Reklama

Katarzyna Dowbor: Fajniej jest dawać

Już niebawem obejrzymy ostatni odcinek programu "Nasz nowy dom". Katarzyna Dowbor opowiada, jak doszło do tego, że została jego gospodynią, i dlaczego widzowie tak go lubią. Dziennikarka wierzy, że życiowe porażki można przekuć w sukces - najważniejsze, by nie tracić nadziei.

Czy prowadząc "Nasz nowy dom", czuje się pani jak święty Mikołaj?

Katarzyna Dowbor: - Trochę tak, ale również jak człowiek, który spełnił swoje marzenie. Bo dojrzałam do tego, że dużo fajniej jest dawać, niż dostawać.

Kto wybierał rodziny do programu?

- Reasercherzy. To grupa osób, która jeździ i nagrywa historię rodziny. Potem zbiera się kolegium, w skład którego wchodzą przedstawiciele producenta i stacji.

Wygląda, jakby plac budowy był pani środowiskiem naturalnym...

- Rzeczywiście się na tym znam! To moja pasja. Losy tak mi się potoczyły, że wiele razy musiałam się przeprowadzać. Mój brat, który mieszka w USA, żartuje, że jestem lepsza od Amerykanów, bo oni przeprowadzają się średnio co 5-6 lat, a ja co 3-4. Ale właśnie przez to na okrągło coś urządzam i robię remonty. Koleżanki śmiały się kiedyś, że trudno mnie wyciągnąć na zakupy ciuchowe, ale jestem pierwsza, żeby odwiedzać markety budowlane. Przypomniało mi się, że już 4 lata mieszkam w jednym miejscu, czas coś zmienić (śmiech).

Reklama

W programie zawsze troszczy się pani o kąt dla zwierząt...

- Mój ojciec był biologiem i w domu ciągle było pełno kotów z przetrąconą łapką czy porzuconych psów. Zostało mi to do dziś. Teraz mam psa, kota i konia, po jednej sztuce na razie. Przeraża mnie to, co widzę w miejscowościach, które odwiedzamy - że ludzie, skądinąd bardzo mili, nie traktują zwierząt za dobrze. Dlatego zawsze muszę zadbać, żeby również psy otrzymały odpowiednią budę i wybieg. Jestem z tego naprawdę zadowolona.

Co po ostatnim odcinku - jakiś nowy projekt w Polsacie?

- Jest pomysł, żeby dograć jeszcze trzy odcinki do tego programu. Jedyną przeszkodą może być pogoda. Trzeba np. wymieniać dachy. Jak to robić podczas niskich temperatur? Więc być może trzeba będzie poczekać do wiosny. Tymczasem myślimy o mieszkaniach. Tu z kolei problemem jest status nieruchomości. Nie może przecież, z oczywistych powodów, należeć do gminy.

Program ma dużą oglądalność. Jak pani sądzi, dlaczego?

- Myślę, że ludzie potrzebują wiedzieć, że w dzisiejszych czasach dzieją się też dobre rzeczy. Że ci, którzy znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, mogą liczyć na pomoc. Rozumiem to, bo po stracie pracy sama myślałam, że nic dobrego mnie już nie spotka. A tu proszę - robię program moich marzeń!

Książka "Mężczyźni mojego życia" - przysporzyła pani przyjaciół czy wrogów?

- Nie przysporzyła przyjaciół, bo w naszym środowisku nie ma przyjaźni (śmiech). Bardziej stała się pożywką dla tabloidów. Najpierw zarzucono mi, że napisałam biografię, potem, że obrażam. A przecież to ani jedno, ani drugie. Opisałam ludzi, których spotkałam, z którymi pracowałam, jest to zbiór anegdot dotyczący moich wspomnień i wrażeń.

Na UW prowadzi Pani zajęcia z pracowni telewizyjnej. Czego właściwie pani uczy?

- Uczę studentów dziennikarstwa na UW występowania przed kamerą. Omawiamy język ciała, interpretację tekstu... Zajmuję się tym już 10 lat.

Czy oryginalna uroda ułatwia życie?

- Szczerze mówiąc, jako dziewczynka uważałam wręcz odwrotnie, a teraz dziękuję Bogu, że taką mi dał. W naszym zawodzie fajna jest inność, daje większe szanse.

Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Telemax
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy