Reklama

48. FPFF w Gdyni: Piotr Biedroń: "Chciałbym, żeby mój film był przełomem"

"W nich cała nadzieja" to debiut fabularny Piotra Biedronia. Produkcja otrzymała wyróżnienie w Konkursie Filmów Mikrobudżetowych 48. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oraz nagrodę dla Filmu Klimatycznego. W wywiadzie dla Interii reżyser opowiedział o pracy nad scenariuszem i efektami specjalnymi do polskiego postapo, trudnościami, przed którymi stanął on i Magdalena Wieczorek, gwiazda filmu, a także o robocie Arturze, drugim bohaterze fabuły.

W rzeczywistości postapokaliptycznej Ewa (Magdalena Wieczorek) walczy nie tylko o przetrwanie, ale i zmaga się z dotkliwą samotnością. Długotrwałe uczucie izolacji nie jest jednak jej jedynym problemem. Prawdziwy dramat zaczyna się, kiedy przez absurdalną sytuację wchodzi w konflikt ze swoim jedynym towarzyszem — robotem Arturem (Jacek Beler). Zaczyna się wówczas prawdziwa walka o życie z maszyną wyposażoną w sztuczną inteligencję, która dla Ewy, staje się większym zagrożeniem niż otaczający świat.

Reklama

"W nich cała nadzieja" to pierwszy polski film, który porusza temat przyszłości świata w obliczu globalnych katastrof i rozwijającej się technologii. Do kin trafi już 24 listopada.

Jakub Izdebski: Twój film miał premierę w sierpniu 2023 roku podczas 6. Octopus Film Festival. Był z wami wtedy robot Artur, jeden z bohaterów produkcji. Czy pojawił się też w Gdyni?

Piotr Biedroń: Tak, był z nami w Gdyni, m.in. na uroczystym pokazie naszego filmu, a potem zwiedzał miasto. Był tym bardzo przejęty, bo nigdy nie widział tylu uśmiechniętych ludzi, zielonych drzew, morza i ptaków, a przypominam, że pochodzi ze świata, który bardzo się różni od naszego. W jego świecie nie ma tych rzeczy.

Podczas Octopusa rozdawał ulotki promujące festiwal. W Gdyni też był jako wolontariusz?

Nie, nie, tutaj był gościem. Wreszcie się doczekał, był obrażony ostatnio, że nigdy nie jest gwiazdą. (śmiech)

Artur przypomina trochę Wall-E'ego z filmu Pixara, trochę Johnny'ego 5 z "Krótkiego spięcia". Co było dla was inspiracją podczas tworzenia jego designu?

W historii filmu wszystkie roboty są do siebie w miarę podobne. Albo są humanoidalne, albo wyglądają jak np. R2-D2 w "Gwiezdnych wojnach", który jest połączeniem walca i kopułki z jednym okiem. Mój kolega, Krzysztof Hrycak, zrobił projekt robota na gąsienicach. Stworzenie tułowia nie było problemem. Złożyliśmy go z elementów wydrukowanych na drukarce 3D. Problemem było natomiast podwozie. Robot musiał być bardzo mobilny, mieć wiele opcji dodatkowych jak ruchy tułowia połączone jednocześnie z ruchami głowy. Ważne, aby miał także ruchome oczy, które miały wyrażać jego emocje. Musiał być prawdziwy i wiarygodny. To było dla nas bardzo ważne. Podwozie jest z wojskowego robota, który rozbraja miny. 

Jest robot, został jeszcze jego głos. Jacek Beler był twoim pierwszym wyborem do roli Artura?

Jacek Beler dołączył do projektu dopiero w czasie postprodukcji. Na planie był aktor, który podrzucał teksty Magdalenie Wieczorek. Ciężko grać do maszyny, która nie odpowiada. Oczywiście staraliśmy się ustawić aktora w miejscu, gdzie stał robot, żeby głos dochodził z odpowiedniego kierunku. 

Początkowo ma się wrażenie, że Artur mówi bezemocjonalnie. Jednak z rozwojem filmu wydaje się, że on coś czuje. Jak pracowaliście z Jackiem Belerem, by tchnąć życie w maszynę?

To była ciężka praca, bo jak dać maszynie duszę? Oczywiście roboty jej nie mają i nigdy nie będą mieć, ale chcieliśmy, aby był bardziej "ludzki". Znaleźliśmy taki patent, że robot mówił w pewnych sekwencjach. Na przykład, gdy miał te kwestie "encyklopedyczne", to mówił to jako swoją regułkę, jak komputer. Natomiast kiedy Artur zaczął myśleć po swojemu, tworzyć ten swój zero-jedynkowy układ, to odpowiadał troszeczkę inaczej. Pod koniec filmu mówi też coraz mniej. Inaczej się odzywa, inaczej też tonuje głos. To było przemyślane od samego początku, żeby pokazać, że on także się zmienił. 

Główną bohaterką filmu jest jednak Ewa, w którą wcieliła się Magdalena Wieczorek. Dlaczego zdecydowałeś się powierzyć jej rolę protagonistki? 

Oglądałem film "Zadra" Grzegorza Mołdy, w którym zagrała główną rolę. Magda ujęła mnie kilkoma rzeczami. Przede wszystkim urodą, bo potrzebowałem aktorki, która jest szczupła, a jednocześnie silna. Ewa żyje w tym świecie w samotności, musi pokonywać swoje trudności życiowe. Musi też być silna emocjonalnie. Żyć w samotności tyle lat z blaszanym towarzyszem i szukać ludzi jest bardzo ciężko. Poza tym wymagało to też jej sprawności fizycznej na samym planie. Zrobiliśmy ten film w dziewięć dni. Kręciliśmy w sierpniu. Były ogromne upały, temperatura dochodziła do czterdziestu stopni i to jest męczarnia dla aktora. Magda w niektórych scenach była ubrana w ciężki skórzany kombinezon z butlą tlenową. Potrzebowałem więc aktorki bardzo silnej fizycznie i psychicznie, która to uciągnie. Magda zdała na ten egzamin na sto procent.

Kiedy przyszedł do Ciebie pomysł na "W nich cała nadzieja"?

Pomysł pojawił się trzy, cztery lata temu, ale to też był zlepek takich moich myśli. Jestem fanem science fiction. Wychowałem się na tym, kocham "Gwiezdne wojny", kocham postapo. Było kilka czynników, które stworzyły ten scenariusz. Ekologię mam wpisaną w swoje DNA. Chciałem zwrócić uwagę widzów na kilka tematów, które mogą pojawić się w przyszłości. Nie po wybuchu bomby atomowej, tylko po zagładzie wynikającej z globalnego ocieplenia. Chciałem też zwrócić uwagę na zjawisko tzw. uchodźców klimatycznych. To już zaczyna się dziać. Dwa tygodnie temu zatonął statek u wybrzeży Lampedusy, znajdowali się głównie uchodźcy z Erytrei. ONZ potwierdził, że ci ludzie uciekli z powodu susz w swoim kraju. Oficjalnie zastali uznani za "uchodźców klimatycznych". Jeśli ziemia, na której żyją mieszkańcy Afryki czy Azji, zacznie ich zawodzić, to setki milionów ludzi stanie przed trudnym wyborem: ucieczka albo śmierć. Efektem ich decyzji może być największa fala migracji, jaką widział świat. Naukowcy oszacowali, że do 2050 r. w samym Bangladeszu aż 15 mln ludzi może zmienić swoje miejsce zamieszkania na skutek zmian klimatu.

Ekologia i uchodźcy to już dużo. W twoim filmie jest jeszcze poruszony wątek sztucznej inteligencji.

Zawsze irytowałem się systemami bezpieczeństwa. To zaczęło się już przy komputerze. Co chwilę "wpisz nowe hasło", "złe hasło", "podobne hasło" albo "wskaż trzy obrazki z rowerami". Trzy obrazki znalezione, ale rower wchodzi mi na czwarty kwadracik, to zaznaczam i wyskakuje mi, że jednak nie. Bardzo mnie to irytowało. Wiele razy gubiłem pin do telefonu i nie mogłem go uruchomić. Stwierdziłem, że te wszystkie systemy, które mają nas chronić, kilka razy obróciły się przeciwko mnie. Trochę ten system komputerowego bezpieczeństwa wrzuciłem w charakter robota, żeby uzyskać efekt filmowy. To były elementy, które po połączeniu ułożyły się w jeden pomysł. 

Porzućmy na moment realizację. Jak sam przed chwilą wspomniałeś, w swoim filmie skupiasz się na wielu palących problemach współczesności. Czy według ciebie kino ma moc, by coś zmienić?

Myślę, że tak, jeśli film wywoła jakieś emocje i myśli u ludzi. Nie każdy lubi science fiction. To są gusta, normalna rzecz. Każdy widz odbiera to inaczej. Jednak, gdy poruszymy takie tematy, jak uchodźca klimatyczny, ktoś może się tym zainteresować. Spotkałem się z tym w paru recenzjach — kto to jest, o co chodzi? Albo globalne ocieplenie. Oczywiście, jedni w nie wierzą, inni nie, ale globalne ocieplenie to fakt. To jest fizyka. Jak coś rozgrzewamy, to staje się gorące i mija trochę czasu, aż się wyziębi. Od czasu ery przemysłowej nagrzaliśmy naszą ziemię i musimy to powstrzymać. Film musi wywołać dyskusję. Czy systemy bezpieczeństwa nie są dla nas groźne? Czy sztuczna inteligencja jest przyszłością, czy zagrożeniem? Film ma wywołać dyskusję i zmusić do rozmowy. Uważam, że zmieniają ludzi. Czy to jest mój film, czy kogoś innego — zawsze wpływają i coś w widzach zostaje. 

Akcja "W nich cała nadzieja" rozgrywa się głównie w bazie Ewy na wzgórzu. To ograniczona przestrzeń, po której porusza się ona i robot. Czy mieliście zaplanowaną choreografię, która odpowiednio wykorzystywała plan bazy dla celów dramaturgicznych?

Marek Zawierucha zrobił wspaniałą scenografię i już podczas jej planowania wiedzieliśmy, że musimy mieć panele słoneczne w jednym miejscu, bazę w drugim, samochód w trzecim — tak, żeby bohaterka mogła się przemieszczać, a akcja toczyć, aby nie było to nudne. To było od początku do końca przemyślane. Zabrakło nam trochę dni na pokazanie środka bazy — domu, w którym mieszka Ewa. Film nakręciliśmy w dziewięć dni, to było bardzo szybko.

W twoim filmie pojawiają się efekty komputerowe i praktyczne. Wydaje mi się, że jesteś większym fanem tych drugich.

Jak wspomniałem, wychowałem się na "Gwiezdnych wojnach" i dla mnie te roboty — C-3PO, R2-D2 — ja je po prostu kocham. Dla mnie one są prawdziwe. Zrobiliśmy testy robota wygenerowanego przy pomocy grafiki 3D, jednak... Czuło się, że on jest tam wkomponowany. Natomiast same efekty specjalne to prawie pół roku prac. Musieliśmy usunąć ptaki z siedemdziesięciu dwóch ujęć, bo świat, w którym mieszka Ewa, to świat bez drzew i zwierząt. Zdarzało się, że mieliśmy super scenę z Magdą, już kończymy, a tu przed kamerą przelatuje ptak. Intro filmu z odlatującymi rakiety czy dodawanie skażonych chmur na horyzoncie to nie były główne efekty. W większości wymazywaliśmy ptaki i owady. 

Wy mogliście je wymazać, ale to chyba było ogromne utrudnienie dla Magdaleny Wieczorek.

Dokładnie, niemniej zrobiliśmy jeden wyjątek. Zostawiliśmy jedną muchę. Ujęcie było tak dobre, że zrezygnowaliśmy z jej wymazywania. W jednej ze scen zbliżeniowych mucha zaczęła chodzić po Magdzie. Nasz świat jest bez zwierząt i bez owadów, ale tej muszce daliśmy szansę. 

Wracając do scenariusza — motyw jednostki walczącej samotnie o przetrwanie przewijał się w ostatnich latach w kilku filmach, między innymi "Wszystko stracone" J.C. Chandora i "Arktyce" Joe Penny. Jakiś film był dla ciebie inspiracją podczas pracy nad "W nich cała nadzieja"?

Dla mnie taką inspiracją był australijski film "Jestem matką" Granta Sputore'a. Opowiada on o małej dziewczynce, która jest wychowywana przez robota do czasu, aż staje się osobą dorosłą. Ujęła mnie niesamowita samotność bohaterki. Całe życie, od poczęcia, opiekuje się nią robot, który początkowo jest dla niej matką, ale ostatecznie okazuje się zagrożeniem. To była inspiracja. Robot staje się zagrożeniem dla samotnej dziewczyny, która szuka w nim nie tylko matki, ale i przyjaciela, bo nikogo innego nie ma. Dlatego tak często pokazujemy w naszym filmie, jak Ewa rozmawia z Arturem. Podczas pisania scenariusza konsultowałem się z lekarzami, żeby wiedzieć na przykład, jak wygląda odwodnienie. Spytałem ich też, jak organizm reaguje na samotność. Dowiedziałem się, że ludzie samotni często do siebie mówią. Dla mnie to było o tyle komfortowe, że w tych relacjach, dialogach pomiędzy robotem a Magdą, mogłem wprowadzić jej monologi, które pozwoliły widzowi, zrozumieć niedopowiedziane wątki. Zasada "show don’t tell" broniła się w tej sytuacji.

Na koniec chciałbym spytać, czy pracujesz już nad kolejnym filmem. Jeśli tak, czy zostajesz w konwencji postapo, czy może sięgniesz po inny gatunek?

Tak. Mamy w planach kolejny film z gatunku postapo. Historia jest trochę orwellowska. Jesteśmy na etapie zamykania scenariusza. Bardzo cieszę się, że udało się nam się zrobić film "W nich cała nadzieja". Film z gatunku science fiction za milion złotych w 9 dni zdjęciowych. To było naprawdę wyzwanie. Mam nadzieję, że ośmieli to innych twórców, by nie bali się robić kina science-fiction, czy kina postapo. Warto zaryzykować i robić kino gatunkowe. Ok, może trochę nie wierzę w westerny. Chciałbym, żeby mój film był takim małym przełomem, jeśli chodzi o kino gatunkowe w naszym kraju.  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W nich cała nadzieja | Magdalena Wieczorek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy