Reklama

"W cieniu słońca": BÓG I DIABEŁ W KRAINIE SŁOŃCA

Brazylia to więcej niż kraj. Jej mieszkańcy mówią o niej, że to kontynent, pełen niezbadanych i nieujarzmionych miejsc. To miejsce pełne skrajności koegzystujących niewiarygodnie blisko siebie. Nędza i przepych, pierwotność i futuryzm, mieszają się ze sobą tworząc rzeczywistość niepowtarzalną i trudną do zrozumienia dla człowieka z zewnątrz. Sami Brazylijczycy rzadko kiedy znają więcej niż region w którym żyją, a na drugi koniec kraju wyruszają niczym w zamorską podróż. Kosmopolityczne i wykształcone elity żyją w enklawach pośród milionów niepiśmiennych nędzarzy.

Reklama

Skala tego kraju, jego ogrom i niedostępność od pięciu wieków stanowią wyzwanie dla naszej cywilizacji. Pomimo bezwzględnej determinacji kolonialistów i postępu technologii, olbrzymie obszary pozostały niezdobyte, inne zaś podporządkowały człowieka swoim prawom, wypaczając nie do poznania ideały zachodniego społeczeństwa. Brazylijski interior już na samym początku konkwisty skazany został na wieczne potępienie. „Raj szlachetnego dzikusa” został podbity i splądrowany przez bandy bezwzględnych i zwyrodniałych banitów, którzy w poszukiwaniu niewolników, złota, kauczuku i innych bogactw dotarli aż do podnóży Andów. Nieśli ze sobą wszystko co najgorsze w naszym świecie, a górująca tam nad człowiekiem natura swoją bezwzględnością utrwaliła to panujące tam do dziś „prawo dżungli”. Praworządność, moralność, etyka w tych miejscach nie zginęły, one tam nigdy nie dotarły.

Jednym z tych „przeklętych” miejsc jest bez wątpienia sertão – wypalona równikowym słońcem półpustynia w północnej Brazylii. Tak jak pewne miejsca na ziemi „skazane” są na dobrobyt, tak sertão od wieków i na zawsze jest krainą nędzy i beznadziejności, gdzie garstka straceńców toczy z przyrodą i między sobą zażartą walkę o przetrwanie. Wrogiem najpotężniejszym jest palące słońce i nieustannie powracające susze, w obliczu których nawet najwięksi wrogowie zmuszeni są do minimum solidarności. Doprowadziło to do wytworzenia się swoistego prawa, które szokuje swoją okrutną kalkulacją i człowiekowi z zewnątrz wydawać się może barbarzyńskie, zapewnia jednak przetrwanie, a w tych warunkach ludzie nie marzą o niczym więcej. Nieurodzajna ziemia nie jest w stanie wyżywić większej ilości ludzi, więc wszystkie dzieci poza jednym muszą być poświęcone w krwawych wendettach, aby rodzina nie wymarła. Dopiero naruszenie wiekowych rytuałów sankcjonujących dozwolone metody zabijania doprowadzić może do samounicestwienia. Stają się więc one swoistą religią, która w imieniu martwych niepodzielnie rządzi światem jeszcze żyjących.

W CIENIU SŁOŃCA to moim zdaniem parabola genialnie przedstawiająca brutalną i prawie natychmiastową transformację wielkiego kraju od niewolnictwa do prymitywnego kapitalizmu. Niewolnictwo było istotą Brazylii od przybycia białego człowieka aż do roku 1888 kiedy zostało formalnie obalone. Dziki kapitalizm panuje tam po dziś dzień i nic nie zapowiada jego odejścia. Pomiędzy nimi przemknęło kilka rewolucyjnych dziesięcioleci, w których zawarta jest ta opowieść. Jej bohaterowie, choć nie niewolnicy, są kompletnie zniewoleni. Przywiązani do kawałka nieurodzajnej ziemi, o którą muszą walczyć na śmierć i życie, pracują niczym własne zwierzęta. Już niedługo, nieświadomi i bezbronni wobec mechanizmów, które ich porywają, staną się ludźmi wykorzenionymi, zagubionymi mieszkańcami slumsów wielkich metropolii. To co dotychczas stanowiło ich wszechświat: ziemia, cykliczność, patriarchat znikną bez śladu. Samotni, niepiśmienni i pozbawieni jakiejkolwiek ciągłości walczyć będą o przetrwanie w nieustannie zmieniającym się i niezrozumiałym świecie. Mówi się, że Brazylia jest krajem przyszłości, ale dla milionów ludzi bez przeszłości, przyszłość nigdy nie nadchodzi.

Piotr Kobus

* Tytuł zapożyczony jest z klasycznego dzieła brazylijskiego cinema novo Deus e o diabo na terra do sol w reżyserii Glaubera Rochy.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: W cieniu słońca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy