Reklama

Marion Cotillard: Najgłębsze doświadczenie

Laureatka Oscara, piękna Marion Cotillard zagrała główną rolę w filmie "Dwa dni, jedna noc", najnowszej produkcji braci Dardenne, wielokrotnych laureatów festiwalu w Cannes - zdobywców Złotej Palmy za "Dziecko" i "Rosettę".

Grana przez Cotillard Sandra staje w filmie braci Dardenne przed zadaniem z pozoru niemożliwym. Musi przekonać ludzi, z którymi pracuje, aby zrezygnowali ze swoich premii. Jeżeli jej się nie powiedzie - ona sama straci pracę. Wspierana przez męża kobieta wyrusza na spotkania z kolegami i koleżankami z pracy. Ma tylko jeden weekend, by uratować posadę.

Jak poznałaś braci Dardenne?

Marion Cotillard: - Spotkaliśmy się na krótko w Belgii, na planie filmu Jacques'a Audiarda "Z krwi i kości". To było przelotne spotkanie, między dwiema windami. Byłam nieco onieśmielona, bo zawsze ich podziwiałam. Kilka miesięcy po skończeniu zdjęć do tamtego filmu mój agent zadzwonił z wiadomością, że Luc i Jean-Pierre chcą mi zaoferować rolę. W pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć! Zawsze myślałam, że współpraca z nimi leży poza zasięgiem moich możliwości.

Reklama

Dlaczego?

- Wiem, że moje doświadczenie z Hollywood w wielu przypadkach okazywało się pomocne, otwierając drzwi do pracy z niejednym znanym filmowcem. Ale z braćmi Dardenne? Nawet by mito do głowy nie przyszło! Oni przecież nie pracują z gwiazdami. Zdarzyło im się wprawdzie zaangażować Cécile de France, do "Chłopca na rowerze", ale ona jest Belgijką i jej pojawienie się w ich świecie było przez to bardziej zrozumiałe. Ta propozycja była więc dla mnie prawdziwą niespodzianką i sprawiła mi ogromną radość.

Jak opisałabyś ich kino?

- Każdy z ich filmów dotyka problematyki społecznej, penetrując jednocześnie zupełnie nowe obszary kinematografii. To jest kino autorskie par excellence, bo nie można być już bardziej twórcą niż Luc i Jean-Pierre. Ale także kino, które opiera się jakimkolwiek kategoryzacjom. Moim zdaniem ich filmy są po prostu uniwersalne.

Jak wspominasz swoją reakcję na propozycję zagrania Sandry?

- Podczas naszego pierwszego spotkania byłam podekscytowana jak małe dziecko! Próbowałam grać opanowaną, ale nie potrafiłam. Musiałam im wyznać, że cieszę się z tej współpracy tak bardzo, że mam ochotę skakać i fikać koziołki! Chciałam to z siebie wyrzucić, zanim przeszliśmy do poważnych rozmów.

Jak streścili ci "Dwa dni, jedną noc"?

- Opowiedzieli mi oczywiście, czego dotyczy film, ale tak naprawdę poznałam historię Sandry dopiero, gdy przeczytałam scenariusz. Zdałam sobie wówczas sprawę z tego, że mam zagrać piękną, pełnokrwistą postać i że będzie to nie lada wyzwanie. Ta kobieta spotyka się kolejno ze wszystkimi współpracownikami, by przekonać ich, że nie powinni głosować za jej zwolnieniem. Aspekt licznych powtórzeń oznaczał dla mnie, że będę musiała zbudować rolę na niuansach.

Jak scharakteryzowałabyś Sandrę?

- To zwyczajna kobieta, która pracuje i liczy każdy grosz. Ona rozumie, dlaczego jej koledzy wolą mieć w kieszeni tysiąc euro, zamiast walczyć o utrzymywanie jej posady. Nie wiemy zresztą, co ona sama zrobiłaby na ich miejscu. Film nikogo nie osądza. I na tym właśnie polega siła tej opowieści.

Bohaterka cierpi na depresję...

- Jest nawet taka scena, w której Sandra mówi o sobie: "Jestem nikim". To poczucie bezużyteczności jest zakorzenione głęboko w niej, podobnie jak we wszystkich tych, którzy nie potrafią znaleźć sobie żadnego zajęcia, a zarazem żyć bez pracy. Kilka miesięcy przed przystąpieniem do zdjęć przeczytałam szereg artykułów i raportów na temat korelacji pomiędzy liczbą samobójstw a poziomem bezrobocia. Zszokowało mnie, że ludzie często wolą ze sobą skończyć niż znosić stygmat bezproduktywności. To zjawisko wybrzmiewa echem w filmie.

Jak się pracuje z braćmi Dardenne?

- Próby trwały ponad miesiąc i był to ważny etap prac nad filmem. Chodziło tu o oswojenie się z planem zdjęciowym, wyczucie energii postaci i rytmu scen. To była praca tyleż żmudna, co konieczna. Tym bardziej, że bracia Dardenne kręcą w długich ujęciach. Musiałam pozbyć się swojego francuskiego akcentu - czego obawiałam się najbardziej - i nie wpaść w manieryczne zaciąganie po walońsku, co byłoby błędem. Te próby dały mi możliwość wyćwiczenia tego akcentu na tyle, bym poczuła się z nim komfortowo.

W filmie nie ma wulgarnego epatowania tzw. ciężkim życiem.

- U braci Dardenne zamiary zawsze muszą pozostać nie do końca jasne i to mi odpowiada. Nawet jeżeli moja rola pozwala mi na bardziej ekspresyjną grę, zazwyczaj sięgam po skromniejsze środki wyrazu, żeby publiczność mogła poczuć własną więź z postacią i jej emocjami. Jeśli lubi się takie powściągliwe granie, nie można sobie wprost wymarzyć lepszej kooperacji niż tej z braćmi Dardenne.

Jak bracia pracują z aktorami na planie?

- Dzięki całej tej wytężonej pracy na próbach Luc i Jean-Pierre mogą skupić się podczas zdjęć na aktorach. A chyba mało kto jest na tym polu tak wymagający jak oni... Liczy się dla nich każdy szczegół, każdy drobiazg na tyle, że gotowi są ciągle powtarzać ujęcie. Ale taka jest cena porażającej prawdy i intensywności ich filmów. Gdyby kazali mi robić 250 dubli dla jednej sceny, zrobiłabym to. Nigdy by mnie to nie zmęczyło. Dotąd nie zdarzyło mi się pracować w ten sposób.

Ty i Fabrizio Rongione stworzyliście na ekranie bardzo wiarygodną parę.

- I znów wiele wspólnego miały z tym próby. W przypadku takiego filmu trzeba się poznać, zanim zaczną się zdjęcia. Próby pozwoliły nam przywyknąć do siebie. Fabrizio to weteran: pojawił się w większości filmów braci Dardenne. Doskonale komponuje się z ich uniwersum, bo ma w sobie ten sam rodzaj autentyczności. Miałam wiele szczęścia, mogąc pracować z nim pod ich kierunkiem.

Rola Sandry bardzo odbiega od tych, które grywałaś ostatnio w USA.

- Zawsze marzyłam o takiej różnorodności i czuję się niezwykle uprzywilejowana, mogąc mierzyć się z tak różnymi wyzwaniami. Zrealizowałam ambicje swojej młodości: zbadałam różne gatunki i obszary filmowej rzeczywistości.

"Dwa dni, jedna noc" pozostanie zatem szczególnym filmem w twojej karierze?

- Tak, z całą pewnością. Miałam już niezwykłe doświadczenia aktorskie, ale to było chyba najgłębsze i najpiękniejsze. Nigdy nie czułam takiej troski ze strony reżysera - przepraszam, dwóch reżyserów! Luc, Jean-Pierre i ja byliśmy wspólnikami od początku do ostatniego dnia zdjęć. Gdy przyszedł czas na ostatnie ujęcie, poczułam prawdziwy smutek.

Chciałabyś jeszcze kiedyś spotkać się z braćmi Dardenne na planie?

- Kiedykolwiek tylko zechcą. Nawet nie muszę czytać scenariusza, zgadzam się w ciemno. Bardzo bym chciała stać się dla nich kimś takim, jak Jérémie Renier albo Olivier Gourmet.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Dwa dni, jedna noc | Marion Cotillard
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy