Berlinale 2015
Reklama

Berlinale 2015: Wielka klapa na początek

Film "Nobody Wants the Night" Isabel Coixet zainaugurował 65. edycję Berlinale. O osadzonej na początku XX wieku opowieści o kobiecie, która wyrusza w kierunku bieguna północnego, mówi się w kuluarach jako o najsłabszym filmie otwarcia od lat. Obrazu hiszpańskiej reżyserki nie ratuje nawet kreacja Juliette Binoche, która, naznaczona histerycznymi gestami i krzykiem, szybko osuwa się w koleiny autoparodii.

Isabel Coixet jest związana z Berlinale od lat. Podczas konferencji prasowej po pokazie filmu "Nobody Wants the Night" hiszpańska reżyserka policzyła, że w niemieckiej imprezie bierze udział po raz szósty. - Regularnie pokazuję tu moje filmy, w 2009 roku zasiadałam w jury. W przyszłym roku będę pewnie sprzedawać bilety na seanse - komentowała z typowym dla siebie poczuciem humoru.

Zdjęcia do "Nobody Wants the Night", z Juliette Binoche, Garbielem Byrne i Rinko Kikuchi w rolach głównych, powstawały m.in. na północy Norwegii, gdzie temperatura spada nawet poniżej - 40 °C. Podczas konferencji prasowej aktorzy opowiedzieli o pracy w ekstremalnych warunkach i oddaniu na ekranie wrażenia ciągłej walki z przejmującym zimnem.

Reklama

Nie wiem, czy powinnam powiedzieć prawdę... Myślicie, że jesteście gotowi na prawdę? - pytała zgromadzonych dziennikarzy Juliette Binoche. - No dobrze, prawda jest taka, że musieliśmy udawać, że jest nam zimno, bo na planie było cholernie gorąco. Spędziliśmy zaledwie dziesięć dni w Norwegii, gdzie kręciliśmy w plenerze, cała reszta powstała natomiast w studiu filmowym na Teneryfie. W czerwcu. Trudno w to uwierzyć, ale mimo że był upał, a ja grałam w futrze, czułam zimno! Cieszę się, że widać to na ekranie, bo to oznacza, że udało nam się stworzyć arktyczny klimat wyłącznie przy pomocy naszej wyobraźni - mówiła aktorka.


"Nobody Wants the Night" to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o Josephine Peary (Binoche), żonie amerykańskiego podróżnika, który długo był uważany za pierwszego zdobywcę bieguna północnego. W 1908 roku kobieta wbrew przestrogom doświadczonych polarników decyduje się na niebezpieczną podróż. Nie mogąc znieść dłużej rozłąki z mężem, wyrusza w kierunku bieguna północnego, by w jednej z inuickich osad czekać na powrót małżonka z jego ostatniej wyprawy.

Ekspedycja pochłania kolejne ofiary, zapasy żywności kurczą się w zastraszającym tempie, lecz Josephine sukcesywnie odmawia powrotu do domu. W końcu zostaje sama w malutkiej chatce na środku śnieżnego pustkowia, gdzie postanawia przeczekać polarną noc. Jej jedyną towarzyszką jest młoda innuitka Alaka (Rinko Kikuchi).

Parsknięcia, nerwowy chichot, dyskretne zerkanie na zegarek - tak reagowali dziennikarze zgromadzeni na pokazie prasowym "Nobody Wants the Night" w czwartkowe popołudnie w berlińskim kinie Cinemaxx. Film hiszpańskiej reżyserki miał zaprezentować świeże spojrzenie na epokę polarnych ekspedycji, zdominowaną do tej pory przez męskich bohaterów. I choć w historii spotkania dwóch kobiet - dystyngowanej Amerykanki i żyjącej w odciętej od świata osadzie innuitki - służącej za punkt wyjścia dla scenariusza Miguela Barrosa tkwi potencjał, wszelkie jej fabularne niuanse rozmywają się w bezbarwnej, nudnej i pretensjonalnej fabule zaserwowanej widzom przez Coixet.

Najciekawsze w "Nobody Wants the Night" wydają się egzotyczna sceneria i tło obyczajowe. Zetknięcie kobiet reprezentujących dwie skrajnie różne kultury i podejścia do życia to przecież fabularny samograj. Zanim jednak Coixet doprowadzi do spotkania Josephine i Alaki, przez blisko godzinę raczy widza rozwlekłymi scenami podróży przez śnieżne pustkowie. O ile arktyczny krajobraz - równie majestatyczny, co śmiertelnie niebezpieczny - uchwycony w obiektywie Jean-Claude'a Larrieu robi piorunujące wrażenie, o tyle inscenizacyjnych pomysłów pełniących funkcję filmowego wehikułu czasu, jest zaskakująco mało.

Patrząc na ubraną w ubraną w wystawną suknię Josephine, sączącą kawę z porcelanowej filiżanki na końcu świata, aż się prosi, by pokazać karkołomny wysiłek tej kobiety, która nawet za kołem podbiegunowym codziennie nakładała na twarz makijaż i z wielką pieczołowitością układała fryzurę. Co kierowało tą dystyngowaną damą z Waszyngtonu, że zdecydowała się porzucić swój świat i, narażając życie swoje i innych, podjąć wyzwanie, które napawało strachem bardziej doświadczonych od niej podróżników?

Coixet nie poświęca zbyt wiele czasu na psychologiczne pogłębienie postaci Josephine, jej motywacje ograniczając właściwie do tęsknoty, zawziętości i... zwykłej naiwności. Przysłowiowym gwoździem do trumny "Nobody Wants the Night" jest nachalny, pretensjonalny narrator z offu, komentujący z manierą Paulo Coelho ("nawet największy dach nie był w stanie przykryć jej pustki" - mówi aksamitnym męskim głosem w jednej ze scen) emocje i uczucia targające główną bohaterką.

65. edycja Berlinale potrwa do 15 lutego. O Złotego Niedźwiedzia powalczą m.in. "Body/Ciało" Małgorzaty Szumowskiej, "Knight of Cups" Terrence'a Malicka, "Mr Holmes" Billa Condona i "Every Thing Will Be Fine" Wima Wendersa. Jednym z najgłośniejszych wydarzeń festiwalu jest premiera "Pięćdziesięciu twarzy Greya" Sam Taylor-Johnson, która odbędzie się 11 lutego.

Małgorzata Steciak, Berlin

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy