Pierwszy taki polski film od 30 lat! Szkoda, że bez scen batalistycznych i lepszego scenariusza

Kadr z filmu "Powstaniec 1863" /materiały prasowe

Sebastian Fabijański i Ksawery Szlenkier tworzą solidne role polskich powstańców styczniowych, z których krwi wyrosło pokolenie bojowników o wolność roku 1920. "Powstaniec 1863" to niezłe, choć ograniczone budżetowo, kino historyczne, którego największym mankamentem jest jednak scenariusz. Był potencjał na polską "Przełęcz ocalonych". Ocalono tylko kawałek inspirującej historii.

  • "Powstaniec 1863" w reżyserii Tadeusza Syki to pierwszy od trzydziestu lat film fabularny opowiadający o powstaniu styczniowym (w 1993 Juliusz Machulski zrealizował "Szwadron").
  • "Pomysł narodził się w grudniu 2020 roku. Wertując archiwalne źródła o XIX-wiecznych polskich bohaterach odkryłem postać ks. Brzóski i doszedłem do wniosku, że to temat na film" - powiedział reżyser.
  • Główną rolę w filmie gra Sebastian Fabijański. U jego boku zobaczymy: Olgierda Łukaszewicza, Cezarego Pazurę, Daniela Olbrychskiego, Karolinę Szymczak, Ksawerego Szlenkiera, Eryka Biedunkiewicza i Wiaczesława Boguszewskiego.
  • Premiera filmu odbyła się 12 stycznia, w ramach 160-tej rocznicy powstania styczniowego.

"Powstaniec 1863" mógł być jak "Przełęcz ocalonych"

Tadeusz Syka specjalizuje się w wojennych losach polskich kapłanów ("Wyszyński - zemsta i wybaczenie"), zadając fundamentalne pytanie o V przykazanie. Na tym zbudowany był film o wojennych losach kardynała Wyszyńskiego, ale to dopiero w historii ks. Stanisława Brzóski (1832-1865), nurtujące Sykę pytanie, mogło wybrzmieć najdosadniej. 

Stąd moje porównanie do "Przełęczy ocalonych" (2016) Mela Gibsona, który w swoim wojennym fresku pokazał żołnierza walczącego na froncie bez karabinu. Żołnierza odmawiającego zabijania z powodów religijnych, a i tak za udział w wojnie na Pacyfiku podczas II wojny światowej odznaczonego przez prezydenta USA Medalem Honoru i Purpurowym Sercem. Losy ks. Brzóski, który tuż przed powstaniem styczniowym został mianowany naczelnikiem powiatu łukowskiego, a potem został naczelnym kapelanem i generałem wojsk powstańczych, idealnie nadawały się na taką opowieść.

"Powstaniec 1863" jest filmem z nurtu kina patriotycznego i wpisującego się mesjanistyczną percepcję przegranych polskich powstań, w których krew zabitych miała wymiar religijnej ofiary. Syka otwiera film wątkiem starego żołnierza (Daniel Olbrychski), który fałszuje datę urodzenia, by móc wziąć udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Okazuje się, że brał on jako nastolatek udział w powstaniu styczniowym i to jego oczami (Eryk Biedunkiewicz) oglądamy wojenną epopeję ks. Brzóski (Sebastian Fabijański) oraz jego adiutanta, przyjaciela i dalekiego kuzyna Franciszka Wilczyńskiego (Ksawery Szlenkier).

"Powstaniec 1863": Brak scen batalistycznych

Syka mówi nam, że krew przelana w tym przegranym powstaniu nasączyła patriotyzm kolejnego pokolenia, które pokonało potem u boku Piłsudskiego bolszewicką Rosję. Zwolennicy romantycznego spojrzenia na polskie zrywy narodowe uważają przecież, że powstanie warszawskie, podczas którego Warszawa straciła swoją najlepszą krew, inspirowało w PRL niepodległościowe ruchy na czele z Solidarnością i dlatego powinniśmy je nabożnie czcić.

Nie jestem entuzjastą takiego myślenia i wolałbym, żebyśmy kierowali się jako naród zawsze maksymą generała Pattona: "Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę. Celem wojny jest sprawienie, by wróg umierał za swoją". "Powstaniec 1863" jest jednak pielęgnowaniem powstańczego romantyzmu, a nie anglosaskim realizmem.

Widać, że Syka miał ograniczony budżet, co przekłada się na brak scen batalistycznych. Ks. Brzóska brał udział w kilku ważnych bitwach i zorganizował czterdziestoosobowy odział konny. Nie widać tego na ekranie. Syka razem z operatorem Bartkiem Cierlicą maskują finansowe ograniczenia podlanymi patosem scenami w slow motion, pojedynkami na szable oraz scenami ucieczek i gonitw w lasach. Robią to sprawnie, choć brakuje ostatecznie kulminacyjnej widowiskowo-krwawej sceny na polu bitwy. Zastępuje ją finałowa męczeńska śmierć obu bohaterów.

Sebastian Fabijański w roli głównej to odważna decyzja

Nie to jednak jest największym moim zarzutem do "Powstańca". Syka podjął odważną decyzję obsadzając w głównej roli Sebastiana Fabijańskiego, który w ostatnich latach jest artystą wzbudzającym skrajne emocje. Charyzmatyczny, ale też manieryczny aktor i niedoceniony, ale naprawdę dobry raper i w końcu uczestnik Fame MMA, co najmocniej negatywnie wpływa na jego wizerunek - wybór takiej osobowości do roli ks. Stanisława Brzóski jest dowodem odwagi reżysera. Za to mu przyklaskuję.

Fabijański tworzy solidną (miejscami bardzo dobrą) rolę, która jest jednak ograniczona mankamentami scenariusza. Kim bowiem jest ekranowy ks. Brzóska? Kapłanem wkręconym wbrew swojej woli w wir historii? Skąd w nim wojskowy zmysł taktyczny? Jak wielkie jest w nim rozdarcie między byciem kapłanem, nauczającym o wybaczaniu i miłości, a żołnierzem strzelającym do wroga? Dlaczego Rosjanie mieli go za "ducha", który w metafizyczny wręcz sposób wymykał się ich zasadzkom? Syka miał pomysł, jak rozegrać te pytania, umieszczając naprzeciwko Brzóski przybyłego z USA z Coltem przy pasie Wilczyńskiego. To on kwestionuje drogę, jaką Brzóska wybiera i czeka, aż ten weźmie do rąk nie tylko krzyż, ale też karabin. Wilczyński jest cieniem kroczącym za duchownym i symbolem jego wyrzutów sumienia, co ma ostateczny wymiar w finałowej scenie ofiary w wymiarze wręcz religijnym. 

Problem w tym, że ten klasycznie hollywoodzki zabieg narracyjny jest niekonsekwentnie prowadzony przez Sykę. Gubi się w kolejnym wątku zbudowanym na walce ks. Brzóski z majorem Maniukinem (Wieczysław Boguszewski) zwanym "Katem Podlasia", który też nie jest ostatecznie dramaturgicznie uwypuklony. W tle rozgrywa się kolejna walka. Naprzeciwko księcia Władimira Czerkasskiego (Cezary Pazura), który uosabia odwiecznie krwawy dla naszej części Europy "ruski mir", staje biskup Piotr Paweł Beniamin Szymański (Olgierd Łukaszewicz). Syka nie może się zdecydować, które starcie jest kluczowe dla jego opowieści, co wprowadza narracyjny chaos. A przecież najważniejszym starciem miała być wewnętrzna walka ks. Brzóski: zabijać czy nie?

Aktorzy zasługują na lepszy scenariusz

Fabijański i Szlenkier zasługują na lepszy scenariusz, w którym ich postacie nabrałyby odpowiedniej głębi. Szczególnie, że Fabijański ma kilka mięsistych scen, gdzie widzimy nie tylko kapłana z pistoletem (nie mylić z marksistowskim wymiarem teologii wyzwolenia), ale też wątpiącego młodego mężczyznę. Tyle, że to okruchy. Obaj ostatecznie pozostają symbolami. 

"Powstaniec 1863" sprawdza się jako antyrosyjska (przewiduję sukces filmu na Ukrainie) historyczna przypowieść religijna, której bliżej jest jednak do "Legionów" Dariusza Gajewskiego (również z rozdartym bohaterem o twarzy Fabijańskiego w głównej roli) niż do wojenno-religijnych epopei Mela Gibsona, w którego "Braveheart" Syka jest wyraźnie zapatrzony. Ks. Brzóska miał waleczne serce i potrafił wykrzyczeć Rosjanom w twarz, że są zakłamanymi bandytami. Wolę jednak ten krzyk w wersji Pawła Maślony, który w znakomitym "Kosie" pokazał, jak opowiadać dziś "seksownie" i z werwą o naszej wrodzonej oraz zrozumiałej historycznie rusofobii.

Może doczekam się również takiego religijnego kina, o ile jego twórcy zrozumieją, że podstawą jest solidny scenariusz, rymujący ze sobą wszystkie filmowe wersy. W tym wypadku kawałek "Powstaniec" z Fabijańskim i Sariusem rymującymi patriotyczno-religijne wersy jest lepszy niż sam film, choć i ten w finałowej scenie wieszania ks. Brzóski daje satysfakcjonującego antykacapskiego kopa. Za to punkt więcej. W końcu też jestem Polakiem. I to mieszkającym blisko granicy z Rosją.

6/10

"Powstaniec 1863", reż. Tadeusz Syka, Polska 2024, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 12 stycznia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Powstaniec 1863
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy