Reklama

Bardziej lub mniej udolne szaleństwo

Czy to będzie polski film roku? Na pewno "Wojna polsko-ruska" - ekranizacja głośnej powieści Doroty Masłowskiej - wzbudzi nie mniejsze kontrowersje niż literacki pierwowzór. Reżyser filmu Xawery Żuławski w rozmowie z Tomaszem Bielenią opowiedział o komiksowej konwencji swej adaptacji, o udziale Doroty Masłowskiej w projekcie oraz wsparciu, jakie otrzymał od... Andrzeja Żuławskiego.

Wyobrażasz sobie "Wojnę polsko-ruską" w reżyserii Jana Jakuba Kolskiego?

Xawery Żuławski: Na pewno byłby to zupełnie inny film niż ten, który ja zrobiłem. Ja przyszedłem jako jego następca i tyle. "Wojna..." Jana Jakuba Kolskiego byłaby osobistym filmem Jana Jakuba Kolskiego. Ja tego tekstu po prostu realizować nie mogłem. Był zbyt intymny.

Jak zobaczyłem, że "Wojnę polsko-ruską" produkuje Jacek Samojłowicz, to zdziwiłem się nie mniej niż wtedy, kiedy dowiedziałem się, że miał to kręcić Jan Jakub Kolski.

Xawery Żuławski: Jako rasowy producent pan Jacek po prostu wyczuł pismo nosem. W końcu filmem "Ja wam pokażę!" udowodnił, że potrafi przyciągnąć do kin sporą widownię i w decyzji, by zekranizować książkę Masłowskiej, pewnie kryło się przeświadczenie o kolejnym kinowym hicie.

Reklama

Powiedz mi o tym momencie, w którym zaproponowano Ci reżyserię "Wojny polsko-ruskiej". Byłeś po debiucie "Chaos", kręciłeś w telewizji "Pitbulla". Ta Masłowska spadła Ci jak gwiazdka z nieba.

Xawery Żuławski: Oprócz "Pitbulla" coś tam sobie jeszcze pisałem swojego, przygotowania do kolejnego filmu. I właśnie wtedy odebrałem telefon z propozycją nakręcenia "Wojny?". Nie było więc ani "dołu", ani "góry". Po prostu poczułem, że to jest jakaś kontynuacja tego, co robię.

Nie żal Ci trochę Eryka Lubosa w roli Silnego?

Xawery Żuławski: Gdybym uważał ,że Eryk zagrałby lepiej, niż Borys, to poczekałbym na niego. Biorąc jednak pod uwagę, że miał on inne zobowiązania [kręcił "Moją krew" Marcina Wrony - przyp.red.], musieliśmy zacząć rozglądać się za kimś innym. Ale na Borysa wpadliśmy już po jakichś 20 minutach. Ktoś powiedział: "Borys", inni powtórzyli: "Borys, Borys" i już wiedzieliśmy, że to będzie on. Ale było w tym wyborze coś z przeznaczenia, tak jakby los nam to podszepnął.

Gdyby zagrał Lubos, oszczędziło by Wam to pracy nad sylwetką Borysa Szyca?

Xawery Żuławski: Ale pewnie przysporzyło by nam innej pracy. Rola Silnego dla każdego aktora byłaby innym wyzwaniem. To co ma Eryk, tego nie ma Borys i na odwrót. Każdy z nich musiałby w innych rejonach pracować nad tą rolą.

Aktorzy przede wszystkim musieli jakoś okiełznać ten karkołomny rytm języka Masłowskiej. Co ty im mówiłeś, żeby byli jak najbardziej sztuczni?

Xawery Żuławski: Według mnie aktorstwo w tym filmie jest, jak to się mówi, na "wysokim C". Ten tekst zmuszał ich do poważnej rytmizacji mówienia. Żaden z aktorów nie mógł się śmiać ze swojej postaci. Musiał wniknąć głęboko w emocje, które ta postać niesie i głęboko ją przeżyć. Z przeżywania, a potem wypowiadania tych abstrakcyjnych tekstów Doroty, być może powstał jakiś dziwny konglomerat sztuczności, lalkowości tych postaci. Ale oni robią to, co robią zazwyczaj aktorzy - bardzo głęboko identyfikują się ze swoją postacią. A to, że tekst nas naprowadzał na tego typu granie? Jeżeli Silny jest wściekły na Magdę i miał do powiedzenia taki a nie inny tekst, to tak to wychodziło. Gdyby był wściekły na Magdę a miał do powiedzenia innego rodzaj tekst, to prawdopodobnie mówiłby go inaczej.

Nie mogłem pozbyć się wrażenia w trakcie seansu "Wojny...", że skądś już znam ten język. Po projekcji dotarło do mnie, że w podobny sposób komunikują się bohaterowie Marka Koterskiego.

Xawery Żuławski: My też mieliśmy te skojarzenia, że nawiązujemy do nurtu, w którym pan Koterski od dawna przebywa. Książka Doroty jest zresztą w tym klimacie: z jednej strony ma olbrzymi związek z naszą polską rzeczywistością, z drugiej - wydaje się zupełnie oderwanym, autonomicznym tworem. Ale to dobrze, że pojawiają się takie referencje.

Jak dużo Dorota Masłowska mieszała przy scenariuszu?

Xawery Żuławski: Ona ochroniła swoją książkę przed moimi egotycznymi reżyserskimi wymysłami. Ja też miałem to uczucie, co większość ludzi po lekturze "Wojny...": "Przecież tu nie ma filmu. Trzeba to wszystko napisać jakoś jeszcze raz". Dorota w delikatny sposób wybiła mi to z głowy. Jeszcze raz zwróciła moją uwagę na książkę, na to, że właściwie już wszystko jest w niej napisane, a teraz trzeba tylko skupić się na inscenizacji.

Dorota była obecna przy całym procesie. Nawet nie kontrolowała, tylko obserwowała, jak to się wszystko wizualizuje. Staraliśmy się być wierni książce. Wszystkie sceny są przez nią napisane. Być może trochę przeinterpretowane, ale generalnie wszystko jest wzięte z książki.

Chciałem porozmawiać o komiksowości twojego filmu. Bardzo podobał mi się pierwszy plakat "Wojny...". Ten oficjalny nachalnie przywołuje "Trainspotting".

Xawery Żuławski: To propozycja dystrybutora. My przygotowaliśmy kilka plakatów [konkretnie: Maria Strzelecka - przyp.red.], jeden z nich został zaakceptowany jako wersja festiwalowa. Chodzi o ten nawiązujący do historii polskiego plakatu - on się w ogóle nie pojawi na ulicach, będzie zaś funkcjonował w obiegu festiwalowym. Plakat podobny do "Trainspotting" jest zamówiony przez producenta i dystrybutora, którzy uznali, że takie odwołanie przysporzy filmowi widzów.

Zaskoczył mnie spory ładunek kiczu w twojej "Wojnie...".

Xawery Żuławski: Od początku wiedzieliśmy, że to będzie trącić myszką. Staraliśmy się zrealizować to jak najlepiej, ale nie ukrywam, że takie rzeczy robione były w Polsce po raz pierwszy, więc do końca nie byliśmy pewni efektu. Wiedzieliśmy, że ta sytuacja jest na tyle kiczowata, że właściwie możemy pozwolić sobie na bardziej lub mniej udolne szaleństwo. Nie możemy zapominać też, że to wszystko dzieje się w głowie pisarki, która to właśnie pisze, więc efekt nie musi być do końca dopracowany. Tak to sobie też tłumaczyliśmy.

Ta konwencja na wiele nam pozwalała. Gdybyśmy starali się nakręcić to na serio, moglibyśmy się wyłożyć na takich numerach, jak np. bitka na festynie.

Intryguje mnie jedno w twoim filmie: umiejscowienie go w kontekście telewizji. To towarzyszące akcji śnieżenie telewizyjnego ekranu...

Xawery Żuławski: No tak , ten film zaczyna się od takiego telewizyjnego montażu. Potem Silny dostaje w gębę i wracamy do początku historii, czyli do tego, że Dorota zaczyna sobie to jeszcze raz opowiadać. W momencie, kiedy Silny ginie w wersji literackiej, to ten "film zaczyna mu się rwać", on - jako postać - uwalnia się niejako od władzy autora. Ta historyjka zaczyna się od tego momentu robić mniej logiczna niż wtedy, gdy Dorota panuje jeszcze nad tekstem. To jedna warstwa.

Z drugiej strony - weźmy pod uwagę końcówkę filmu, ale też książki. Silny mówi ustami Doroty, a Dorota ustami Silnego: "Czy powiedzieć telewidzom prawdę?". Czyli że co? Że to wszystko to był pic na wodę. Że tak naprawdę robimy tylko rozrywkę, rzecz dla widza.

Film posiada osobistą dedykację. Andrzej Żuławski pomagał w pracy nad ekranizacją "Wojny..."?

Xawery Żuławski: Oczywiście, konsultowałem się z ojcem, rozmawialiśmy o tym projekcie. Nie był nieustannie obecny, ale duchem nas wspierał i miał kilka bardzo mądrych interwencji. Można powiedzieć, że był dobrym duchem tego filmu.

Jedna ze scen - zniknięcie Magdy pod koniec filmu - przypomniała mi zakończenie "Wierności".

Xawery Żuławski: A, tak... ona się tam w drzewo zamienia... No, podobne... Myślę, że w ogóle realizuje się rzeczy, które się już wcześniej widziało, że się ciągle powtarza i przetwarza to, co nam się osadza przez lata w głowach.

Zobacz co o "Wojnie polsko-ruskiej" sądzi Andrzej Żuławski:

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy