Celine Song nie tylko o filmie "Poprzednie życie": Miłość po prostu dajesz

Celine Song /Mat Hayward /Getty Images

- Nie lubię sytuacji, w których miłości stawia się jakiekolwiek odgórne wymagania i wtłacza się ją w sztywne ramy, bo stąd już tylko krok do traktowania uczuć jako przedmiotu kapitalistycznej transakcji. Tymczasem miłość powinna być czymś, co po prostu dajesz, nie oczekując w zamian niczego konkretnego i pozwalając partnerowi lub partnerce, by cię na swój sposób zaskoczyli - mówi Celine Song, autorka filmu "Poprzednie życie". Tytuł, zbierający entuzjastyczne recenzje na całym świecie, trafił na ekrany polskich kin 13 października.

Porównywane do dzieł Richarda Linklatera i Wonga Kar-Waia "Poprzednie życie" to z pewnością jeden z najbardziej romantycznych filmów sezonu. Doceniony na Sundance i Berlinale debiut Celine Song, w jednocześnie bezpretensjonalny i poruszający sposób przekonuje, że młodzieńcze uczucia bywają zaskakująco trwałe, a filozoficzne maksymy mogą okazać się skutecznymi tekstami na podryw. O tym wszystkim, a także o autobiograficznych elementach filmu, zmaganiach z wewnętrznym dzieckiem i najbardziej znienawidzonych przez siebie romantycznych kliszach reżyserka opowiedziała w - przeprowadzonej na festiwalu w Karlowych Warach - rozmowie z Piotrem Czerkawskim.

Reklama

Piotr Czerkawski: Jaką nagrodę chciałabyś obecnie zdobyć - Pulitzera, Tony, Oscara?

Celine Song: - Nie powiem ci.

Dlaczego?

- Za słabo się znamy.

Niech ci będzie. W twoim filmie "Poprzednie życie" Hae Sung, który zadaje to pytanie Norze, zna ją od dwunastego roku życia.

- I doskonale wie, że pytanie o wymarzoną nagrodę pełni w ich relacji określoną funkcję. Zadając je ponownie po latach, Hae Sung chce odwołać się do wspólnych doświadczeń i zasugerować Norze, że pamięta, o czym marzyła już w dzieciństwie.

Chce też chyba pokazać przyjaciółce, że w pewnym sensie się nie zmieniła i w głębi duszy wciąż pozostaje ambitną i pewną siebie dwunastolatką. Ma rację?

- I tak, i nie. Zauważ, że Nora za każdym razem reaguje na pytanie o nagrodę trochę inaczej. Jako nastolatka z entuzjazmem odkrzykuje, że pragnie zdobyć Nobla. Gdy spotyka Hae Sunga jako młoda kobieta, odpowiada z rezerwą, że nie lubi za dużo o tym mówić, ale marzy o Pulitzerze. Kiedy natomiast słyszy pytanie po raz trzeci, jest już poważną, w pełni ukształtowaną jednostką, która przekonuje, że ostatnio właściwie nie myślała o nagrodach. Tyle tylko, że to nie do końca prawda. Nora zapiera się, zaprzecza, ale w scenie rozmowy w barze w końcu przyznaje, że choć jej życie diametralnie się zmieniło - wyemigrowała z Korei do Stanów, wyszła za Arthura, który jest modelowym Nowojorczykiem, została odnoszącą sukcesy artystką - wciąż ma w sobie coś z tamtej dwunastoletniej dziewczynki.

Chcesz powiedzieć, że w jakimś sensie wszyscy jesteśmy dwunastolatkami?

- Zdecydowanie. Teraz my dwoje weszliśmy w rolę dojrzałych ludzi, którzy prowadzą profesjonalną rozmowę o filmie, ale nasze wewnętrzne dwunastolatki ukrywają się gdzieś uśpione i tylko czekają na sygnał, żeby się uaktywnić.

W pewnych okolicznościach przychodzi to dużo łatwiej niż w innych.

- Pomyśl zwłaszcza o wizytach u rodziców. Mogę być sobie teraz poważną reżyserką, ale kiedy jem rodzinny obiad i mama przygotuje coś, czego nie znoszę, zareaguję zupełnie tak samo jak wtedy, kiedy byłam dwunastolatką, czyli naburmuszę się i krzyknę: "O nie, mamo, na pewno nie będę tego jeść!".

I zakładam, że zachowałabyś się zupełnie tak samo nawet gdybyś miała na koncie Pulitzera albo Oscara. Możliwe, że z powodu sukcesu stałabyś się nawet bardziej wybredna.

- Obawiam się, że nie mogłabym tego wykluczyć. Ale odłóżmy żarty na bok, bo nagrody to również poważna sprawa. Jedną z przyczyn, dla których chciałam, żeby rozmowy w filmie krążyły właśnie wokół nich, było podkreślenie wyjątkowości Nory. Mam wrażenie, że jest ona jedną z nielicznych bohaterek filmowych pochodzenia azjatyckiego, które demonstrują na ekranie siłę, niezależność i odwagę, by otwarcie mówić o swoich aspiracjach.

Myślałem, że wizerunek azjatyckiej kobiety jako cichej i uległej to relikt przeszłości.

- W takim razie byłeś idealistą. Mam wrażenie, że nawet w liberalnych społeczeństwach kobiety często boją się mówić, czego chcą i kalkulują, czy nie wydadzą się przez to antypatyczne albo nieatrakcyjne dla potencjalnych partnerów. W kulturach konserwatywnych, takich jak azjatyckie, presja ta wydaje mi się dwa razy większa.

Skąd w takim razie Nora znajduje w sobie siłę, by się jej przeciwstawić?

- Na pewno pomaga jej świadomość własnej wartości i skłonność do pielęgnowania czegoś w rodzaju zdrowego egoizmu. Nora podąża za swoimi marzeniami, wyjeżdża do Nowego Jorku i próbuje swoich sił jako dramaturżka, bo wie, że tak naprawdę nikt nie może jej tego zabronić.

A jaki wpływ wywiera ta przebojowość na jej życie uczuciowe?

- Zbawienny. Zauważ, że w pewnym momencie w życiu Nory pojawia się dwóch zakochanych w niej facetów. Kobieta wychowana na popkulturowych, patriarchalnych kliszach uznałaby, że w takiej sytuacji musi wybrać któregoś z nich. Nora rozumie natomiast, że to fałszywa alternatywa i na koniec zawsze chodzi o to, żeby postawić przede wszystkim na siebie.

Ani Arthura, ani Hae Sunga to jednak nie odstrasza. Gdzie w tej sytuacji podziało się ich kruche męskie ego?

- Zostało okiełznane, bo mamy do czynienia z dojrzałymi facetami, którzy sami są niezależni, wiedzą, czego chcą i kochają Norę między innymi za to, że pod tym względem jest taka sama jak oni.

Ważnym tłem akcji "Poprzedniego życia" jest Nowy Jork. Nora jako artystka i intelektualistka czuje się w nim jak ryba w wodzie, ale czy na pewno na dobre pozbyła się piętna przybyszki z zewnątrz?

- Na co dzień właściwie go nie odczuwa. Traktuje Nowy Jork tak jak większość ludzi traktuje miasta, w których mieszka - ma swoje ulubione sklepy, uliczki i trasy spacerowe położone daleko od ścisłego centrum miasta. Właśnie tę kameralną perspektywę chcieliśmy zachować, kręcąc film - stąd nie ma w nim ujęć z drona, efektownych panoram ani miejsc czy zabytków obleganych przez turystów.

Od tej reguły jest jednak znaczący wyjątek w postaci Statuy Wolności.

- Od początku czułam, że po tym jak Hae Sun przyjedzie w odwiedziny do Nowego Jorku, Nora będzie musiała zabrać go właśnie tam. Pozornie to niewinny gest: Hae Sun jest w końcu turystą, więc Nora chce pokazać mu największą atrakcję miasta. W rzeczywistości jednak sposób, w jaki moja bohaterka patrzy na Statuę jest inny, dużo bardziej emocjonalny niż dość obojętne spojrzenie większości Nowojorczyków. Dla Nory - tak jak dla mnie samej - widok Statuy ma w sobie coś romantycznego, jest jednym z niewielu łączników kojarzących się z przeszłością i doświadczeniem emigracji.

Pewnie nie bez powodu Nora i Hae Sun podziwiają Statuę akurat z pokładu łodzi.

- Oglądana w ten sposób, Statua robi największe wrażenie. Mam na to solidny dowód, bo gdy przed wejściem na plan powiedziałam, że chcę nakręcić sceny ze Statuą Wolności, członkowie mojej ekipy, prawie wszyscy będący Nowojorczykami od urodzenia, zganili mnie za uleganie kliszom i nawet nie chcieli o tym słyszeć. Kiedy jednak dali się namówić na wycieczkę, popłynęli ze mną łodzią i zobaczyli jak bardzo Statua wydaje się z jej perspektywy piękna i majestatyczna, natychmiast przestali protestować.

Do tego dochodzi jeszcze warstwa symboliczna.

- To prawda. Widok Statuy zbliża do siebie Norę i Hae Suna, ożywia uśpione podobieństwo między nimi, a w szerszym sensie przywołuje na myśl ikoniczne obrazy emigrantów sprzed lat, którzy docierali do USA drogą morską i których Statua niejako "witała" w Nowym Jorku.

Jednym z nielicznych elementów, które łączą Norę z kulturą jej ojczyzny jest wiara w koncepcję "in - yun", osoby, z którą łączy nas szczególna więź, bo znaliśmy ją także w poprzednim życiu. Ta idea rzeczywiście jest w Korei popularna?

- I nie tylko tam. Występuje także w różnych wariantach w wielu innych wschodnich systemach filozoficznych i stanowi element sposobu myślenia, zgodnie z którym twoje przeznaczenie nie jest jakąś tajemniczą, trudną do rozszyfrowania siłą, ale czymś, co daje ci znaki, właściwie samo cię szuka i wyraźnie zaznacza swoją obecność w twojej codzienności. Rzeczywiście jednak koncepcja "in - yun" w Korei wydaje się bardziej znacząca i popularna niż gdzie indziej. Z mojego doświadczenia wynika, prawdę mówiąc, że w tym kraju nie ma dnia, żeby w rozmowie z tobą ktoś nie nawiązał do "in - yun".

A czy faktycznie - zgodnie z tym, co mówi Nora w filmie - Koreańczykom zdarza się odwołać do "in - yun", gdy chcą kogoś poderwać?

- Oczywiście. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Przecież aż się prosi, żeby powiedzieć do osoby, która zwróciła twoją uwagę w centrum handlowym, "O mój boże, jakie to niesamowite, że usiedliśmy akurat obok siebie. To musi być in - yun. Dasz mi swój numer telefonu?". Ale "in - yun" to pojemny koncept, który pasuje nie tylko do flirtu, ale może być użyty także w niezobowiązujący, przyjacielski sposób. To, że każde z nas mogłoby być teraz w tak wielu różnych miejscach, a jednak wyszło na to, że siedzimy na festiwalu w Karlowych Warach i rozmawiamy o moim filmie, też może być dowodem na to, że między nami istnieje "in - yun".

Naprawdę? Żeby doświadczyć jego obecności wystarczy tylko jedno krótkie spotkanie?

- "In - yun" może mieć różną siłę. Jeśli po premierze naszego następnego filmu spotkamy się po raz kolejny, będzie to znaczyło, że nasze "in - yun" jest silniejsze, a w przeszłości też widzieliśmy się więcej niż raz. Tak naprawdę jakiś rodzaj "in - yun" może łączyć mnie nawet z kelnerką, która przed chwilą przyniosła nam wodę. Oczywiście będzie to nieporównywalnie mniej intensywne, głębokie "in - yun" niż, które łączyłoby mnie z wieloletnim partnerem życiowym, ale obie te więzi wyrastają z tego samego rdzenia.

Gdybym usłyszał od mojej wieloletniej partnerki, że nasza relacja przypomina więź z przypadkowo spotkanym kelnerem, chyba nie byłbym zachwycony.

- Musisz spojrzeć na to z innej strony. Koncepcja "in - yun" zakłada, że wszystkie, nawet najdrobniejsze spotkania w naszym życiu mają głębszy sens i stanowią część większej całości. Dzięki takiemu sposobowi myślenia wielu ludzi na Wschodzie stara się okazywać uprzejmość nieznajomym.

Teraz rozumiem dlaczego koncepcja "in - yun" jest zupełnie niepopularna w Polsce. Lubimy za to mówić o "poprzednim życiu" w znaczeniu potocznym, kiedy chcemy podkreślić, że coś się u nas znacząco zmieniło.

- Zależało mi na tym, żeby tytuł mojego filmu dało się odczytywać również w tym uniwersalnym znaczeniu. Śmiało mogłabym powiedzieć - a Nora mogłaby się pod tym podpisać - że zanim odbyłam czternastogodzinny lot przez Atlantyk i zanurzyłam się w odmiennym języku oraz kulturze, w "poprzednim życiu" byłam Koreanką. To dość efektowny przykład, ale przecież co do zasady podobnie czuje się ktoś, kto przeniósł się z jednego miasta do drugiego albo rzucił pracę prawnika i został szefem kuchni.

Albo zakończył wieloletni związek z dziewczyną.

- Otóż to. "Lubiłem tę knajpę w moim poprzednim życiu, kiedy spotykałem się z tancerką". To niby wyświechtany zwrot, którego używamy mimochodem, ale jego popularność i obecność w wielu językach jest dowodem na to, że akceptujemy istnienie różnych wersji samego siebie i przyjmujemy do wiadomości fakt, że nie tak dawno, raptem parę miesięcy temu, mogliśmy być trochę innym człowiekiem niż dziś.

Istnieje Celine Song sprzed i po premierze "Poprzedniego życia".

- To rzeczywiście dobry przykład, bo przecież jeszcze niedawno cały film był znany tylko garstce osób, która nad nim pracowała, a dziś stał się popularny na całym świecie i to doświadczenie na pewno wywrze jakiś wpływ na moje życie. To zresztą ciekawe, że intymny, osobisty charakter tego projektu, który wydawał mi się ważną częścią jego tożsamości, nieoczekiwanie uległ rozmyciu. Nie mam jednak zamiaru narzekać, zwłaszcza, że praca na planie filmowym przyniosła mi niespodziewaną frajdę i miała w sobie coś wręcz uzależniającego. Wychodzi na to, że o ile w poprzednim życiu byłam po prostu dramaturżką, teraz stałam się dramaturżką i reżyserką.

Zmiany w życiu bohaterów twojego filmu nie zawsze mają tak jednoznacznie pozytywny charakter, ale mimo wszystko sprawiają oni wrażenie jakby akceptowali to, co przynosi im los.

- Osobiście nazwałabym ich postawę nie tyle akceptacją, co godzeniem się z rzeczywistością. Hae Sung przyjeżdża do Stanów, bo łudzi się, że rozkocha w sobie Norę, a gdy to się nie udaje, stwierdza, że widocznie już zawsze będzie ona w jego życiu osobą, która ucieka i go opuszcza. Hae Sung nie jest, oczywiście, szczęśliwy z tego powodu, ale wydaje się, że w końcu to zrozumie i nie będzie już więcej zaklinał rzeczywistości.

Dzięki temu bohaterowie wreszcie zyskają szansę, by mądrze się ze sobą pożegnać.

- Tak naprawdę między Hae Sungiem a Norą następują w filmie trzy pożegnania - dwa nieudolne i jedno dojrzałe. Pierwsze ma miejsce, gdy oboje są jeszcze dziećmi - okazują się za młodzi, żeby zrozumieć, co naprawdę ich łączy. Drugie pożegnanie, do którego dochodzi 12 lat później, nie wychodzi, bo jest za bardzo toksyczne. Następuje w momencie, gdy między Hae Sungiem a Norą rodzi się coś na kształt uczucia, które zostaje jednak zduszone w zarodku, bo nie da się rozwijać relacji, jeśli jedna z zaangażowanych osób mieszka w Seulu a druga w Nowym Jorku. Pożegnanie w takich warunkach - pełne negatywnych emocji i zawiedzionych nadziei - również nie może mieć w sobie potrzebnej czystości i niczego tak naprawdę między nimi nie kończy. Wreszcie - po kolejnych 12 latach - dochodzi do trzeciego, tym razem dojrzałego i ostatecznego pożegnania, na które oboje czekali od dzieciństwa. Dla każdego z nich ten moment ma zresztą głębszy sens i stanowi również pożegnanie z jakąś cząstką siebie.

Jesteś uznaną dramaturżką i pewnie znalazłabyś sposób, żeby przedstawić historię opowiadaną w "Poprzednim życiu" w dobrze ci znanej formie sztuki teatralnej. Zamiast tego wolałaś zaryzykować i pokusić się o filmowy debiut. Dlaczego?

- Poczułam, że "Poprzednie życie" potrzebuje gwarantowanego przez kino rozmachu, gdy zrozumiałam jak ważną rolę będą odgrywać w nich miasta. Różnica między Seulem a Nowym Jorkiem jest tak diametralna, że nie wystarczyło - jak zrobiłoby się w teatrze - ledwie jej zasugerować. Widz musiał poczuć, że te dwie metropolie różnią się na płaszczyźnie dźwięków i kolorów, nie mówiąc już o rytmie życia. Dzięki temu stało się jasne, że przeszkody, jakie stanęły na drodze związku Nory i Hae Sunga, były naprawdę nie do przeskoczenia.

Możliwości oferowane przez kino przydały ci się w "Poprzednim życiu" do czegoś jeszcze?

- Pozwoliły mi wiarygodnie pokazać proces upływu czasu i starzenia się bohaterów. Oczywiście w teatrze zdarza się, że czterdziestoletnia aktorka wciela się w dwunastoletnią dziewczynkę i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale wynika to z przyjęcia określonej, umownej konwencji. Mnie tymczasem zależało na realistycznym podejściu do tematu i pokazaniu, jak bardzo ten dojrzały facet z końcówki filmu różni się od dwunastoletniego chłopca, którego poznaliśmy na początku.

Czy jako debiutująca reżyserka, kręcąc "Poprzednie życia", miałaś z tyłu głowy swoje ulubione filmy o miłości?

- Całkiem możliwe, że podświadomie myślałam o "Z dala od zgiełku", które uwielbiam w każdej możliwej postaci: jako powieść Thomasa Hardy'ego, klasyczny film Johna Schlesingera i współczesną adaptację z Carey Mulligan. Oczywiście na pierwszy rzut oka ta historia nie ma nic wspólnego z "Poprzednim życiem", ale gdyby spojrzeć głębiej, okazuje się, że jej bohaterka jest w pewnym sensie taka sama jak Nora. Ona również zamiast skupiać się na wyborze faceta, stawia przede wszystkim na siebie.

Ktoś złośliwy powiedziałby, że kiepska z ciebie romantyczka.

- A ja odpowiedziałabym nieironicznie, że dziękuję za komplement. Romantyzm rozumiany jako pogląd sugerujący, że chłopak albo dziewczyna muszą koniecznie odmienić, a czasem wręcz uratować ci życie, wydaje mi się odstręczający i zwyczajnie głupi. W ogóle nie lubię sytuacji, w których miłości stawia się jakiekolwiek odgórne wymagania i wtłacza się ją w sztywne ramy, bo stąd już tylko krok do traktowania uczuć jako przedmiotu kapitalistycznej transakcji. Tymczasem miłość powinna być czymś, co po prostu dajesz, nie oczekując w zamian niczego konkretnego i pozwalając partnerowi lub partnerce, by cię na swój sposób zaskoczyli.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Poprzednie życie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy