Reklama

Małgorzata Sadowska: Nie jestem przebojowa. To mi przeszkadza

Niebawem pojawi się na planie czwartej części lubianej przez widzów filmowej serii "U Pana Boga". O wakacjach, nowych wyzwaniach zawodowych i różnych obliczach bycia aktorką opowiada Małgorzata Sadowska.

Niebawem pojawi się na planie czwartej części lubianej przez widzów filmowej serii "U Pana Boga". O wakacjach, nowych wyzwaniach zawodowych i różnych obliczach bycia aktorką opowiada Małgorzata Sadowska.
Małgorzata Sadowska /Podlewski /AKPA

Małgorzatę Sadowską dobrze znają zarówno fani sielskich filmów Jacka Bromskiego "U Pana Boga w ogródku""U Pana Boga za miedzą", jak i miłośnicy seriali. Aktorkę ma na swym koncie role w takich telewizyjnych produkcjach, jak "Klan", saga "Nad rozlewiskiem" oraz "Znaki", "Archiwista", "Osaczony", "Uzdrowisko" czy "M jak miłość".

Reklama

Gdzie widzisz się za dziesięć lat albo gdzie chciałabyś być?

- Wiem, jakie są moje marzenia i - mam nadzieję - cały czas są przede mną ciekawe role, inspirujące spotkania z ludźmi, nowe wyzwania, które pokażą, odkryją dla widza inną mnie. Uważam, że nieważne ile masz lat, zawsze możesz trafić na coś interesującego. Coś, co nie tylko jest dobrze napisane, ale co sprawi ci ogromną frajdę.

- Niebawem zaczynamy kręcić kolejną część filmu "U Pana Boga". Przede mną cudowny czas na Podlasiu, w Supraślu, Tykocinie. Pięknie, błogosielsko. Żyjemy marzeniami, ale one są realne. Nie muszą, ale mogą się wydarzyć. Za te dziesięć lat myślę, że nadal będę się rozwijała i przede wszystkim będę szczęśliwym człowiekiem.

Podobno wakacje mają dzieci, a urlop dorośli. Jak ten moment objawia się u ciebie, kiedy przychodzi lato?

- W moim zawodzie wakacje, czyli letnie miesiące, wcale nie muszą być odpoczynkiem od pracy, bo plany zdjęciowe, a zwłaszcza plenery, właśnie teraz korzystają w pełni ze słonecznej, wakacyjnej aury.

Masz w kalendarzu zacementowany czas tylko dla rodziny?

- Uprawiam wolny zawód, co ma oczywiście plusy i minusy. Plusem jest to, że kiedy widzę na horyzoncie dłuższe okienko "od pracy", wtedy pakujemy się i wyjeżdżamy w naturę albo do miasta, które mamy na liście tych to zobaczenia. Tak więc weekend dla rodziny czy tydzień do rodziny spokojnie się u mnie znajdzie, w dodatku przez cały rok! [uśmiech - przyp. red.] Minusem jest to, że ten czas dla rodziny determinuje moja praca, kalendarzówka zdjęć do serialu, spektakle, które gram w Warszawie, ale też podróżuję z nimi po Polsce. I chyba mogę powiedzieć o szczęściu, bo ta moja zawodowa podroż trwa już 30 lat! (...)

Pamiętasz wakacje swojego dzieciństwa?

- Moje Lipno, w którym się urodziłam, wychowałam i dorastałam, to jest przepiękne miejsce otoczone lasami i jeziorami. Są kajaki, rowery wodne, domki, które można wynająć. Pamiętam, że z braćmi, kolegami i koleżankami spędzaliśmy całe wakacje na świeżym powietrzu. Jechaliśmy rowerami nad rzekę czy jezioro, biegaliśmy przez las z psami, zajadaliśmy jagody, dzikie maliny i wracaliśmy do domu dopiero wieczorem. Szczęśliwi. To były nasze podróże za jeden uśmiech, które sami sobie organizowaliśmy. Rodzice mieli do nas ogromne zaufanie. Dawali nam dużo swobody i wolności.

Rozumiem, że to duch Poli Negi, czyli Apolonii Chałupiec, który roztaczał nad Lipnem marzenia o wielkiej sławie, sprowadził cię do warszawskiej szkoły teatralnej?

- Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale coś w tym jest. Kiedy w pewnym momencie życia dowiadujesz się, że ktoś z twojego miasteczka zrobił światową karierę, zdobył taki rozgłoś, sławę, kogo nazwisko znają wszyscy możni i sławni świata, to w głowie zapala się światełko, żeby spróbować sięgnąć po własne marzenia. Nigdy nie przyszło mi do głowy Hollywood, ale może chociaż Warszawa. W liceum chodziłam do klasy matematyczno-fizycznej i przed podjęciem tej najważniejszej decyzji, co dalej, przeglądałam przewodnik po uczelniach. W pewnej chwili przeczytałam - szkoła teatralna. Mając w pamięci historię Poli Negri, to, że jak się chce to można, postanowiłam przynajmniej spróbować. Co więcej, kilka lat wcześniej, to samo liceum kończył Paweł Szczesny, który dostał się do szkoły teatralnej do Warszawy. Spotkałam się z nim i on też dmuchnął w moje skrzydła. Spróbowałam. Nie zostałem lekarzem, nie zostałam prawnikiem, ale za pierwszym razem dostałam się na wydział aktorski szkoły teatralnej.

Rodzice - mimo tego, że nie wybrałaś zawodu dającego prestiż, uznanie, status, zwłaszcza w małym miasteczku - byli z ciebie dumni?

- Wychowałam się w rodzinie, w której nikt mnie nie ograniczał, nie powstrzymywał, nie negował wyborów. Moje najbardziej szalone, pomysły zawsze spotykały się z otwartością, zachętą i motywacją do tego, by je realizować. Każdemu życzyłabym takich rodziców wspierających i dopingujących przez całe życie, a nie podcinających skrzydła dzieciom czy spełniających poprzez dzieci swoje stracone szanse i marzenia. Tak samo wychowuję moje dzieci: Masz ochotę, czujesz to, próbuj. To jest twoje życie, twoje marznie, próbuj, może się uda.

Miałaś jakieś wyobrażenie o tym zawodzie, o sobie w tym zawodzie?

- Jakbym takie miała, myślę, że nie zdawałabym do szkoły aktorskiej. Gdybym miała świadomość tego zawodu, tego jak ogromne znaczenie ma szczęście w tym zawodzie, bycie tu i teraz, w określonym miejscu, o określonej porze z określonymi ludźmi, pewnie bym..., ale czasami brak świadomości pomaga. [uśmiech - przyp. red.] Wyobrażałam sobie, że będę grała w teatrze, w ogóle nie brałam pod uwagę, że można nie mieć w tym zawodzie pracy. Było dla mnie naturalne, że dostaje się do szkoły teatralnej, potem ciężko się pracuje na swoją pozycję, dostaje się pracę w teatrze, telefon dzwoni z propozycjami, itd. W ogóle nie brałam pod uwagę, że może się coś nie udać. To prawo młodości. Entuzjazm, wiara, że można przenosić góry. I bardzo dobrze! Ja też miałam taką siłę i wiatr w żaglach.

Po trzydziestu latach pracy jaką refleksją podsumowałabyś swój czas na ekranie, w telewizji, na scenie, w studiu?

- Mimo wspaniałych chwil, które w tym zawodzie przeżyłam, niepowtarzalnych, które mnie cały czas budują, były też lepsze i gorsze lata. Taki ten zawód jest. Cały czas głęboko w to wierzę, bo inaczej nie miałaby to sensu, że wszystko jest przede mną. Miałam szczęście pracować ze wspaniałymi ludźmi, legendami polskiego teatru, z cudownymi aktorami, reżyserami, producentami. Nie musiałabym, a jednak to właśnie mnie to się udało. To wartość dodana, bogactwo mojego życia. Miałam i mam szczęście. To piękny zawód, w którym trzeba to szczęście mieć.

Masz cechę, która przeszkadza ci w uprawianiu tego zawodu?

- Nie jestem przebojowa. To mi przeszkadza.

Od dziesięciu lat grasz Henrykę Kazuń w "Klanie", który obchodzi 25-lecie. Wasz wątek z Krzysztofem Janczarem, czyli twoim serialowym mężem, Bolesławem, jest pozytywny, zabawny, ciepły, sięgający do wartości i emocji rodzinnych. Lubisz to wasze prowincjonalne, włoskie małżeństwo?

- Przede wszystkim uwielbiam pracować z Krzysiem, z moim serialowym synem Miłoszem, którego gra Konrad Darocha, synową, czyli Agnieszką Kaczorowską. Dla mnie praca z nimi jest przyjemnością. Prywatnie to są przesympatyczne osoby i wydaje mi się, że bardzo dobrze czujemy w swoim towarzystwie. Oprócz pracy, dla mnie to jest też miło spędzony czas. A to nie jest takie oczywiste, że w pracy się lubimy albo, że jest między nami chemia, z której rodzą się fajne pomysły. Jeśli chodzi o "Klan" to motywem przewodnim tej produkcji jest przekazywanie pozytywnych wartości. W naszym wątku jest też odrobina szaleństwa, pieprzu, zazdrości, co bardzo mi się podoba. Mimo upływu lat, między nimi cały czas iskrzy. Ta temperatura ich uczuć jest cały czas wysoka. To pokazuje, że w każdym wieku, jak w piosence "nie ma miłości bez zazdrości".

Beata Banasiewicz/ AKPA


AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Sadowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy