w najnowszym "Intrygancie".

Soderbergh, dziecko Sundance (jego debiutanckie "Seks, kłamstwa i kasety wideo" najpierw zaistniały w Salt Lake City, dopiero potem podbiły Cannes), wypracował sobie dość wygodną formę współpracy z Hollywood. Kręci kasowy hit dla studia, po czym realizuje film dla siebie. Są to albo niskobudżetowe współczesne historie bez żadnych gwiazd (jak "Bubble", czy najnowszy "The Girlfriend Experience"), albo niemodne filmy z gwiazdorską obsadą (jak "Dobry Niemiec" z Georgem Clooneyem i Cate Blanchett, czy dyptyk "Che" z Benicio del Toro). Efekt? Rzadko znajdziemy je w kinach, od razu trafiają bowiem na sklepowe półki.

Reklama

Właśnie taki los spotkał jego najnowszy obraz - "Intygant", opartą na faktach historię Marka Whitcare'a (Matt Damon), specjalisty w dziedzinie biotechnologii i menedżera jednej z amerykańskich korporacji spożywczych, który na początku lat 90. XX wieku ujawnił FBI informację o największej zmowie cenowej w historii USA. Whitcare przez niemal trzy lata współpracował z FBI przy zbieraniu dowodów w sprawie, która okazała się jedną wielką mistyfikacją a jej główny bohater - człowiekiem o zaburzeniach psychicznych.

Sprawa była szeroko opisywana na łamach amerykańskiej prasy, poświęcono jej też dwie książki, z których jedna, autorstwa byłego dziennikarza "New York Timesa" Kurta Eichenwalda, stała się podstawą filmu Soderbergha. Scenarzystą obrazu został Scott Z.Burns, którego najwybitniejszym osiągnięciem jest dotychczas autorstwo "Ultimatum Bourne'a". Stopień fabularnego zagmatwania "Intryganta" jest rzeczywiście, na wzór ekranizacji Ludluma, mistrzowski. Niewprawny widz po kilku minutach filmu nie będzie zupełnie wiedział czego dotyczy spisek, kto knuje przeciwko komu, ani czym u diabła jest lizyna!

Wszystko przez eliptyczny sposób narracji, anegdotycznie prowadzonej przez Soderbergha, który próbuje tu chyba ścigać się w realizatorskiej biegłości z twórcą "Ultimatum Bourne'a" Paulem Greengrassem. Whitcare to jednak nie Bourne (choć zarejestrowany przez FBI jako agent 014 tłumaczy, że to dlatego, że jest "dwa razy sprytniejszy od Jamesa Bonda", to chyba najlepszy żart "Intryganta") i zamiast adrenaliny skacze nam raczej poziom irytacji. Myśleliśmy, że to będzie film w stylu "Rozmowy" Coppoli? Nic z tego!

Na trop klasycznego już dzieła Francisa Forda Coppoli naprowadza nas bowiem od początku nie tylko zaakcentowana już w czołówce filmu i będąca jednym z bohaterów "Intryganta" aparatura do potajemnego nagrywania, ale też swoisty klimat filmu, który - dzięki stylowej muzyce Marvina Hamlischa, żółtawym zdjęciom Petera Andrewsa oraz kostiumom i charakteryzacji - ewokuje spiskowo-polityczno-sensacyjne kino lat 70 (ale Soderbergh opowiada nam przecież historię z lat 90.!).

Na uwagę zasługuje zwłaszcza kreacja Matta Damona, który do roli Whitcare'a nie tylko przytył kilkanaście kilogramów, ale dał też sobie przykleić niemodne wąsy i perukę. Damon po raz kolejny udowadnia, że z dość niezłym efektem radzi sobie w komediowych rolach. Jego bohater najbardziej przekonujący - i dowcipny - jest jednak wtedy, gdy z offu komentuje ekranowe wydarzenia. To już wyłączna zasługa scenarzysty.

"Intrygant" to jednak zwodniczy film. Kiedy bowiem okazuje się, że podstęp Soderbergha do niczego nie prowadzi - czujemy się nie tylko zwiedzeni, ale też zawiedzeni. Wygląda na to, że tylko reżyser bawił się, kręcąc "Intryganta". I to naszym kosztem.

"Intrygant", premiera DVD: 19 marca 2010, dystrybutor: Galapagos Films

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Steven Soderbergh | Intrygant | FBI | filmy | Nie wiadomo | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy