Reklama

"Trzy kolory: Niebieski": Wolność - od cierpienia, od miłości, od uczuć

"Trzy kolory", trylogia Krzysztofa Kieślowskiego, napisana razem z Krzysztofem Piesiewiczem, była pożegnaniem polskiego mistrza z kinem, a zarazem zakończeniem jego konsekwentnie rozwijanej drogi twórczej. Rozpoczynający ją "Niebieski" opowiadał o różnych odcieniach wolności - także tej od cierpienia, a więc i od uczuć. 10 października mija trzydzieści lat od polskiej premiery filmu.

Trylogia "Trzech kolorów" zamyka filmografię Krzysztofa Kieślowskiego, jednego z najbardziej uznanych polskich twórców filmowych. Reżyser zaczynał jako dokumentalista, jednak wraz z rozwojem swojej kariery coraz bardziej porzucał ten kierunek, zamiast niego zbliżając się do metafizyki. 

"Trzy kolory" postanowił — razem z Krzysztofem Piesiewiczem, swoim stałym współscenarzystą — oprzeć ideę trylogii na hasłach rewolucji francuskiej: wolności, równości i braterstwie. Stronę wizualną oparł natomiast na symbolizujących je kolorach: niebieskim, białym i czerwonym. To Piesiewicz wpadł na pomysł, by opowiedzieć o nich z perspektywy nie wydarzeń historycznych, a dramatów ludzi wywodzących się z różnych środowisk. 

Reklama

Jak wspominał Piesiewicz podczas 11. edycji festiwalu Script Fiesta, impulsem były wydarzenia na początku ostatniej dekady XX wieku, przede wszystkim upadek Muru Berlińskiego. Pomysł na główną bohaterkę przyszedł mu do głowy, gdy pewnego dnia podczas podróży pociągiem spotkał żonę kompozytora, która opowiedziała mu o swoim życiu. On także zaproponował do jej roli Juliette Binoche. Francuska aktorka zachwyciła go w "Nieznośnej lekkości bytu" Philipa Kaufmana.

Rozpoczynający serię "Niebieski" opowiada o Julie (Juliette Binoche), żonie uznanego francuskiego kompozytora, która traci w wypadku samochodowym męża i córkę. Po wyjściu ze szpitala zrywa wszelkie kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Postanawia żyć w osamotnieniu i być w pełni wolna. Z czasem okazuje się, że nie potrafi do końca odciąć się od ludzi. 

Jak pisał Tadeusz Lubelski w swojej "Historii kina polskiego", powstanie trylogii "Trzech kolorów" było możliwe dzięki sukcesowi "Dekalogu", który umożliwił Kieślowskiemu wejście na międzynarodowy rynek. Twórca "Przypadku" "podjął to wyzwanie, trochę po to, by otworzyć zwolnione przez siebie pole młodym reżyserom, co w trudnej sytuacji produkcyjnej początku dekady nie było bez znaczenia, trochę dlatego, że kusiło go znalezienie takiego języka audiowizualnego, który pozwoliłby mu nawiązać kontakt wielką widownią". 

Film powstawał w czasach przemian politycznych i społecznych w Europie. Upadał komunizm, kończyła się zimna wojna. Kieślowski zaznaczał jednak, że wolność w jego filmie nie ma wymiaru narodowego. "Mówimy o wolności indywidualnej, głębokiej wolności, wolności życia" - tłumaczył w wywiadzie dla "Guardiana" w 1993 roku. 

Po seansie "Niebieskiego" wielu widzów wyrażało swoje rozżalenie z powodu zakończenia — tajemniczego, nieco pompatycznego. Przedstawiała ona serię obrazów, jakby wyjętych z głowy bohaterki, ukazanych akompaniamencie chóru, śpiewającego fragment "Listu św. Pawła do Koryntian". Dziennikarz "Guardiana" spytał Kieślowskiego, czy skonfundowani widzowie otrzymają oni odpowiedzi w kolejnych częściach trylogii. "Absolutnie nie" - odpowiedział reżyser. "Radziłbym, żeby nie kupowali na nie biletów". 

Jak wskazywał Lubelski, wśród francuskiej krytyki europejskie filmy Kieślowskiego miały często status "estetycznej igraszki". "Niebieski" w czasie swojej premiery spotkał się jednak z doskonałym przyjęciem. Film otrzymał Złotego Lwa podczas MFF w Wenecji. Binoche nagrodzono za najlepszą rolę kobiecą, a Sławomira Idziaka za zdjęcia. Hiszpańska Akademia Filmowa przyznała mu Goyę dla Najlepszego Filmu Europejskiego.  

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy