"Adamant": Statkoterapia [recenzja]

Kadr z filmu "Adamant" /materiały prasowe

Pamięć filmu obejrzanego wiele miesięcy temu jest inna niż zobaczonych przed momentem. Czasami, z profesjonalnego obowiązku, chce się takie obejrzane dawno filmy przypomnieć przed napisaniem recenzji, nie jest to jednak przypadek "Adamant".

Tamten seans, na jednym z festiwali, wśród umiarkowanie wypełnionej sali, został przeze mnie zapamiętany. Nie w szczegółach może, ale nie szczegóły są najważniejsze.

Liczy się perspektywa. Zobaczenie sytuacji z perspektywy. Nowoczesna metoda terapii osób z niepełnosprawnością intelektualną: tytułowy "Adamant" to zacumowana na stałe na prawym brzegu Sekwany specjalna konstrukcja mieszcząca w sobie ośrodek opieki dziennej dla dorosłych, cierpiących na rozmaite zaburzenia psychiczne. W środku jest gwarno i raczej wesoło: klub filmowy, gra w warcaby, albo długie patrzenie w dal, co kto lubi. Dezorientacja, a następnie zaciekawienie widza, zostają nagrodzone.

Reklama

"Adamant": Liczy się osobiste przeżycie

To nie jest ot, taki sobie statek, ot, takie sobie zabawy. Leczymy się, uczymy, przyglądamy sobie nawzajem. Niektórzy przychodzą tutaj codziennie, inni co jakiś czas. Na miejscu są psychiatrzy, terapeuci, pielęgniarki, specjaliści z zewnątrz.

Tymczasem kino, również kino dokumentalne, najwyżej ceni sobie inny schemat poznawczy. Najpierw bohater, potem temat. Temat poznaje się poprzez bohatera. To się sprawdza w większości przypadków, ale nie w kinie Nicolasa Philiberta.

W swoich najważniejszych tytułach,  w tym w arcydziele, "Być i mieć", francuski dokumentalista poszukiwał formy właściwej sobie. Od tematu do twarzy, do postaci - pierwszej, drugiej, dziesiątej. Przyglądamy się światu, zapominając że to tylko mikroświat, fragment całości, czasami wyjęty z kontekstu.

W kinie Philiberta kontekst jest jednak również całością. Nie ma już narzędzi krytycznych, które wydawały się nam tak przydatne jeszcze dwie dekady temu. Co najmniej połowa z mądrości usłyszanych przeze mnie na zajęciach z krytyki filmowej na krakowskim filmoznawstwie, powinna wylądować w śmietniku. I tam, prawdę mówiąc, się znajduje. Nie zaglądam, nie wącham.

Pisanie o filmie, jeżeli w ogóle ma jeszcze sens, jest objaśnianiem świata dla siebie i dla innych, czytających. Nazywaniem poprzez film świata, odczuwaniem jego złożoności. Stałe elementy tak zwanej struktury recenzji, to dzisiaj przeżytek, zwłaszcza w przypadku filmu tak migotliwego jak "Adamant". Nie o strukturę, montaż, zdjęcia chodzi, ponieważ chociaż to wszystko jest bardzo ważne, w gruncie rzeczy jednak przegrywa z przeżyciem. Przegrywa z kretesem. Liczy się to właśnie: przeżycie. Opowieść o sobie w przeżyciu filmowym. Egocentryczne i wspaniałomyślne jednocześnie: bo przecież chcę się sobą podzielić, chcę sobą opowiedzieć.

Adamant to miejsce, które wzrusza. Tak po prostu, po ludzku

Adamant. Ten ośrodek nazywa się Adamant. Każdy pacjent będzie tutaj zrozumiany. Jeżeli wizja Philiberta, wydaje się nazbyt może optymistyczna, to jest to optymizm bardzo nam wszystkim  potrzebny. Niezbędny właściwie.

Nie chcę odnosić całej sytuacji do rodzimej perspektywy. Poruszających reportaży o stanie polskiej psychiatrii, niedofinansowanych od dekad szpitalach, w których brakuje wszystkiego już chyba, z empatią na czele.

Pacjenci zmagający się z problemami psychicznymi nie są elektoratem, o który warto byłoby zabiegać, nie są też wystarczająco wzruszający, żeby można byłoby nieść ich hasła na populistycznych, niekoniecznie tylko politycznych sztandarach. A przecież są, potrzebują, uśmiechają się, liczą na naszą pomoc, ponieważ sami tej pomocy nie są w stanie zapewnić.

"Adamant" to wzór. Miejsce, które wzrusza. Tak po prostu, po ludzku, wzrusza. Każdy otrzyma tutaj pomoc, a wszyscy są traktowani jako podmiot. Różne historie, także odmienny stopień zaawansowania czy progresji choroby. Piszę: "choroby", i sam się waham, czy to słowo, oschłe i medyczne, w tym przypadku jest adekwatne. Co bowiem można powiedzieć o tąpnięciach psychicznych, poza tym, że zmagają się z tym miliony?

Nie jestem psychiatrą, nie znam medycznych kodyfikacji, ale wydaje mi się, że widzę i czuję. Współodczuwam. Dlatego, być może naiwnie, chcę widzieć w pensjonariuszach, odwiedzających Adamant moich braci i siostry, nie mniejszych, nie innych, po prostu funkcjonujących równolegle, z własnym bagażem doświadczeń, przemyśleń, z uśmiechami i z fantazją.

Korowód osobowości - nie osobliwości. Ktoś jest utalentowanym rękodzielnikiem, ktoś inny kinomanem, mówi z biglem, albo znacząco milczy. W jego, w ich imieniu opowiadają opiekunowie, świetnie przygotowana kadra. Nie są tutaj za karę, przyjechali na Adamant, ponieważ tego chcą. Do tego zadania czują się powołani. 

Tadeusz Różewicz w "Et in Arcadia Ego", pisał: "ile piękna przypada na głowę jednego człowieka na kuli ziemskiej / ile prawdy na głowę". Głowa głowie opowiada. Adamant to jest piękno.

8/10

"Adamant" (Sur l’Adamant), reż. Nicolas Philibert, Japonia, Francja 2023, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 6 października 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Adamant
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy