Reklama

Przedwojenne gwiazdy. To były czasy!

W XX-leciu międzywojennym działało w Polsce ponad 700 kin. Kilka z nich mieściło aż tysiąc widzów. Filmowe gwiazdy traktowane były z wielką atencją. O Warszawie mówiono "małe Hollywood".

W XX-leciu międzywojennym działało w Polsce ponad 700 kin. Kilka z nich mieściło aż tysiąc widzów. Filmowe gwiazdy traktowane były z wielką atencją. O Warszawie mówiono "małe Hollywood".
Jadwiga Smosarska i Stanisław Sielański w filmie "Jadzia" (1936) /INPLUS /East News

To były złote czasy polskiego kina. Przemysł filmowy tworzył baśniowy świat, w którym gwiazdy wiodły szczęśliwe, pełne przepychu życie. Można było patrzeć i marzyć.

Boskie życie gwiazd

Premiery filmowe odbywały się zawsze z wielkim przepychem. Pod kinem zjawiały się tłumy gapiów, a radio prowadziło bezpośrednią relację minuta po minucie. Pokazanie się na czerwonym dywanie, w wieczorowych kreacjach, uszytych przez najlepszych krawców Warszawy, było obowiązkowe dla aktorów. Tworzyli przecież legendę, w której wiedli boskie życie!

Talent nie zawsze był najważniejszy. Liczył się przede wszystkim urok osobisty. Bez wątpienia posiadał go Eugeniusz Bodo, który do perfekcji opanował sztukę autokreacji. Zawsze nienagannie ubrany, kulturalny i szarmancki - jawił się jako król przedwojennego show-biznesu. Jego zdolności wokalne nie były wybitne, a mimo to wylansował mnóstwo przebojów. Znajomi wspominali, że w życiu prywatnym był powolny i ociężały. Kiedy jednak pojawiał się na scenie, rozpierała go energia!

Reklama

Listy miłosne pisane krwią

Gwiazdy rzadko udzielały wywiadów. Żadnemu dziennikarzowi nie przyszło do głowy, żeby pytać o szczegóły z życia prywatnego. Odpowiedzi też pozbawione były wątków osobistych. Ot, gładkie formułki wypowiadane na temat danej roli czy filmu. Liczyła się tajemniczość. To było najważniejsze narzędzie każdego aktora w budowaniu kariery. Co ciekawe, nie przeszkadzało to prasie publikować listy adresów znanych aktorek i aktorów. Efekty tego bywały zaskakujące.

Do Jadwigi Smosarskiej, o której dzisiaj mówiłoby się "megagwiazda", przychodziły listy miłosne od zakochanych w niej mężczyzn. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zamiast atramentu używali... własnej krwi!

Z kolei uwodzicielski Aleksander Żabczyński co roku na własny koszt odnawiał klatkę schodową kamienicy, w której mieszkał. Powód? Jego fanki namiętnie pisały na ścianach miłosne wyznania.

Z ludzką twarzą

Zachowanie gwiazd wywoływało czasami oburzenie, zwłaszcza wśród tzw. "porządnych obywatelek". Zdarzało się, że na widok Hanki Ordonówny spluwały na ziemię. Gorszyło je, że paliła w fifce egipskie papierosy, miała liczne romanse i z powodu zawodu miłosnego próbowała popełnić samobójstwo, strzelając sobie w skroń. Ale zwykli ludzie ją uwielbiali. Zdarzało się, że podjeżdżała na warszawskie Powiśle swoim kabrioletem i rozdawała biednym dzieciom zabawki i słodycze.

To smutne, że ten kolorowy świat gwiazd nagle zniknął. Stało się to w dniu, kiedy wybuchła II wojna światowa.

Marzena Juraczko



Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy