Reklama

Polka u boku hollywoodzkich gwiazd podbija Hollywood! "Warto zaryzykować"

- Jak przeczytałam scenariusz, to okazało się, że jest tam sporo intrygujących rzeczy do zagrania. (...) Pomyślałam sobie, że warto dla takiej reżyserki i tego scenariusza zaryzykować - mówi Joanna Kulig o swojej najnowszej produkcji w rozmowie z Interią. Polska aktorka w filmie "Miłość bez ostrzeżenia" wystąpiła u boku hollywoodzkich gwiazd: Anne Hathaway, Marisy Tomei i Petera Dinklage'a. Tytuł od 15 marca można oglądać na ekranach polskich kin.

- Jak przeczytałam scenariusz, to okazało się, że jest tam sporo intrygujących rzeczy do zagrania. (...) Pomyślałam sobie, że warto dla takiej reżyserki i tego scenariusza zaryzykować - mówi Joanna Kulig o swojej najnowszej produkcji w rozmowie z Interią. Polska aktorka w filmie "Miłość bez ostrzeżenia" wystąpiła u boku hollywoodzkich gwiazd: Anne Hathaway, Marisy Tomei i Petera Dinklage'a. Tytuł od 15 marca można oglądać na ekranach polskich kin.
Joanna Kulig robi karierę w USA /Netflix /materiały prasowe

Joanna Kulig jest dziś najbardziej rozpoznawalną na świecie polską aktorką, która wyrusza na podbój Hollywood. Miała 16 lat, kiedy wykonaniem piosenki Grzegorza Turnaua "Między ciszą" zachwyciła jurorów "Szansy na sukces". Po skończeniu Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie zaczęła od razu pojawiać się w filmach i serialach. Mogliśmy oglądać ją na polskich ekranach w takich produkcjach, jak "Disco polo", "Sponsoring", "Milion dolarów", "Niewinne", "Kler", "O mnie się nie martw", "Pajęczyna" czy "Pułapka" oraz oczywiście w nominowanej do Oscara "Zimnej wojnie", dzięki której jej międzynarodowa kariera nabrała tempa. Aktorka wystąpiła m.in. w takich zagranicznych tytułach, jak "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic", "Knox Goes Away", "Masters of Air", zagrała również jedną z głównych ról w serialu Netflixa "The Eddy".

Reklama

"Miłość bez ostrzeżenia" to jej najnowszy film. W komedii romantycznej wyreżyserowanej przez Rebbecę Miller polska aktorka zagrała u boku hollywoodzkich gwiazd: Anne Hathaway ("Diabeł ubiera się u Prady", Marisy Tomei ("Spider-Man: Daleko od domu") i Petera Dinklage'a ("Gra o tron").

Na temat filmu "Miłość bez ostrzeżenia", ale nie tylko, z Joanną Kulig rozmawiał Rafał Pawłowski.

Rafał Pawłowski, Interia: Podobno reżyserka "Miłości bez ostrzeżenia" Rebecca Miller dostrzegła cię w "Zimnej wojnie" Pawła Pawlikowskiego. I to właśnie ten film zainspirował ją, by zaproponować ci rolę Magdaleny.

Joanna Kulig: - Dostałam maila z zaproszeniem do rozmowy na zoomie. Rebecca zadzwoniła i powiedziała, że strasznie podobała się jej moja rola u Pawła i że chciałby wysłać mi scenariusz. To w ogóle ciekawe, bo główny wątek, który jest w "Zimnej wojnie", jest w jakiś sposób zainspirowany romansem ojca Rebecki - pisarza Arthura Millera i Marylin Monroe. Pamiętam, jak Paweł pokazywał mnie i Tomkowi Kotowi zdjęcia Millera z Monroe, opisując jaka to piękna para.

I nagle odzywa się do ciebie córka TEGO Millera.

- Której twórczość ja z kolei dobrze znałam. I całą jej historię. Widziałam zrobiony przez nią bardzo ciekawy dokument o ojcu, w którym były ujęcia, gdy mieszkali na wsi i gdy sadzał sobie małą Rebeckę na kolanach opowiadając o tym, że pisanie jest jak budowanie domu z drewna. Rozmawiałyśmy o tym, jak od bycia malarką przeszła do reżyserowania, bo chciała opowiadać sny. I o tym, jakie niezwykłe są jej filmy, które bardzo cenię. Olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza "Ballada o Jacku i Rose", który zrealizowała ze swoim mężem Danielem Day-Lewisem. Niesamowity był też "Plan Maggie", w którym Julianne Moore gra z takim dziwnym akcentem. Te filmy są w pewien sposób przewrotne i interesujące, a do tego mają w sobie jakiś taki ładunek dobrej energii. No i jest to kameralne kino niezależne, w którym naprawdę wielkie nazwiska występują nie dla pieniędzy, ale z potrzeby serca. Kinu Rebecki dużo bliżej do europejskiego arthouse'u niż hollywoodzkich produkcji. Cieszę się, że mogłam stać się jego częścią.

W "Miłości bez ostrzeżenia" rzeczywiście występujesz w znakomitym towarzystwie: Peter Dinklage, Marisa Tomei i Anne Hathaway, która jest także współproducentką filmu. Ale wróćmy do scenariusza. Postać, którą grasz wydaje się trochę oklepana - pracująca na czarno sprzątaczka z Polski, która drży na myśl o deportacji.

- W pierwszej chwili też tak pomyślałam. Ale jak przeczytałam scenariusz, to okazało się, że jest tam sporo intrygujących rzeczy do zagrania. Że zaglądamy gdzieś w głąb postaci i że jednak ona przechodzi swoją metamorfozę. Tak, jak każdy z bohaterów tego filmu. Zainteresowała mnie zwłaszcza relacja matki i córki. Opowieść o silnej więzi, ale też o tym, że jak za bardzo pielęgnujesz swoje lęki i przenosisz je na dziecko, to ono przestaje się z tobą dzielić swoim życiem i zwierzać się ze swoich przeżyć emocjonalnych. To dojrzewanie córki daje impuls mojej bohaterce, by sama stała się bardziej niezależna i przestała rozpamiętywać przeszłość. To jest zresztą historia, mająca swoje korzenie w rzeczywistości. Pierwowzorem mojej postaci była dziewczyna mająca w Polsce męża-hazardzistę, który wszystko przegrał. Wraz z córką musiała wyemigrować. Trafiła do USA, gdzie ciężko pracowała i pewnego dnia okazało się, że jej córka zakochała się w synu małżeństwa, u którego ona sprzątała. Takich prozaicznych historii wśród polskiej emigracji jest bardzo dużo. Pomyślałam sobie, że warto dla takiej reżyserki i tego scenariusza zaryzykować.

Przyjęłaś rolę i...

- Wybuchła pandemia. Powstanie tego filmu parę razy wisiało na włosku. Zdjęcia były przekładane chyba pięć razy. Poświęciłam ten czas na szlifowanie języka. Chociaż akurat tutaj miałam zadanie, by mówić ze wschodnim akcentem, więc pod tym względem było łatwo. Ale pandemia piętrzyła problemy. Szczepienia, certyfikaty potrzebne przy lataniu z Europy do USA. Bardzo się bałam, by nie złapać covida. Kiedy w kwietniu 2022 roku weszliśmy na plan w Nowym Jorku odetchnęłam z ulgą, że to się w końcu dzieje. Ale choć zachowywaliśmy wszystkie niezbędne środki ostrożności, to jednak na samym końcu zdjęć zachorowałam. I wylądowałam na 10 dni na kwarantannie. A został mi do nakręcenia jeden dzień zdjęciowy! Przeżywałam to strasznie, bo byłam zaproszona do Jury "Un Certain Regard" w Cannes. Myślałam, że skończę zdjęcia, polecę na parę dni do rodziny do Krakowa i dopiero potem na Lazurowe Wybrzeże. Ale przez covid nie mogłam wrócić, więc na dwutygodniowy festiwal poleciałam prosto z Nowego Jorku. 

Od tamtego czasu minęły 2 lata. Film dopiero teraz ma swoją polską premierę. Ty w międzyczasie zrobiłaś kilka innych projektów w USA. Już 15 marca na tamtejsze ekrany wchodzi "Knox Goes Away" w reżyserii Michaela Keatona, w którym pojawiasz się u jego boku, ale gra tam również Al Pacino.

- To też był 2022 rok. I mój pierwszy film nakręcony w Hollywood. Z Michaelem Keatonem również spotkaliśmy się na zoomie, ale to nie był casting tylko rozmowa. Chciał się spotkać, zanim wyśle mi scenariusz. Od razu uprzedził, że to nie będzie duża rola - raptem pięć dni zdjęciowych i czy mnie to interesuje. A że uwielbiam jego "Birdmana", więc prawie oszalałam z radości. Scenariusz czytałam na wakacjach, a do Los Angeles poleciałam w listopadzie. I w ogóle nie miałam pojęcia, że w filmie występuje Al Pacino. Siedzieliśmy sobie z moim menadżerem Tomkiem w hotelu w L.A. wciąż odczuwając jetlag i nagle dostajemy informację, że następnego dnia rano - o 10.00 są przymiarki kostiumów. I że będzie tam także Al Pacino. Co? Pomyślałam sobie, że to naprawdę zrządzenie losu, bo przecież to jest ikona. I nawet nie śmiałam marzyć, że kiedyś spotkam się z nim na planie. Co prawda nie mamy wspólnych scen, ale miałam okazję obserwować jak gra i, przede wszystkim, jak się zachowuje między ujęciami, gdy jest "w postaci" i jak sobie wytwarza, wypracowuje to, co za chwilę zagra.

A jak pracowało się z Keatonem-reżyserem?

- To było ciekawe doświadczenie. Bo on zarówno reżyserował ten film, jak i grał główną rolę. Na początku trudno mi się było do tego przyzwyczaić. Bo Michael coś wyjaśniał, nagle przerywał, by na przykład usiąść w fotelu i pokazać, co zrobi jego postać. W pewnym momencie poprosiłam nawet, by posadził jakiegoś dublera na swoim miejscu i wtedy dał mi precyzyjne, reżyserskie wskazówki. Ale nie było to wcale łatwe. Chwilę potrwało, zanim się w tym odnalazłam.

Od niedawna można cię też oglądać w wojennym serialu "Władcy przestworzy" na AppleTV+.

- Kręciliśmy w 2021 roku w trakcie pandemii. Nawet na zewnątrz trzeba było nosić maseczki. Miałam tam niewielką rolę i kiedy przyleciałam, zdjęcia były już mocno zaawansowane. A to była gigantyczna produkcja - ogromne studio w Londynie, potężna scenografia, samoloty, mnóstwo statystów. I ludzie, którzy na planie funkcjonują, są w jakimś procesie twórczym. Byłam wtedy po zdjęciach w Polsce do serialu "Pajęczyna" i miałam doświadczenie związane z tym, że kiedy prowadzisz główną rolę, a dochodzą do ciebie aktorzy drugoplanowi, to czasem jest im ciężko złapać relację, bo nie spotkali się z niektórymi wątkami na próbach. Mając tego świadomość, poprosiłam odtwórcę głównej roli Calluma Turnera o spotkanie, żeby chociaż raz przeczytać z nim nasze sceny. Bo to jest tak, że on pędzi tym pociągiem, a ja dosiadam się na chwilę i muszę precyzyjnie wiedzieć, co mam zrobić.

Na liście zapowiadanych premier z twoim udziałem jest jeszcze "Isola" w reżyserii Nory Jaenicke, w której grasz główną rolę obok ikony europejskiego kina - Fanny Ardant.

- Jest absolutnie wspaniałą kobietą. Taką rock'n'rollową, a do tego naturalną. Spędziłyśmy razem sześć tygodni na planie we Włoszech. Grałyśmy obie po angielsku. "Isola" to debiut bardzo ciekawej reżyserki, mieszkającej trochę w Niemczech, trochę we Włoszech, a trochę w Nowym Jorku. Film jest obecnie w montażu, tak więc jeszcze chwilę trzeba na niego poczekać.

W tym roku po raz pierwszy, jako nowa członkini Amerykańskiej Akademii Filmowej miałaś okazję głosować w Oscarach.

- To dla mnie duże przeżycie. Sama brałam udział w kampanii "Zimnej wojny". Pamiętam, jak właśnie zapraszało się członków Akademii, pokazywało się im film i zabiegało o zainteresowanie. A teraz stanęłam po tej drugiej stronie. Głosujący nie czuje takiej presji, ale jest to ciekawe i nobilitujące przeżycie.

Teraz, gdy już jesteśmy po oscarowej ceremonii, zdradzisz na kogo głosowałaś? Jak oceniasz werdykt? Wygrali twoi faworyci?

- Cieszę się, że moi faworyci otrzymali Oscary. I jestem szczęśliwa, że nasza koprodukcja "Strefa interesów" zdobyła dwie statuetki.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Kulig
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama