Reklama

"Duży zeszyt" [recenzja]: Koszmarny pamiętniczek wojenny

Węgierski "Duży zeszyt" konkuruje z polską "Idą" w walce o Oscarową nominację. Wojenna historia bliźniaków, które próbują przetrwać ten czas na wsi, intryguje przede wszystkim sposobem narracji, ale nie ma siły czarno-białego obrazu Pawlikowskiego. Reżyser, János Szász, prowadzi narrację między baśnią a realizmem, zawodzą go jednak zbyt drobiazgowe kalkulacje.

"Duży zeszyt" to z pewnością kino z najwyższej półki. Może nawet ocierające się o filmowe szczyty. Szász unika schematów. Obrazy wojny, utrwalone w masowej wyobraźni przez mainstreamowe, hollywoodzkie produkcje, pojawiają się tylko po to, by nabrać innego wydźwięku. Wystarczy zmiana akcentów, tonacji, detalu w kadrze. Szász gra najczęściej na niedopowiedzeniach, jak w scenie bombardowania miasteczka, wykorzystując rysunki w dziecięcym pamiętniku. Swoją grę opiera na popularnych obrazach wojny, z jednej strony i na naszej wiedzy o tym okresie, z drugiej.

Reklama

To historia przefiltrowana przez wrażliwość dziecka, w tym przypadku, bezimiennych, 13-nastoletnich bliźniaków. Rodzice, obawiając się, że identyczni chłopcy wzbudzą niezdrowe zainteresowanie w mieście, wysyłają ich na wieś do babci. Ta z kolei jest niechętna niespodziewanemu najazdowi wnuków, których nigdy wcześniej nie widziała. Osamotnieni chłopcy zaczynają pisać pamiętnik w zeszycie podarowanym przez ojca.

Wielu z was zapewne wzruszy ramionami i stwierdzi, że już wielokrotnie miało okazję oglądać podobne historie wojenne, zarówno z dzieckiem w roli głównej, jak i pamiętniczkiem pomiędzy. I słusznie, bo samo przyjęcie dziecięcej perspektywy, czy subiektywne ujęcie wojny w osobistych zapiskach niczym nowym nie jest. I jak zwykle w takich przypadkach bywa, wyjątkowość filmu Szásza polega na stylu.

Perspektywa dziecka oznacza tutaj przyjęcie chwilami konwencji baśni, lecz raczej tej mrocznej, spod znaku braci Grimm. Babcia bliźniaków, nazywana w okolicy wiedźmą, jest podejrzana o zabicie swojego męża, a wnuki nazywa dosadnym i obraźliwym epitetem. Jest i młoda sąsiadka mieszkająca z głuchoniemą matką, kradnąca w miasteczku jedzenie. Piękna, lecz okrutna blondwłosa "księżniczka". Każdy z tych elementów niesie w sobie źródło niepokoju i zagrożenia.

Sami główni bohaterowie (świetny występ András i László Gyémántów) wyłamują się schematowi dziecięcych ofiar. Ich pamiętnik to przerażające świadectwo dojrzewania w przepełnionej okrucieństwem rzeczywistości. Świadectwo oswajania śmierci i bólu. Zabijają, zadają sobie cierpienie, głodują, bo chcą się wzmocnić - emocjonalnie, fizycznie i psychicznie. Tylko tak przetrwają. Taką filozofią wzbudzają zresztą zainteresowanie niemieckiego oficera zajmującego jeden z pokojów w chałupie babci. I rzeczywiście jest w tym pewien posmak nazistowskiej fascynacji siłą i tężyzną, odarciem z uczuć.

Kalkulację czuć jednak i w samym filmie, w każdym perfekcyjnie wykadrowanym obrazie. "Duży zeszyt" zaczyna wybrzmiewać trochę obłudnie. Seria rwanych obrazów, jak z dziecięcego horroru, wytraca swoją emocjonalną siłę i psychologiczną wiarygodność. Szásza żongluje kolejnymi znanymi nam sytuacjami i obrazami, ale zapomina, że na prostym matematycznym rachunku wybitnego filmu nie zbuduje.

7/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Duży zeszyt" (A nagy füzet), reż. János Szász, Węgry, Niemcy, Austria, Francja 2013, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 7 listopada 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama