Reklama

Ewa Drzyzga: Liczą się rozmówcy

Od kilkunastu lat nieprzerwanie prowadzi "Rozmowy w toku". Ewa Drzyzga podaje receptę na długotrwały sukces w telewizji. Zdradza też, co robiłaby, gdyby jej talk-show nie przypadł widzom do gustu.

Pani program oglądamy już od 14 lat. W czym tkwi tajemnica jego sukcesu?

Ewa Drzyzga: - Nic nie jest nam dane raz na zawsze, dlatego prowadzenie programu za każdym razem stanowi wyzwanie. Warto zauważyć, że sukces zależy od pracy wielu osób: dokumentalistów, wydawców, producenta. Oni się zmieniają i ciągle odświeżają talk-show swoimi pomysłami. Ja jestem stała.

- Siłą "Rozmów w toku" są też prawdziwe, ludzkie historie. Nasi bohaterowie mówią o tym, czego sami doświadczyli. W studiu panują więc szczere, naturalne emocje. Myślę, że dopóki ludzie ze sobą rozmawiają - choćby przez smartfony, ale jednak komunikują się ze sobą - ten program ma rację bytu. Choć nie od razu wydawało się to takie oczywiste.

Reklama

Dlaczego?

- Pamiętam, jak kiedyś Mariusz Walter (założyciel stacji TVN - przyp. red.) mówił, że nie wiadomo, czy Polakom taki talk-show się spodoba. Ludzie lubią gawędzić ze sobą w domu, ale czy będą chcieli oglądać to w telewizji? Kolejny sezon pokazuje, że tak!

Jak zaczęła się pani przygoda z "Rozmowami..."?

- Dostałam propozycję od Edwarda Miszczaka (dyrektor programowy TVN - przyp. red.). Był casting. Nie wiem, kogo jeszcze brano pod uwagę,ale postawiono na mnie. Wcześniej talk-show prowadziła inna gospodyni.

Potem nie było już mowy o tym, żeby ktoś miał panią zastąpić. Na czym polega fenomen Ewy Drzyzgi?

- Nie wiem. Medioznawcy próbują się doktoryzować na ten temat. Oglądają mnie i analizują moje gesty. Zastanawiają się, co miałam na myśli, kiedy zadawałam pytanie tak, a nie inaczej. Chyba nie do końca biorą pod uwagę fakt, że program jest montowany i moja mina niekoniecznie musi być komentarzem do zaistniałej sytuacji.

- Oczywiście mam nadzieję, że rzadko się to zdarza, ale nie można tego wykluczyć. Natomiast gdy młodzi dziennikarze pytają mnie, co trzeba wiedzieć, żeby pracować tak długo jak ja, odpowiadam: po prostu być dobrym w swoim fachu. Skupiać się na osobie, z którą rozmawiamy i na tych, dla których to robimy - naszych czytelnikach czy też widzach. Wówczas dajemy sobie szansę na sukces w tym zawodzie.

Zaczynając pracę w telewizji, miała pani jakiś plan "B" na wypadek, gdyby ten się nie udał?

- To telewizja była moim planem "B". Jeśli program znudziłby się widzom, wróciłabym do radia.

Zdaje się, że podchodzi pani ze sporym dystansem do swego sukcesu.

- Nie patrzę na to, co robię, w kategorii kariery. Jedni piszą artykuły, inni odmierzają coś w laboratorium. A ja mam nagrania i tak samo chodzę do pracy.

Rozmawiała Aleksandra Lipiec.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Super TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy