Reklama

Tilda Swinton: Marzyła o rodzinie, a nie aktorstwie

Choć jest jedną z najbardziej cenionych gwiazd kina, przyznaje, że nigdy nie określiłaby się mianem aktorki. W wywiadzie dla magazynu "Vogue" gdy została zapytana, co motywowało ją przez całą jej karierę wyznała, że "nigdy nie miała żadnych ambicji jako artystka".

Choć jest jedną z najbardziej cenionych gwiazd kina, przyznaje, że nigdy nie określiłaby się mianem aktorki. W wywiadzie dla magazynu "Vogue" gdy została zapytana, co motywowało ją przez całą jej karierę wyznała, że "nigdy nie miała żadnych ambicji jako artystka".
Tilda Swinton w filmie "Nienasyceni" /Fox Searchlight / Everett Collection /East News

"To może zabrzmi jak szaleństwo, ale kiedy miałam 10 lub 20 lat jedynymi moimi ambicjami było życie rodzinne, posiadanie grona przyjaciół, którzy rozśmieszają mnie i śmieją się z moich żartów, życie w Highlands, niedaleko morza z gromadą psów i ogródkiem warzywnym. Poważnie. I za prawdziwe błogosławieństwo uznaję to, że mogłam to osiągnąć. Wszystko inne to bonusy, lukier" - wyznała Swinton w rozmowie z "Vogue".

Tylko aktorka jej pokroju mogła przyznać, bez cienia zawstydzenia, że ceremonia Oscarów była dla niej nieco rozczarowująca. "W tym czasie nigdy nie widziałam Oscarów w telewizji. Wiedziałam, że to wielka sprawa, ale nie miało to żadnego realnego wpływu na moje życie. Pamiętam, że byłam trochę rozczarowana, że nie były wspanialsze. A potem pomyślałam: dlaczego jesteś rozczarowana?. Uświadomiłam sobie, że dzieje się tak, ponieważ moje wyobrażenie odnosi się do filmu "Bodyguard" z Whitney Houston - to był jedyny raz, kiedy widziałam Oscary, i to w bardzo rozbudowanej wersji. Nikt nie wybiegł na scenę, nie został postrzelony ani nic! " - wspominała w wywiadzie dla magazynu "Roling Stone".

Reklama

Tilda Swinton, która wychowywała się w zamożnej szkockiej rodzinie szlacheckiej i uzyskała dyplom z dwóch fakultetów na Uniwersytecie Cambridge, sprzeciwiła się woli rodziców, którzy widzieli ją u boku męża arystokraty i została awangardową aktorką. "Dałam sobie prawo być sobą" - mówi o swoim wyborze.

Choć dziś święci triumfy i jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych i ceniony postaci kina, nazywana filmowym kameleonem, jej twórcza podróż nie zawsze przebiegała gładko. Jej wielką pasją było pisanie, jednak na studiach okazało się, że jest do tego niezdolna - ta, jak wtedy mogło się wydawać porażka - pchnęła ją w ramiona aktorstwa.

"Artystką zostałam w momencie, gdy - jak się okazało chwilowo, ale na długo - przestałam pisać. Zaczęłam robić filmy z Derekiem Jarmanem w 1985 roku. Pracowaliśmy razem przez osiem lat i zrobiliśmy razem siedem filmów. Z nim nauczyłam się pracy zespołowej i bardzo często grania bez żadnego scenariusza - eksperymentalnego, improwizowanego. Wszyscy, którzy pracowali z Derekiem, mieli myśleć o sobie jako o autorach, być odpowiedzialni za swój wkład. To doświadczenie niewątpliwie odcisnęło piętno na mojej dalszej pracy. Bowiem, decydując się na współpracę zawsze szukałam bliskich relacji zawodowych, cenię je ponad wszystko. To właśnie więź i radość z rozmów z kolegami sprawia, że kręcę filmy" - przyznała kiedyś w rozmowie z "Numero".

Te relacje podkreśla bardzo wyraźnie, bo osoby, z którymi blisko współpracuje nazywa rodziną, wspominając chociażby bardzo bliskie relacje z Karlem Lagerfeldem czy Derekiem Jarmanem.

"Zawsze czułam się dziwna - po prostu szukałam swojego cyrku i znalazłam go. A gdy go znalazłam, to był mój świat. Teraz mam rodzinę z Wesem Andersonem, mam rodzinę z Bongiem Joon-ho, mam rodzinę z Jimem Jarmuschem, mam rodzinę z Lucą Guadagnino, Lynną Ramsay i Joanną Hogg" - wspomina.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Tilda Swinton
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy