Maciej Orłoś: Granice mojej wytrzymałości zostały przekroczone

Maciej Orłoś /Polska Press /East News

Przez 25 lat był najpopularniejszym dziennikarzem „Teleexpressu” na antenie TVP 1. - Kiedy się firmuje swoją twarzą program w telewizji, trzeba to robić z przekonaniem. Źle bym się czuł, firmując coś, z czym się wewnętrznie nie zgadzam - Maciej Orłoś tłumaczy, dlaczego odszedł z Telewizji Polskiej.

Czym jest pan w stanie rozśmieszyć swoją rodzinę?

Maciej Orłoś: - Ich nic już nie śmieszy. A tak w ogóle mój sposób na rozśmieszanie to mówić absurdalne rzeczy z poważną miną. "Nigdy nie wiadomo, czy ty żartujesz, czy mówisz serio" - słyszę często. Sprawdzony patent.

Na Bustera Keatona.

- Dobra analogia. Zawsze mnie bawi, kiedy aktorzy grają serio, a kontekst jest śmieszny. Jednak opowiadanie dowcipów to nie moja domena. Do tego trzeba mieć smykałkę. Zwłaszcza gdy są to dowcipy wymagające większego zaangażowania aktorskiego-  mówienia dialektem czy gwarą albo odgrywania kilku postaci. Jeśli już dowcipy, to krótkie i wyraziste.

Jest pan absolwentem szkoły teatralnej, więc predyspozycji aktorskich panu nie brakuje.

- Nie każdy z nas lubi się jednak wygłupiać. Jest wielu fantastycznych aktorów komediowych, którzy w sytuacjach prywatnych mieli raczej ponure miny i nie byli skorzy do rozmów. Podobno taki jest Rowan Atkinson, czyli Jaś Fasola. A Robin Williams - mistrz robienia żartów - zmagał się z głęboką depresją. Trudno też wyobrazić sobie znanego komika, który po dwóch tygodniach trasy kabaretowej, życia skeczami i rozśmieszaniem publiczność, wraca do domu i ma jeszcze ochotę na wygłupy z rodziną.

Reklama

Dzięki programowi "Mistrzowie kabaretu" wkroczył pan przebojem do królestwa rozrywki. Jak się pan w nim odnajduje?

- Spodobało mi się to wyzwanie. Szefowa TV WP Barbara Bilińska i reżyser Beata Harasimowicz przekonały mnie, żebym spróbował sił jako gospodarz programu i pozapowiadał występy znanych kabaretów. Dzięki temu uczę się nowych rzeczy, przede wszystkim kontaktu z publicznością, animowania jej, zadawania pytań.

Lata pracy w "Teleexpressie" odcięły pana od żywej publiczności.

- To prawda, choć oprócz "Teleexpressu" prowadziłem programy z publicznością. W show telewizyjnym niby jest publiczność, ale nie buduje się z nią relacji, bo mówi się głównie do kamery. W programach na żywo bez reakcji ludzi byłoby słabo. A już w występach kabaretowych jest ona nieodzowna. Nie da się grać skeczów do pustej widowni.

Czuje się już pan showmanem?

- Skąd! Wymaga to wprawy i wielu lat doświadczeń. Jestem początkujący.

W programie "Orłoś kontra" czuje się pan za to jak ryba w wodzie. Zadaje pan niewygodne pytania?

- Zgodnie z nazwą, tak być powinno. Z drugiej strony jest to program rozrywkowy, a nie publicystyczny, więc rozmowa musi być lekka, nawet jeśli padnie trudne pytanie.

Jednym słowem - unikamy polityki, bo to ciężki kaliber?

- Nie da się jej uniknąć. W Polsce wszystko jest dziś polityczne, nawet pogoda. Najlepiej widać to w internecie. Wystarczy przeczytać komentarze pod jakimkolwiek artykułem, choćby o kuchni. Tragikomiczne i niepokojące zjawisko.

O czym rozmawia pan ze swoimi gośćmi najchętniej?

- O polityce! Jest ona punktem strategicznym, jeżeli ktoś interesuje się tym, co dzieje się w Polsce. Poza tym, jeśli moim gościem jest np. Jurek Owsiak, to nawet bez rozmów o niej, program w jakimś stopniu będzie polityczny. Podobnie w przypadku Maćka Stuhra. Przede wszystkim jednak staramy się pokazać znanych gości z mniej znanej strony. Jurek Owsiak kojarzy się z WOŚP i Woodstock, a my rozmawiamy o jego początkach w Radiu Jarocin, o podróżach i o fascynacji witrażami.

A jak wyglądały początki Macieja Orłosia? Dzieli pan swoje zawodowe życie na erę przed oraz po "Teleexpressie"?

- Najpierw była miłość do teatru i próba sił w aktorstwie. Potem telewizja, a z nią 25-letnia przygoda z "Teleexpressem". Teraz jestem w erze po "Teleexpressie". Moje życie na pewno się urozmaiciło, choć nigdy nie narzekałem na nudę zawodową. Od wielu lat prowadzę szkolenia medialne dla ludzi biznesu z zakresu wystąpień publicznych. To ważna część mojej zawodowej rzeczywistości. Po odejściu z TVP sprawy zdynamizowały się niezwykle i przyszło mi zmierzyć się z nową rzeczywistością.

Podobno zmiany odmładzają.

- To prawda. Poza tym działają ożywczo. Z drugiej strony, stałość też niektórym służy. Wystarczy spojrzeć na Micka Jaggera, który od 50 lat jest liderem zespołu Rolling Stones i wciąż jako 74-letni facet jest młody! Swoją drogą zmiany powinny następować częściej niż raz na 25 lat. Oczywiście można znaleźć ludzi, np. w Stanach, którzy prowadzili programy dłużej niż ja i wszyscy byli zadowoleni. Stacja, bo oglądalność była dobra. Widzowie, bo zżyli się z prowadzącym i mieli stały punkt odniesienia. Ja też z ciągłości pracy w "Teleexpressie" starałem się uczynić walor. Wciąż docierają do mnie głosy: "Szkoda, że pana nie ma, zżyliśmy się z panem".

Ale w końcu się pan wkurzył i odszedł?

- Stwierdziłem, że, jak tak dalej pójdzie, nie wytrzymam. Kiedy się firmuje swoją twarzą program w telewizji, trzeba to robić z przekonaniem. Źle bym się czuł, firmując coś, z czym się wewnętrznie nie zgadzam. Chodzi mi o styl przekazywania informacji, ich dobór, naciski na jedne tematy, a pomijanie innych. Chciałem być uczciwy wobec siebie i widzów. Granice mojej wytrzymałości zostały przekroczone, więc musiałem zareagować. Uważam, że wyzwalając się z tego bardzo dobrze zrobiłem. Żyję w innym świecie, wolnym od dylematów, które nie powinny być częścią żywota dziennikarskiego w wolnej Polsce.

Czyli teraz jest pan człowiekiem wolnym?

- Przypomina mi się piosenka Boba Dylana "Gotta Serve Somebody": niezależnie od tego, kim jesteś, zawsze komuś służysz. To głęboka prawda, jeśli się pyta o wolność. Cieszę się, że otworzyły się przede mną nowe obszary. Pierwszy raz od 26 lat nie pracuję przy programie informacyjnym. Jako gospodarz "Mistrzów kabaretu" i "Orłoś kontra" muszę trochę wyostrzyć mój wypracowany przez lata styl. Z drugiej strony, nie chciałbym go stracić, bo właśnie za ten styl polubili mnie ludzie.

Daje pan sobie czas na luz?

- To zależy, jak ten luz zdefiniujemy? Najlepiej potrafię się odprężyć wyjeżdżając na narty, zwłaszcza w ukochane Alpy. Albo kiedy gram w tenisa.

Ewa Jaśkiewicz

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Maciej Orłoś
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy