Reklama

Umiem się z siebie śmiać

Piotr Gąsowski obchodzi w tym roku 25-lecie pracy na scenie. Jak wspomina swoją podróż na egzamin do szkoły teatralnej? A drogę do teatru na pierwszą premierę? A pierwszą dziką wyprawę za granicę? Albo wyprawę ... do łóżka z pierwszą dziewczyną? Piotr Gąsowski - 25 lat w podróży.

RMF FM, Marta Grzywacz: Twoja droga do szkoły teatralnej wiodła z Poznania do Warszawy?

Piotr Gąsowski: - Tak, to był stan wojenny. Boże, jaki stary jestem! Jechałem pociągiem. Ale zanim złożyłem papiery do Warszawy, postanowiłem spróbować szczęścia we Wrocławiu. Tam było dziwnie - pierwszy sprawdzian odbywał się u logopedy, któremu musiałem pokazać zgryz. Nie zrozumiałem o co chodzi i po prostu pokazałem zęby. Jak pokazujesz zęby to zgryz się nie domyka i przewodniczący komisji mówi: "proszę pana, pan jest jeszcze młody, musi pan nosić aparat na zębach". A ja na to, że może jednak pokazałbym co umiem. Ale nie zgodzili się. Komisja stwierdziła, że mam wadę zgryzu, a oni nie mogą przyjmować ludzi, którzy od samego początku będą mieli kłopoty z wysławianiem się. Pamiętam, że się popłakałem i jak ten biduś pojechałem do Poznania. Mama następnego dnia załatwiła mi wizytę u dentysty, który stwierdził, że mój zgryz jest prawidłowy.

Reklama

Więc na kolejny egzamin do Warszawy jechałeś z duszą na ramieniu?

- Ale z wiedzą, że mam dobry zgryz! I tam etap po etapie zdałem do szkoły teatralnej.

Trudna była ta podróż w dorosłe życie?

- Trudna, bo nagle okazało się, że na studiach sam musiałem wszystko zrobić. Dopiero wtedy zacząłem doceniać co to znaczy prowadzić dom. Miałem co prawda dom w akademiku, ale ...

Życie studenckie nie było fajne?

- Było, ale na pierwszym roku mieszkałem w pokoju czteroosobowym w szóstkę. Sześciu studentów i każdy porąbany na swój sposób. Jeden chciał słuchać radia, drugi się uczyć, trzeci zaprosić sobie dziewczynę, czwarty robić coś pod kołdrą... Każdy miał inny pomysł na wieczór. Ciężko było dojść do porozumienia, więc dzień w dzień byliśmy totalnie niewyspani. Co weekend więc wsiadałem w pociąg i jechałem do Poznania. Potrzebowałem kontaktu z domem i rodzicami. Jednak z biegiem lat, z biegiem dni brakowało mi tego coraz mniej, miałem już w Warszawie swoje miłości, swoje życie, zaczynałem zapuszczać korzenie. Natomiast do tej pory mam bardzo silny kontakt z rodzicami, którzy się przeprowadzili i mieszkają teraz pod Warszawą, w Milanówku. Dzwonimy do siebie, oni do mnie przyjeżdżają, ja tam jeżdżę z dzieciakami. Szczęśliwie mi się ułożyło.

Pamiętasz podróż na swoją pierwszą premierę?

- To był rok 1987, okres szalejącej komuny. Sytuacja w teatrach warszawskich bardzo trudna, bo nikogo nie przyjmowano. Żaden z dyrektorów nie był pewien, czy jego teatr będzie jeszcze funkcjonował. Ale mnie się poszczęściło, bo na moim przedstawieniu dyplomowym pojawiła się dyrektor Teatru Komedia, Olga Lipińska od razu zaproponowała mi angaż. Wahałem się, bo to nie był profil teatru, który mi odpowiadał. Wtedy każdy student był trochę napakowany i chciał grać wielkie role dramatyczne, że to niby większy prestiż. Później się okazało, że to jest gówno prawda, bo trzeba po prostu dobrze grać - nie ważne czy w komedii czy tragedii. Każdemu z nas wydawało się też wtedy, że będzie co najmniej Robertem De Niro albo Marlonem Brando. Więc byłem bardzo krytycznie nastawiony.

- Oglądałem sztukę, która oczywiście bardzo mi się nie podobała, bo aktorzy grali tak jak nas uczono, że nie powinniśmy grać, aż tu nagle, po pół godzinie spektaklu pojawiła się na scenie aktorka, która przykuła moją uwagę. I ona była powodem, dla którego podpisałem kontrakt z Teatrem Komedia. Zakochałem się w niej jako artystce. To była Hanna Śleszyńska. Moja wspaniała przyjaciółka, była partnerka. Byliśmy razem 13 lat. Mamy wspaniałego syna, Kubę, 16-letniego. I do dziś kultywujemy naszą przyjaźń.

Zdając do szkoły teatralnej chciałeś coś komuś udowodnić?

- Absolutnie nie. Zawsze chciałem być aktorem. Byłem zafascynowany filmami dla młodzieży - "Podróż za jeden uśmiech", "Stawiam na Tolka Banana". Chciałem grać takich bohaterów. A poza tym byłem kompletnym debilem z matematyki, fizyki i chemii. Moja pani profesor od chemii kazała mi obiecać, że nigdy nie będę miał do czynienia z chemią i tylko pod tym warunkiem postawiła mi czwórkę na świadectwie maturalnym, bo nie zasługiwałem nawet na trójkę.

Ale dobrą chemię w ludziach potrafisz wyczuć?

- Myślę, że tak. Nie wiesz dlaczego, ale źle się czujesz w obecności niektórych ludzi. To jest zła energia, którą ktoś generuje. Co do tego się nigdy nie pomyliłem. Jestem pod tym względem jak wróżbita. Choć myliłem się w drugą stronę. Wydawało mi się, że ktoś jest w porządku, a okazywał się fiutem. Ale mogę też powiedzieć, że ludzie do mnie ciągną. Nawet koledzy zauważyli , jak to jest - gdzie się nie pojawisz, każdy o coś cię pyta, każdy czegoś od ciebie chce, albo chociaż posiedzieć blisko... A najlepszym tego dowodem jest knajpa. Może siedzieć 15 osób, a do kogo kelner zawsze przyniesie rachunek? Do mnie! I zawsze słyszę - bo pan wygląda jak kierownik wycieczki!

Musisz sam mieć dobrą energię.

- Myślę, że tak. Trzeba o tym pamiętać, cieszyć się tym, ale wiedzieć, że niesie to za sobą pewne konsekwencje i poczucie odpowiedzialności.

Za uczucia, które się budzi w innych ludziach.

- Właśnie tak. I za zaufanie, którym cię obdarzają. Ja często czuję się jak spowiednik.

I kobiety na ciebie lecą...

- E tam, lecą... ! Ludzie! Przecież ja mam lustro! Nie wiem skąd ten mit - Gąsowski - mucho.

Kobiety nie zawsze lecą na tych, co mają metr dziewięćdziesiąt i bujną blond czuprynę, ale też na tych, którzy mają coś w oczach.

- Mówiłaś o Mateuszu Kusznierewiczu? :-) Wiele kobiet podkreśla moje poczucie humoru i dystans do siebie czyli to, ze umiem się z siebie śmiać. To się chyba podoba kobietom.

Czy równie chętnie jak po sawannie buszujesz po sklepach z ciuchami?

- Bardzo lubię ciuchy. I jak już idę do sklepu to wychodzę z torbami - dosłownie i w przenośni. Jeżdżę na ciuchy do Berlina - kilka razy w roku. Uwielbiam Berlin po pierwsze dlatego, że mam tam przyjaciela, po drugie dlatego, że kupując tam mam gwarancję, że co druga osoba w Warszawie nie będzie ubrana podobnie. Po trzecie - tam świat mody poszedł dużo dalej niż u nas, gdzie wszystko jest stonowane.

A masz odwagę kupować cokolwiek dla Ani?

- Mało, że mam odwagę. Bardzo lubię! Kupowałem wszystkim swoim kobietom.

I miały nosić?

- Ale noszą! Bo mam oko do rozmiarów i umiem wybierać ciuchy. A najbardziej lubię tę radość w oczach, kiedy Ania rozpakowuje torby. Bardzo lubię dawać prezenty.

Ale bez Ani odbywasz swoje doroczne podróże za granicę.

- Raz w roku, na początku grudnia wyjeżdżam tylko z moim przyjacielem. To jest podróż bez rodziny. Tak to jest od lat i nie widzę powodu, żeby tego zmieniać. I nie dlatego, że nie chcę pojechać z Anią, bo z Anią jeżdżę bardzo dużo, więcej z nią niż bez niej. Ale dlatego, że te moje podróże często ocierają się o niebezpieczeństwo i ja sam o sobie muszę wtedy myśleć.

- Jestem opiekuńczym człowiekiem a dzięki temu, że jadę sam, pozbywam się obowiązku martwienia się o kogoś innego. A druga rzecz - kobieta, każda kobieta, nawet jeśli mówi, że tak nie jest, lubi wiedzieć co będzie jutro. Choćby po to, żeby wiedzieć gdzie weźmie prysznic. A ja na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo często śpię tam gdzie stoję. Czyli jeśli gdzieś nie dojedziemy to śpimy na plaży pod palmą, albo kąpiemy się po trzech dniach. Więc jeśli jadę z Anią, patrzę trochę jej oczami, czy będzie jej się podobać. A tak, jestem zwolniony z tego obowiązku.

Fajne, męskie wyprawy?

- Tak. Prymitywnie rozumujący, prości ludzie myślą, "o, wiadomo w jakim celu on jedzie" . Niech sobie myślą co chcą.

A twoja podróż do łóżka z pierwszą dziewczyną? Byłeś do niej dobrze przygotowany?

- O, Jezu! Odbyło się to w Budapeszcie w Sylwestra z moją ukochaną Węgierką Agnes, która studiowała w Warszawie na ASP, bo jej mama była Polką. I nic z tego nie wyszło. Stres. Tu chciałbym zaapelować do wszystkich młodych facetów, którym za pierwszym razem się nie udało, żeby się nie przejmowali. Ja miałem taką traumę, że przez parę miesięcy nie mogłem dotknąć mojej dziewczyny. Ona już była obeznana w tych sprawach, a ja zupełnie nie. Mimo, że miałem 19 lat, więc według metryki byłem dorosłym człowiekiem. Ale takie miałem wyobrażenia o tym wszystkim, tak bardzo chciałem, że nie dałem rady. I tak się to skończyło. Nijak!

Zdarzały ci się podróże na gapę?

- Bardzo dużo podróżowałem na gapę. Szczególnie we Francji. Nie miałem pieniędzy na bilet. Przeskakiwałem przez poręcze do metra, kilkakrotnie musiałem uciekać przed kontrolerami. Raz zostałem złapany i musiałem zapłacić karę, ale jak sobie to później podliczyłem - opłacało mi się.

Często wyjeżdżałeś za granicę do pracy?

- Tak, ale jeżdżąc do pracy, jednocześnie zarabiałem na podróże po tym kraju.

Co robiłeś?

- We Francji byłem na przykład i malarzem i stroiłem fortepiany i grałem w pornosach. To znaczy, miałem propozycję, ale uciekłem z planu, bo sytuacja się powtórzyła tak jak w przypadku dziewczyny, czyli w sytuacjach stresujących Gąs odpada...

A kto zaproponował ci takie zajęcie?

- Po kolei - w ostateczności nie zagrałem w żadnym takim filmie, więc nie szukajcie! Był to czas, kiedy jeszcze jako student przyjechałem do Francji, żeby pracować na budowie. Ale przed jednym z klubów, poznałem gwiazdę filmów porno, Polaka, który najpierw proponował nam żebyśmy przyszli i popatrzyli co się dzieje na planie. Dla nas, chłopaków z Polski, gdzie zakazane było nawet słowo dupa kopulujące pary to był szok! No i ten Piotr Stanisław Zieliński słysząc, że szukam pracy jako statysta, zaproponował mi, żebym spróbował sił w filmie erotycznym, który kręci jego kolega. Więc się tam pojawiłem, bardziej chyba gnany ciekawością. Ale nie udało się. Więcej przeczytacie w mojej książce, która wyjdzie za rok.

Pamiętasz swoje podróże na sale porodowe?

- O Jezu, byłem dwa razy. Pamiętam kiedy Hania rodziła Kubę. Położna mnie pyta: chodził pan do szkoły rodzenia? Nie. O, to dzięki Bogu, bo tu przychodzą panowie tacy obeznani, że się wytrzymać nie da. Więc ja siedziałem cicho, trzymałem Hankę za rękę i chyba wołałem: Przyj! Bo widziałem w telewizji, ze tak trzeba.

A teraz możesz z dumą prezentować swojego syna.

- Tak, ostatnio pojawiłem się z nim na premierze, bo bardzo często jeździmy razem, dużo gadamy, mamy świetny kontakt, a tabloidy piszą, że w końcu ujawniłem syna, bo chcę zmienić swój wizerunek. Ja rzeczywiście mam spierdolony PR, chyba dlatego, że odmawiam kolaboracji z tabloidami. Więc ujawniłem syna na premierze. A mówiąc poważnie, nigdy się go nie wyparłem, podobnie jak córeczki Julki, przy której porodzie też byłem z Anią. Wbrew temu, co pisały tabloidy, że zobaczyłem dziecko dopiero po trzech dniach.

Odbyłeś w życiu mnóstwo podróży, trudno wyliczyć kraje których nie widziałeś, ale jedną podróż masz jeszcze przed sobą - do ślubu.

- Ślub nie jest mi do niczego potrzebny.

Tej podróży nie masz w planach?

- Nie ma. Nigdy nie mów nigdy, ale nie przewiduję, żeby taka podróż odbyła się w najbliższym czasie.

Dziękuję za rozmowę.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Gąsowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy