Reklama

Piotr Fronczewski: Czas na puentę

Piotr Fronczewski przygotowuje się do roli w spektaklu "Ja, Feuerbach" we własnej reżyserii, - Traktuję ten spektakl jako swoistą kropkę po stwierdzeniu "mój teatr" (...) Pomyślałem, że czas na puentę - powiedział aktor. Premiera sztuki 2 lutego w Ateneum.

W sztuce "Ja, Feuerbach" Tankreda Dorsta, gra pan główną rolę i po raz pierwszy reżyseruje. Skąd taka decyzja?

Piotr Fronczewski: - W tradycji teatralnej jest tak, że aktorom, którzy przez lata wykonują swoją powinność, przychodzi czasem do głowy pomysł, aby coś wyreżyserować. Wydaje mi się, że jest to naturalna kolej rzeczy, choć nie przesadzałbym z tą reżyserią. Myślę, że nie skuszę się na kolejne wyczyny w tej kategorii.

Dlaczego więc akurat teraz zdecydował się pan na reżyserowanie?

- Pewnego dnia po prostu przyszło mi do głowy, że może na koniec mojej podróży teatralnej, spróbowałbym zwiększyć swoje udziały w sztuce, jaką jest teatr. W moim przypadku jest to możliwe tylko wtedy, gdy ma się dobre towarzystwo. Gramy sobie z Marią Ciunelis, która pojawi się w niewielkim, ale smakowitym epizodzie oraz Grzesiem Damięckim, który jest partnerem dla granego przeze mnie Feuerbacha. Zależy mi, żeby "Asystent"(postać występująca w sztuce Dorsta - przyp.red.) w interpretacji Grzegorza był bardzo widoczny w tym spektaklu.

Reklama

Co ma pan na myśli mówiąc "koniec mojej podróży teatralnej"? Zamierza się pan wycofać z teatru?

- Traktuję ten spektakl, jako swoistą kropkę po stwierdzeniu "mój teatr". Mam za sobą jakieś doświadczenie, miejscami dość duże, dlatego pomyślałem, że czas na pointę, na jakąś kropkę kończącą zdanie. Nie wiem, co będzie za nią. Jednak tekst "Ja, Feuerbach" wydaje mi się na tę okoliczność najbardziej stosownym.

Pański bohater powraca na scenę po latach. A pan sobie wyobraża życie bez teatru?

- To już jest tak długa historia... "Mój teatr" zaczął się ponad 40 lat temu. A wziął się m.in. z tego, że byłem skończonym matołem, jeżeli chodzi o przedmioty ścisłe. Nie dawałem sobie rady z fizyką, chemią, matematyką, geometrią. Nie ciekawiło mnie to, aczkolwiek rozumiem, że może być pasją i sensem egzystencji. Ciągnęło mnie bardziej w kierunku języka polskiego, historii, geografii. Wszystkiego tego, gdzie nie było liczb.

- Za sprawą naszej polonistki w szkole stałem się "recytatorem". Wtedy także pojawiła się propozycja zagrania w filmie Stanisława Różewicza "Wolne miasto". Później były telewizje, gdzie funkcjonowałem jako mężczyzna w krótkich spodenkach, który miał coś do powiedzenia. Początki, w przypadku młodego człowieka, są zawsze banalne, wątłe, jeżeli chodzi o motywację, sens. Co osiemnastolatek może wiedzieć o poważnym życiu, jakim jest teatr?

Mimo to zdecydował się pan na zawód aktora. Dlaczego?

- Szkoła teatralna wydawała mi się wówczas szansą na odmienność, niepowszedniość, oryginalność. Byłem młody, miałem fajnych kolegów, koleżanki, w szkole były ładne dziewczyny, ciekawi ludzie wokół. Tak to się toczyło. Dopiero później przyszły strachy, lęki, wątpliwości, refleksje, głębsze zastanowienia i dociekliwość.

Od dawna zastanawiał się pan nad podsumowaniem swoich dokonań i wystawieniem "Feuerbacha"?

- Pan Feuerbach spacerował mi po głowie już dawno, ale nie przypuszczałem, że się za to zabiorę. Około dwa lata temu mój przyjaciel Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia, zaproponował mi nagranie tego właśnie tekstu dla Teatru PR. Bardzo się ucieszyłem, ponieważ pamiętałem w roli Feuerbacha wspaniałego Tadeusza Łomnickiego, który ćwierć wieku temu grał to na scenie Teatru Dramatycznego... i bałem się tego wyzwania. Po nagraniu poprosiłem Janusza o kopię. Odsłuchałem z zaciekawieniem, a to zdarza mi się rzadko, gdy mam do czynienia z samym sobą. Pomyślałem, że jest to być może dla mnie dobry materiał na scenę. I tak oto jesteśmy dwa tygodnie przed premierą.

Stresuje się pan?

- Oczywiście. Stresów i różnej maści lęków jest coraz więcej. Myślałem, że na koniec będzie mi łatwiej, a okazało się być inaczej. Przybywa mi wątpliwości, ale taka jest już moja natura. Mam skłonność do refleksji, "myślenia" i nie walczę z tym, ponieważ wiem, że taki jest mój los.

Zobaczymy pana niebawem także na ekranie?

- Na razie nic na to nie wskazuje. W tym fachu dużą rolę gra przypadek. Coś się nagle pojawia, zapala. Jednak patrząc na nasz filmowy rynek mam podejrzenie, parafrazując pewien tytuł, że polska kinematografia... "to nie jest kinematografia dla starych ludzi".

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Piotr Fronczewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy