Zendaya jak Iga Świątek sprzed lat. Tenis, buzujące emocje i miłosny trójkąt

Zendaya, Mike Faist i Josh O'Connor w filmie "Challengers" /materiały prasowe

W tenisie zwykle najciekawszym momentem w każdym z gemów jest ten, kiedy na tablicy wyników pojawia się rezultat 40:40, czyli tak zwana równowaga. To chwila, w której stojący po obu stronach siatki przeciwnicy grają na przewagi i dopiero wykorzystanie jednej z nich decyduje o sytuacji w secie, a tym samym przechyla szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Dokładnie tak jest z dynamiką relacji pomiędzy bohaterami nowego filmu Luki Guadagnino, miłosnym trójkątem, orbitującym wokół tenisowego kortu.

  • Tashi Duncan była obiecującą tenisistką, ale w wyniku kontuzji musiała przerwać karierę sportową. Zamiast tego zajęła się trenowaniem. Jej mąż to z kolei utytułowany mistrz, który ma kryzys formy. Kobieta postanawia przywrócić go do dawnych łask. Sprawy zaczną się komplikować, kiedy okaże się, że na drodze do celu stanie były najlepszy przyjaciel oraz ekschłopak Tashi. Bohaterowie będą musieli zadać sobie pytanie, co mogą poświęcić, aby zdobyć mistrzostwo.
  • Główną rolę w filmie "Challengers" gra Zendaya, gwiazda takich produkcji jak "Diuna", "Euforia" czy seria "Spider-Man".
  • Tytuł od 26 kwietnia na ekranach polskich kin. Zobacz zwiastun filmu!

"Challengers": Zendaya jak Iga Świątek sprzed lat

Nie tak dawno, podczas finału turnieju tenisowego w Indian Wells, późniejszej triumfatorce i naszej znakomitej rodaczce Idze Świątek towarzyszyła hollywoodzka gwiazda, wcielająca się w jedną z głównych ról w "Challangers" Zendaya. Trudno orzec, czy Amerykanka jest zapaloną fanką tenisa czy może był to sprytny zabieg marketingowy (wszak jest też producentką filmu), niemniej miało to wszystko sens.

Zendaya w pewnym sensie gra w filmie Guadagnino taką Igę Świątek sprzed kilku lat. Złote dziecko tenisa. Wybitnie utalentowaną i ciężko harującą na treningach zawodniczkę, która już w młodym wieku osiąga sportowy szczyt, jakim jest wygranie wielkoszlemowego turnieju. Tyle, że karierę ekranowej Tashi Duncan, po pierwszych sukcesach, brutalnie przekreśla paskudna kontuzja kolana, za sprawą której musi porzucić myśli o profesjonalnej karierze.

Z tenisem jednak się nie żegna, bo szybko wychodzi, że doskonale sprawdza się w roli trenerki, managerki, a także żony coraz bardziej wypalonego wieloletnim graniem w tourze Arta (w tej roli Mike Faist). Choć wcale tak być nie musiało, bo jak wspomniałem na początku, "Challengers" to film nie o parze, a o trójkącie...

Uznawany za piękną i niezwykle elegancką dyscyplinę sportu tenis nie ma szczęścia do kina, ale wydaje się też, że jego specyfika to w ogóle trudny orzech do zgryzienia dla filmowców. Jedyną, moim zdaniem, naprawdę wartościową propozycją, która w centrum stawia królestwo Rogera Federera czy Novaka Djokovica jest "Borg/McEnroe. Między odwagą a szaleństwem" (2017) Janusa Metza.

Innymi słowy, liczy się nietuzinkowy pomysł. I wygląda na to, że włoski reżyser Luca Guadagnino do spółki ze scenarzystą Justinem Kuritzkesem go mieli. W dodatku, całkiem niezły. 

Cała obyczajowa, naprawdę zabawna, a chwilami też pikantna, intryga wpisana jest w ramy finałowego, trzysetowego pojedynku mniejszego rangą turnieju (tzw. challengera), który stanowi ostatnie przetarcie przed prestiżowym US Open. Po dwóch stronach siatki stają: Art oraz Patrick (Josh O'Connor), a ich losy, o czym przekonujemy się z szeregu niechronologicznie przywoływanych retrospekcji, przecinały się w przeszłości niejednokrotnie. Bo tak naprawdę to dwaj najlepsi kumple z młodzieńczych lat, których poróżniło uczucie do tej samej dziewczyny. Tashi, jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości. Zmieniająca się sytuacja w meczu, kiedy to raz Art, a raz Josh wychodzą na prowadzenie, oddaje też życiową sytuację, wchodzących wtedy w dorosłe życie bohaterów. Buzujące emocje, przyjacielskie zdrady i skrajnie odmienne charaktery.

Tenis tłem dla młodzieńczego romansu? To ma sens!

Zagorzali fani tenisa będą się zżymać, bo każdy z aktorów mógłby popracować pewnie nad swoim forehandem czy backhandem, a ekranowe realia nie zawsze pokrywają się ze sportową rzeczywistością, ale też nie do końca o to tu idzie. 

Gatunek jakim jest film sportowy stanowi dla Guadagnino raczej tło dla młodzieńczego romansu oraz historii o życiowych wyborach i wszelkich ich konsekwencjach. A Włoch jak mało kto (i to bez względu na gatunek) potrafi o tym opowiadać. By wspomnieć wybitne "Tamte dni, tamte noce" (2017) czy co najmniej interesujące "Do ostatniej kości" (2022).

Ten, który dla świata kina na dobre odkrył talent Timothéego Chalameta i tym razem miał nosa do aktorów, bo ekranowa chemia między Zendayą, O’Connorem a Faistem jest wyraźnie wyczuwalna i stanowi, obok ścieżki dźwiękowej, najmocniejszy element "Challengers". Porywającego, energetycznego, dobrze przemyślanego i rozplanowanego kina. W sam raz na trzysetowy pojedynek. Bo znane z turniejów wielkiego szlema pięć setów, to byłoby w tym przypadku  już zdecydowanie za dużo.

8/10

"Challengers", reż. Luca Guadagnino, USA 2024, dystrybutor: Warner Bros., polska premiera kinowa: 26 kwietnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Challengers | Zendaya
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy