Reklama

"Nie mów nikomu": Wywiad z reżyserem

Jest to pański drugi film pełnometrażowy i pierwszy nakręcony na podstawie książki, dlaczego akurat ta powieść?

Miałem kilka propozycji, ale żadną nie byłem na tyle zachwycony, aby rozpocząć realizację filmu, to wymaga ogromnego nakładu pracy. Przez przypadek trafiłem na "Nie mów nikomu" i zapoznałem się z tą historią. Podobało mi się, to że było tam mnóstwo wyrazistych postaci, ponieważ mogłem zaprosić do współpracy wielu lubianych przeze mnie aktorów. Znalazłem w tej historii to, co lubię: thriller, miłość, zagadkę? Szybko zauważyłem, co chcę zmienić w bohaterach, by nadać im charakter nieco z innej epoki. Po raz pierwszy czytałem coś, co nie było pisane przeze mnie, a co mógłbym zrealizować. Czytając tę powieść widziałem obrazy i wiedziałem dokładnie jak chcę je zrealizować. W czasie kręcenia, próbowałem trzymać się raz obranej drogi i pozostać wiernym moim pierwszym wrażeniom.

Reklama

Czy adaptacja powieści pociąga za sobą dodatkowe utrudnienia?

Nie stawiałem sobie żadnych ograniczeń. Natychmiast wytłumaczyłem Cobenowi dlaczego i jak chcę zaadaptować jego powieść. Myślę, że to mu się spodobało. Pozwoliłem sobie zmienić zakończenie. Był bardzo wzruszony i powiedział mi, że każda zmiana dużo wnosi do tego filmu. Zależało mi, aby Harlan polubił mój film. Razem z Phillippem Lefebvrem, z którym współpracowałem przy pisaniu scenariusza, staraliśmy się, aby zarówno postacie jak również intryga były jak najbardziej wiarygodne.

Mamy wrażenie, że zmienił pan reguły: wątek miłosny nie towarzyszy thrillerowi, ale jest głównym tematem, intryga i tajemnica schodzą na drugi plan?

To był mój wybór od samego początku. Wytłumaczyłem Alain'owi Attal'owi, mojemu producentowi, że chcę nakręcić ten film właśnie ze względu na historię miłosną. Więc nie chciałem typowej dla thrillera scenerii. Chciałem, aby było ładnie, w letniej scenerii, aby mój obraz nie miał nic wspólnego z filmami, w których ciągle pada, a muzyka i postacie są ponure. Chciałem zaznaczyć różnicę między tym, co przeżywa Alex, a tym, co czują ludzie wokół niego. Jest lato, wszyscy są na wakacjach, bawią się. Uważam ten kontrast za interesujący.

Filmowi towarzyszy prosta i sentymentalna muzyka.

Trzeba wiedzieć, że muzyka została napisana w ciągu jednego dnia. Długo zastanawiałem się, czego chcę. Miała to być lekka muzyka, która pasowałaby do tej samotnej postaci, stąd prosta gitara elektryczna. Matthieu spodziewając się długiego nagrania, powiedział mi, że nie ma czasu. Ale przekonałem go tłumacząc, żeby zrobił tak samo jak Codder w "Paris Texas", tzn. zagrał na żywo, całkowicie improwizując. Pokazałem mu film w studio, który oglądał grając. Muzyka, którą słyszycie pochodzi z tego jedynego nagrania, dzięki talentowi Matthieu. To wyjątkowe: muzyka wspaniale pasuje do filmu, nie przeszkadza, oddaje przeżywane emocje. To jedna z najpiękniejszych współpracy artystycznych w moim życiu.

Dlaczego wybrał pan do głównej roli François Cluzet?

Jestem jego fanem od lat i tak jak François Berléand kiedyś, uważam, że za mało pracuje. Szukałem kogoś, kto ma sprawiedliwość i prawdę Dewaera, bystrego aktora: François nie gra roli, on ją przeżywa. Będę mu wdzięczny do końca życia za energię, jaką włożył w ten film, za cierpliwość i dyspozycyjność. O piątej rano skakał nago do jeziora, gdy cała ekipa była ubrana w kurtki. Później kazałem mu biegać przez 10 dni? Nigdy się nie skarżył. To również ktoś, kto potrafi wiele przekazać zwykłym spojrzeniem. Kiedy widzi Margot w Internecie, jego twarz pozostaje nieruchoma, ale widzimy wszystko w jego spojrzeniu: zaskoczenie, zwątpienie, podejrzenie i strach. To dla mnie bardzo ważne. François umie się odnaleźć w każdej sytuacji, chętnie słucha i bardzo mi zaufał. Ogólnie muszę powiedzieć, że wszyscy mi zaufali; kierowanie aktorami, to jedna z rzeczy, które lubię najbardziej, jeśli chodzi o reżyserowanie.

Czy mając tyle wątków i postaci, montaż nie był etapem dość trudnym?

To bardzo trudne, montaż trwał długo. Hervé De Luze, montażysta, jak również ja sam, mieliśmy problem, aby znaleźć właściwy rytm filmu. Trudno było zapanować nad wszystkimi wątkami, które składają się na sukces książki. Jeśli zostawimy tylko kilka - otrzymamy film bez emocji. Oglądając film kolejny raz, mamy ochotę przejść nad tym do porządku dziennego, ale trzeba właśnie przypomnieć sobie nasze pierwsze odczucia, ochotę, aby śledzić te wszystkie intrygi. Z drugiej strony oglądanie filmu wiele razy pozwala nam nabrać dystansu do aktorów, których lubimy, co pomaga wybrać najlepsze sceny. Jest to w pewnym sensie przysługa oddana aktorom. Pewnego wieczoru rozmawiałem z Matthieu Chiedid, który opowiadał o piosenkach The Beatles, które są bardzo krótkie. Zostały przebojami, ponieważ są tak skondensowane, że zostało w nich tylko to, co najlepsze. Zrozumiałem, co chciał powiedzieć. Następnego dnia byłem przy montażu - skróciłem film o kwadrans, zrobiłem to z ciężkim sercem. Hervé bardzo pomógł mi dokonać wyboru, nadał filmowi rytm, który mi odpowiadał.

Jak udało się panu wykreować intymność w pierwszej scenie?

Właściwie była to, jedyna scena, która nie była napisana. Kiedy zaczęliśmy pracować z Phillippem Lefebvrem, czułem że to nie jest to, nie byłem zadowolony. Powiedziałem, więc wszystkim aktorom, żeby nie zwracali uwagi na to, jak była napisana ta scena. Wieczorem, kiedy ją kręciliśmy, każdy wypił małego drinka i pozwoliłem im improwizować. To była pierwsza scena, w której brali udział wszyscy aktorzy i która była kręcona na samym początku. Uważam, że nie ma nic lepszego niż improwizacja, by wejść w skórę danej postaci. Ustawiłem, więc steadycam dookoła stołu i zostawiłem im wolną rękę, aby rozmawiali między sobą. Na początku trochę spanikowali i wybuchnęli śmiechem: Kristin Scott Thomas tarzająca się ze śmiechu -tego się nie zapomina!

Oglądając zdjęcia z planu widzimy, że jest pan bardzo zżyty z aktorami.

Można powiedzieć, że jestem ich fanem. Byłem im bardzo wdzięczny, za energię, jaką włożyli w mój film. Wiem jak funkcjonują aktorzy; wiedziałem, że aby osiągnęli to, czego oczekuję, muszę im przedstawić moją wizję. Miałem bardzo jasno określone wytyczne, dzięki czemu moja prośby były nieskomplikowane. Na przykład chciałem, aby François Berléand grał zupełnie inaczej niż w "Mon Idole", gdzie miał bardzo duży zasób słów. Tym razem chciałem, aby mówił bardzo wolno, spokojnie, prawie obsesyjnie, miałem właśnie taki pomysł. Ponieważ jestem uparty, próbuję dotąd, aż otrzymam to, czego chcę.

Zdjęcia i praca kamery sugerują, że każde ujęcie było dokładnie przemyślane.

Kiedy pisałem sceny, miałem je przed oczami i wiedziałem dokładnie jak chcę je nakręcić. Mieliśmy szczęście mogąc kręcić dwoma kamerami, miałem więc kamerę zawsze na ramieniu, to bardzo ułatwia pracę. Możemy być w każdej chwili, tam gdzie mamy ochotę. Nie ma więc rozbieżności między aktorami, a obrazem, co było dla mnie najważniejsze. Scenę na autostradzie kręciliśmy mając 8 kamer i tylko jeden dzień pracy. Mieliśmy szczęście - nikt nie został ranny, wszystko dobrze się skończyło. Reszta filmu była całkowicie pocięta. Każdego ranka przychodziłem z pociętym materiałem. Nie zawsze było to przyjemne, szczególnie, gdy w Parku Monceau musieliśmy kręcić 54 ujęcia w ciągu dwóch dni, czyli szybciej niż do serialu! Biegaliśmy cały dzień, ale otaczała mnie grupa wspaniałych ludzi, pasjonatów, którzy wierzyli w ten film. Mój główny operator, Christophe Offenstein, jest dla mnie jak brat, pracujemy razem od czasów mojego pierwszego krótkiego montażu. Dobrze się rozumiemy, lubimy te same rzeczy. Każdy ze swoją kamerą na ramieniu, tworzyliśmy udaną symbiozę. To bardzo się przydaje.

Paryż w tym filmie po raz pierwszy jest bardzo wiarygodny: czy wyszukiwał Pan miejsca z jakąś szczególną uwagą?

Tak, wszystkie miejsca, które wybrałem ze scenografem Philippem Chiffrem, posiadają jakąś historię. To nic nie kosztuje znaleźć miejsce, które ma swoją przeszłość, to dla mnie ważne. Na przykład park Monceau wybrałem ze względu na widoczność, jaka istnieje pomiędzy głównym wejściem, a jego centrum, jak również rodzinny charakter, obecność dzieci. Oprócz tego ruch samochodowy wokół parku pozwolił na nakręcenie sceny z ciężarówką. Bardzo lubię pokazywać różne twarze Paryża: przedmieścia ze swoimi osiedlami, targowiskami, jak dzielnica Belleville, gdzie mieszka Alex, a obok okolice alei Montaigne i park Monceau - elegancka dzielnica, w której mieszka pani adwokat. Interesujący jest sposób kręcenia, który pozwala zbliżyć się do wizji, jaką miałem pisząc scenariusz.

Czy realizacja tego filmu była trudna, biorąc pod uwagę jego budżet?

Nie mogę powiedzieć, że mieliśmy problemy. Ludzie lubili książkę, jej historię, jak również mój pierwszy film. M6 na przykład, która była współproducentem "Mon Idole" miała ochotę ze mną współpracować i tym razem, problem pojawił się w momencie, gdy trzeba było znaleźć dystrybutora. Wielu z nich znało tylko trzech francuskich aktorów! Mam nadzieję, że mój wybór rozszerzy ich horyzonty myślowe i zrozumieją, że są tez inni aktorzy, którzy mogą zainteresować publiczność. To byłoby tragiczne kręcić filmy wciąż z tymi samymi osobami.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nie mów nikomu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy