Reklama

Ta historia wcale się nie zestarzała

Od piątku, 2 listopada, na ekranach polskich kin oglądać można komedię "Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości". Jak ocenia ją twórca komiksu (wespół z René Goscinnym) Albert Uderzo, który od ponad pół wieku bawi kolejne pokolenia opowieściami o parze najsympatyczniejszych Galów świata.

Pamięta pan moment, kiedy powstała ta część przygód Asteriksa i Obeliksa?

Albert Uderzo: - Pamiętam doskonale, bo to moja ulubiona część. Gdybym miał wybrać, wskazałbym właśnie na nią. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, powstała w 1966 roku. Myślę, że różnie bywa z tymi historiami, ale ta się wcale nie zestarzała.

Co było punktem wyjścia dla tej historii?

- To był nasz ósmy album, byliśmy już na tym etapie, że spodobała nam się idea wysyłania bohaterów w daleką podróż raz na jakiś czas. Co to dawało? Przede wszystkim stawiało postaci w nowym, interesującym kontekście, główni bohaterowie mogli zmierzyć się nowymi wyzwaniami, z nowymi przygodami. Dalej, chodziło nam o pewne narodowe cechy, które chcieliśmy obśmiać, w zetknięciu z narodowymi cechami bohaterów z innych państw mogło to lepiej wybrzmieć.

Reklama

- Posługiwaliśmy się zestawieniem, kontrastem. Gdy ironizuje się na temat dwóch grup, łatwiej to uchodzi, jest lepiej odbierane przez fanów, nie ma niebezpieczeństwa, czy podejrzenia, że uwzięliśmy się na kogoś. Kpimy z 'naszych', z cudzoziemców, z wrogów, przyjaciół, słowem z każdego. Z Brytanią poszło nam łatwo - przeczuwaliśmy, że jest łatwa do sportretowania, bo ma fajne, nośne symbole: herbatę o piątej, ogrody, kuchnię, no i jest jeszcze słynna 'angielska flegma'.

Przeczytaj recenzję filmu "Asterix i Obelix: W służbie Jej Królewskiej Mości" na stronach INTERIA.PL!

Z czego jest pan najbardziej zadowolony, jeśli chodzi o ten album?

- Chyba portretu obydwu narodów, kultur, cywilizacji. Wielokrotnie słyszeliśmy, że dobrze to wyszło. Choć byliśmy nieco złośliwi, byliśmy wiarygodni i uczciwi. René mówił perfekcyjnie po angielsku. Znał język, czuł brytyjską obyczajowość, wiedział jak trafić w sedno. W pewnym momencie pojawiła się propozycja, żeby przetłumaczyć komiks na język angielski. René zawsze przywiązywał ogromną wagę do naszych tłumaczeń, więc osobiście podjął się translacji tej części, bo chciał zachować jej wszystkie niuanse. To był jeden z największych naszych sukcesów po obydwu stronach kanału.

Jak pan wspomina współpracę z Goscinnym?

- Wspaniale, nie było żadnych spięć. Od początku byliśmy zgodni, już na etapie wybierania tematu, albo motywu przewodniego, wiedzieliśmy, co chcemy pokazać, o czym opowiedzieć. Potem René pracował sam nad scenariuszem, nad swoją częścią. Raz zdałem sobie sprawę, że rozpisał całą historię nie pytając mnie o zdanie - a zazwyczaj konsultowaliśmy się ze sobą - i to było świetne. René miał wyczucie, trafiał bezbłędnie z pomysłami.

Czy trudne jest dla pana - autora pierwowzoru - oglądać adaptację własnej pracy w kinie?

- Tak. I chyba jest to typowe dla twórców komiksów, rozmawiałem z innymi autorami i jesteśmy zgodni. Zawsze bałem się oglądania na ekranie tego, co wcześniej wymyśliłem. Boję się pewnej dosłowności. Ludzka wyobraźnia nie zna granic, więc nie mogę obwiniać nikogo innego prócz siebie, że zgodziłem się na wszystko. Tak jak powiedziałem, wyobraźnia nie zna granic, jednak nam było wyjątkowo trudno wyobrazić sobie efekt końcowy na ekranie. Nie chodzi o animację, raczej o bohaterów. Zastanawialiśmy się, czy się uda oddać niuanse osobowości Asteriksa, czy uda się sportretować złożoność osobowości Obeliksa? Pytań było sporo. Wydawało nam się, że będzie to duże wyzwanie.

- Powiem szczerze, zobaczyłem Gérarda Depardieu i absolutnie się uspokoiłem. Co za postać! Poza tym, przy dzisiejszej technologii można zrobić wszystko. Możliwości są praktycznie nieograniczone, postprodukcja pomaga stworzyć, taki film jak ten, specjaliści od efektów komputerowych zazwyczaj znają się na komiksach, więc nie trzeba im za bardzo tłumaczyć, o co chodzi. Nasz film ma dodatkową zaletę, jest w 3D. Czyli na czasie. Jest numerem jeden we Francji.

Oglądał pan i autoryzował storyboardy?

- Nie. Nadzorowałem scenariusz, ale storyboard nie należał już do moich obowiązków. Miałem poczucie, że powinienem to robić, żeby wersja filmowa szanowała tradycje, to z czego wyrasta fabuła kinowa. Wiedziałem, że film nie może negować komiksu, nie może z nim rywalizować. Musi być jakąś wariacją na jego temat. Dlatego przeczytałem scenariusz, by zobaczyć, czy twórcy respektują pierwowzór. Po lekturze pozbyłem się wszelkich obaw.

Reżyser miał pełną wolność w doborze lokacji, scenografii, kostiumów. Jak pan to odebrał?

- Nie zmartwiło mnie to, ani nie rozczarowało, ewidentnie jego wybory służą historii. Ja zresztą starałem się nie wtrącać. To przywilej, ale i obowiązek reżysera, by znaleźć pomost pomiędzy światem kina i komiksu. W ramach jak najlepszego efektu na ekranie, może zmieniać pewne elementy, może żonglować poszczególnymi aspektami historii, wszystko w imię jak najlepszego efektu na ekranie. Ja to rozumiem, mogę iść na pewne ustępstwa, ale to jest coś, co człowiek musi przepracować i na co musi być przygotowany w momencie, kiedy decyduje się na ekranizację. Nie będę narzekać.

- Jestem dumny, że mogę oglądać na ekranie tak wspaniałych aktorów. To dowód na to, że filmowcy sprostali zadaniu, gdyby było inaczej, gwiazdy nie zagrałyby w naszym filmie. To uznani artyści, docenieni na świecie, z licznymi nagrodami na koncie. Przyjęli propozycję, zagrali w bardzo wyrazistym kostiumie, nie bali się karykatury, autoironii. Jestem szczęśliwy, bo ich obecność potwierdza, że było warto.

Podoba się panu Asterix w nowej odsłonie?

- Bardzo. Edward Baer jest perfekcyjny. Aktor, który wcielał się w Asteriksa przed nim, przyznał, że ta postać wydaje mu się dość dziwna. Baer udowadnia, że jest inaczej, Asterix w jego interpretacji jest solidny, konsekwentny, spójny, ma osobowość, jest interesujący, określony, a przy tym współgra z innymi. Przede wszystkim z Obeliksem.

- Gérard wcielił się w postać nie patrząc na konsekwencje, to tylko komedia, ale proszę zwrócić uwagę, że on jest bardzo uczciwy wcielając się w Obeliksa, nie boi się otworzyć, pokazać swojej fizyczności, ma dystans do siebie, a przy tym charyzmę. Nie współczujemy mu, co najwyżej nas rozczula. On symbolizuje siłę natury. Jestem pod ogromnym, niesłabnącym wrażeniem Gérarda i tego, jak zagrał Obeliksa. On potrafi mnie rozśmieszyć, a jednocześnie wzruszyć. To jest postać, z której jestem najbardziej dumny.

A jak pan odnajduje Juliusza Cezara? Niby antypatyczny, a jednak przykuwa uwagę?

- Dokładnie tak myślę. Efekt na ekranie jest doskonały, przecież Cezar znany był z kompletnego braku poczucia humoru, w filmie jego surowość została przełamana, a jednocześnie nie manipuluje to wizerunkiem wielkiego wodza.

Co dało historii 3D?

- Odpowiedni, nowoczesny wymiar. Chyba przez 3D ta historia jest bardziej plastyczna, przez to bardziej koresponduje z komiksem, jest jego bezpośrednim przedłużeniem, ciągiem dalszym. A przy tym nadaje magicznego wymiaru całej opowieści.

A który kolejny album o Asteriksie i Obeliksie chciałby pan zobaczyć na ekranie?

- Takie decyzje nie zależą ode mnie. Wyborów dokonują scenarzyści, producenci oraz reżyser - oni wskazują na odcinek, który wydaje im się interesujący i wart przeniesienia do kina. Ja mogę tylko wyrazić swoją opinię - zazwyczaj sprowadza się to do tego, że tłumaczę, jakie są mocne strony danej opowieści, jakie są pułapki, na co trzeba uważać, co może dobrze wybrzmieć na ekranie, a co nie. Podoba mi się ta rola, kto lepiej niż ja miałby o tym wiedzieć.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama