"Niedźwiedzie nie istnieją", ale wciąż straszą [recenzja]

Jafar Panahi w filmie "Niedźwiedzie nie istnieją" /materiały prasowe

Ten film powstał w sekrecie przed irańskimi władzami, natomiast premierę miał na festiwalu w Wenecji w czasie, gdy jego reżyser Jafar Panahi odsiadywał sześcioletni wyrok więzienia. "Niedźwiedzie nie istnieją" zdobył Specjalną Nagrodę Jury, co można było odebrać jako specjalny ukłon w stronę prześladowanego przez reżim w Teheranie reżysera. Ten film jednak zasługuje uznanie nawet bez spojrzenia na osobiste losy jednego z najciekawszych twórców autorskiego kina.

Zdobywca nagród w Berlinie i w Cannes za "Taxi-Teheran" oraz "Trzy twarze" ostatecznie opuścił na początku tego roku więzienie, chwilę po ogłoszeniu głodówki. Trafił do niego tylko za to, że ujął się za prześladowanym i aresztowanym reżyserem Mohammadem Rasoulofem ("Zło nie istnieje"). Zło w Iranie nie tylko istnieje, ma do tego tak absurdalnie przerażający wymiar, że akcja "Niedźwiedzie nie istnieją" doskonale podkreśla losy samego Panahiego, który wciela się tutaj w swoje alter ego.

Reklama

"Niedźwiedzie nie istnieją": Jafar Panahi znów lustruje irańską duszę

Panahi gra reżysera, który nie mogąc opuścić Iranu, przebywa na prowincji blisko granicy z Turcją. To tam powstaje jego nowy film, a on reżyseruje go na odległość za pomocą połączenia internetowego. Wyjazd z Teheranu miał dać mu chwilę oddechu i w miarę spokojną pracę, gdzie z pomocą rwącej się ciągle sieci i zaufaną ekipą w Turcji stworzy kolejny, pewnie wyklęty przez władze projekt. Panahi wie, jak grać z systemem. W 2011 roku osadzono go w areszcie domowym. Choć bohater "Niedźwiedzie nie istnieją" kręci na odległość film o miłości, to szybko się przekonuje, że nie jest w stanie oderwać się od polityki, gdy trzyma w ręku kamerę. Tyle że ona przychodzi z zupełnie niespodziewanej strony.

Otwarcie "Niedźwiedzi..." jest brawurowe i pokazuje, jak błyskotliwym reżyserem jest Panahi. Oto oglądamy konwencjonalną scenę rozmowy mężczyzny (Bakhtiar Panjei) i kobiety (Mina Kavani), w której ten pierwszy wręcza jej lewy paszport, by mogła wyjechać z Turcji do Paryża. Gdyby myślimy, że to początek filmu o burzliwym związku dwojga ludzi, ktoś krzyczy "cut" i jesteśmy na planie filmowym. Kamera się oddala i okazuje się, że wszystko ogląda na swoim laptopie reżyser. Nie może dawać wskazówek o potrzebie dubla, bo zrywa się internet, więc prosi wynajmującego mu pokój mężczyznę, by mu pomógł znaleźć sygnał na dachu. Przy okazji dowiaduje się od niego, że w pobliżu cała wioska gromadzi się na rytuale obmycia nóg przyszłej pary młodej. Panafi nie chce się obnosić ze swoją obecnością, ale jak każdy reżyser jest zaintrygowany uroczystością, więc daje kamerę do ręki mężczyźnie, by ten zarejestrował zdarzenie. Sam w tym czasie bierze aparat i robi zdjęcia okolicznym dzieciakom. Przy okazji miał rzekomo sfotografować kogoś jeszcze, co sprowadza na niego podejrzliwość wioskowej starszyzny.

Między sytuacyjnym humorem, absurdem i paranoją

Panahi prowadzi narrację dwutorowo. Oglądamy sceny z romansu, który kręci na odległość w Turcji, oraz zaciskającą się wokół jego szyi pętle w wiosce, gdzie zostaje oskarżony o ingerencje kamerą w trójkąt miłosny w małej i mocno konserwatywnej społeczności. Aktorzy grający w jego tureckim filmie również zaczynają mieć pretensje do reżysera, że niszczy swoim filmem ich związek. Obie narracje się zapętlają, tworząc bardzo ekshibicjonistyczny obraz artysty, który zaczyna wątpić w zbawczą rolę kina. "Gdzie są niedźwiedzie?"- pyta Panahi towarzysza, który idzie z nim na wieczorny spacer. "Nie ma niedźwiedzi. Wymyślono je, by nas straszyć."- odpowiada mu członek społeczności, która dopiero co go oskarżyła o zrobienie zakazanego zdjęcia. Najłatwiej straszyć czymś, czego nikt nie widział, nieprawdaż?

W powolnie i pięknie sfotografowanym filmie Panahi znakomicie balansuje między sytuacyjnym humorem, absurdem i paranoją, natomiast w finale wali nas w głowę obuchem. Nie tylko nas. On wali również siebie. Jako filmowca i prześladowanego przez system artystę. "Niedźwiedzie..." są też lustracją perskiej gościnności, za którą kryje się typowa dla społeczeństwa będącego pod butem autorytarnej władzy hipokryzja i obłuda. Twórcy polskiego kina moralnego niepokoju z gierkowskiej Polski byli podobnie przenikliwi w portretowaniu polskiej duszy. A jaki jest obecny stan duszy samego Panahiego? Jakich niedźwiedzi się boi? Czy nadal wierzy w swoje kino?

8/10

"Niedźwiedzie nie istnieją" (Khers nist), reż. Jafar Panahi, Iran 2022, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 1 grudnia 2023 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy