Reklama

"Męska historia": Z TEATRU NA EKRAN

Premiera sztuki "Męska historia" Alana Bennetta w reżyserii Nicholasa Hytnera - prowokacyjnej opowieści o anarchii wieku dojrzewania, celach edukacji i naturze historii - odbyła się w londyńskim National Theatre w maju 2004 roku i z miejsca stała się wydarzeniem. Napisana z zębem, pełna młodzieńczej energii i istotnych pytań o wszystko - od poezji po współczesną etykę zachowań seksualnych - sztuka zbierała nie tylko tłumy, ale i liczne nagrody począwszy od nagrody Laurence'a Oliviera za najlepszą nową sztukę sezonu, reżyserię i dla najlepszego aktora, a na nagrodach krytyki kończąc. Spektakl objechał świat i został z powodzeniem wznowiony na Broadwayu. Mimo całej swej brytyjskości sztuka podbiła serca Amerykanów, zdobywając aż sześć nagród Tony - w tym za spektakl, reżyserię, za główną rolę męską i drugoplanową rolę kobiecą.

Reklama

Zanim jeszcze sztuka trafiła na Broadway, entuzjazm, jaki budziła jej tematyka i bohaterowie, przekonał Hytnera i Bennetta - którzy wcześniej współpracowali przy nominowanym do Oscara filmie "Szaleństwo króla Jerzego" - do przeniesienia spektaklu National Theatre na duży ekran. Ich decyzja podyktowana była pragnieniem uchwyceniem magii tego niezwykłego spektaklu, toteż zdjęcia zostały zrealizowane w ciągu pięciu tygodni poprzedzających światowe tournee przedstawienia National Theatre. Takie tempo było ściśle zamierzone.

"Przed premierą odbyły się staranne próby i nie minęły nawet dwa lata, kiedy zabraliśmy się do filmu - wyjaśnia Hytner. - Czasami kręcenie filmu zajmuje całe lata i zapał gdzieś ulatuje. Na szczęście Alan szybko stworzył scenariusz, więc nie straciliśmy naszego entuzjazmu dla sztuki. Zresztą, proces przenoszenia spektaklu na ekran - od adaptacji tekstu, poprzez inscenizację i nową wizualizację - po to przebiegał tak szybko, by niczego nie uronić".

Chociaż decyzja o kręceniu filmu zapadła wcześnie, Hytner i Bennett nie ujawnili swoich zamiarów dopóki nie skończyli scenariusza i nie ustalili harmonogramu prac. Chcieli być gotowi do pracy z marszu. Wiedzieli, że będą mieli bardzo mało czasu i że podczas wakacji wszystkie angielskie szkoły będą zamknięte. Ale najbardziej istotne było to, że kręcąc dokładnie z tą samą obsadą, która występuje w spektaklu National Theatre, będą mieli do czynienia z grupą aktorów bez żadnego ekranowego obycia - za to doskonale znających swoje role po miesiącach prób i setkach przedstawień.

"Nie zdarza się często, że dysponuje się tak obsadą tak doskonałą w każdym calu - mówi Hytner. - Kiedy jednak talk się zdarza, nie wolno tego marnować, ale dążyć do uzyskania jeszcze lepszego efektu. Połączenie tekstu napisanego z tekstem wzbogaconym wyobraźnią aktora i przemyśleniem reżysera wzmacnia autentyzm sytuacji. Zresztą, nigdy nie było mowy o innej obsadzie".

Kiedy Hytner i Bennett byli gotowi, podjęli rozmowy z szanowanymi producentami kina niezależnego, Kevinem Loaderem ("Kapitan Corelli", "Trzeba przetrwać tę miłość", "Matka") i Damianem Jonesem ("Wellcome to Sarajevo", "Milionerzy"). Loader i Jones z entuzjazmem przyjęli ofertę i postanowili zawierzyć instynktowi twórców. "Nasz udział ograniczył się do zapewnienia im odpowiedniego, choć niewielkiego, budżetu i pozostawieniu Nicholasowi i Alanowi pełnej swobody twórczej" - podsumowuje Loader.

"Kevin i Damian zatroszczyli się o fundusze, wciągając do współpracy BBC 2 Films, DNA Films i Fox Searchlight Picture, spełniając naszą prośbę, by nie zawracać nam tym głowy" -m dodaje Hytner.

Przygotowując adaptację Alan Bennett za wszelką cenę chciał pozostać wierny inscenizacji teatralnej. Jako jeden z najbardziej popularnych autorów na potrzeby sceny i filmu, Bennett wysnuł swą sztukę z własnych doświadczeń, kiedy jako młodzieniec bez żadnego dorobku ubiegał się o miejsce na jednej z dwóch renomowanych uczelni i wtedy właśnie spotkał jednego z tych wspaniałych nauczycieli, którzy dzięki swej pasji potrafią dokonać cudów.

"Gdybym wtedy spotkał kogoś takiego jak Hector, lepiej wówczas pojąłbym jego punkt widzenia - rozmyśla Bennett. - Jest wielu takich ludzi, ale przez wszystkie szkolne lata mnie udało się spotkać tylko jednego takiego nauczyciela. Pod koniec mojej nauki w Oksfordzie miałem wykładowcę, który nauczał historii średniowiecza. Obiektywnie, historia średniowiecza nie jest niczym bardzo istotnym, ale on zdawał się zachowywać tak, jakby tylko dla niej warto było żyć. Tacy nauczyciele są do tej pory, trwają mimo okropnych warunków nauczania, ale kiedy byłem chłopcem żadnego z nich nie udało mi się spotkać, więc postanowiłem go sobie stworzyć".

Bennett umieścił swoją historię w latach 80. ubiegłego wieku, w prywatnym gimnazjum, gdzie trwają zmagania kultury popularnej z wysoką, co stanowi świetny grunt do postawienia pytań o stosunek do stylu i istoty życia czy też o uczenie się i nauczanie człowieka. Aby uzyskać odpowiedzi, nakreślił sylwetki dwóch porywających nauczycieli o krańcowo odmiennych światopoglądach: Hectora - ekscentrycznego, skorego do żartów nauczyciela wiedzy ogólnej, oraz Irwina - gładkiego, nastawionego na efekt nauczyciela historii.

Hector - miły, mądry i porywający swoją pasją poznawania wiedzy - jawi się czasem jako niezwykły cichy bohater w okowach fatalnej skłonności, co Bennett opisał w swojej sztuce z poruszającą szczerością. Zapytany, czemu właśnie Hectorowi przypisał tę piętę achillesową wrażliwości na wdzięki swoich uczniów, Bennett odpowiada: "Wydało mi się to właściwe dla jego charakteru. To było właściwe i w pewnym sensie czyniło go niewinnym. Chłopcy w tej historii mają około 18 lat i sądzę, że są mądrzejsi od Hectora. Ich przewagą nad nim jest pewne poczucie tolerancji, zwyczajnie ignorują jego obmacywanie w trakcie jazdy motocyklem. Jednocześnie - i jest w tym coś romantycznego - lubią go do tego stopnia, że nie każą mu przestać. Traktują to jak coś normalnego i - jak sądzę - nie jest to zbyt dalekie od prawdy".

W rzeczywistości zarówno Hector, jak i Irwin wydaja się zbyt ludzcy, by stanowić wzór dla chłopców - ale taki był zamysł Bennetta, zdaniem którego chłopcy powinni sami szukać sposobu na poznanie tego, czego oczekują od życia. Jak podsumowuje: "Chciałem pokazać, że ci chłopcy wiedzą więcej niż ich nauczyciele. Pójdą własną drogą i sami zadecydują o swojej przyszłości. Wezmą od swoich nauczycieli to, czego sami chcą. I będzie to znacznie mniej idylliczne niż sugeruje ostatnia scena. Ci chłopcy nie są ani tak nostalgiczni, ani tak materialistyczni, a kiedy mówią, czego dokonali w swoim życiu, przemawia przez nich empiryzm i doświadczenie".

W trakcie adaptowania sztuki na scenariusz, Bennett nie zdecydował się na znaczące skróty, aby zachować emocjonalną siłę tekstu. "Wyciąłem tylko te fragmenty, które moim zdaniem nie zagrały wcześniej, lub z których zrezygnował Nick w teatrze - mówi Bennett. - W ich miejsce dodałem kilka fragmentów, które lepiej podkreślają poszczególne wątki. Dopisałem kilka postaci, by lepiej oddać życie szkoły. Dopisałem scenę dla Penelope Wilton jako nauczycielki sztuki. Dodałem jest postać religijnego nauczyciela wf, którego zagrał Adrian Scarborough, przypominający jednego z moich nauczycieli".

Producenci byli zachwyceni rezultatami, które zachowały ducha sztuki, ocalając dla publiczności specyfikę doznań: "Alan instynktownie zrozumiał, że rzecz nie polega na skrótach, skoro sztuka tak dobrze została przyjęta w teatrze, ale na nadaniu tekstowi filmowej jakości - mówi Kevin Loader. - Celem adaptacji w tym przypadku było stworzenie wrażenia, że widz znajdzie się bliżej postaci, będzie bardziej zaangażowany emocjonalnie a z drugiej strony zyskuje szansę docenienia wszelkich niuansów tych kreacji".

Nicholas Hytner dostrzegł w MĘSKIEJ HISTORII szansę na poniesienie pewnego filmowego ryzyka. "Ekscytowała mnie szansa nakręcenia filmu o grupie błyskotliwych ludzi wymieniających się pomysłami, prześcigających się w ripostach i żartujących na poważne tematy - mówi Hytner. - Próbowaliśmy zaznaczyć to sposobem filmowania i montażem. Ale czasami obraz staje się statyczny, by widz mógł wejść w środek filmowej akcji. Tak jak w scenie, kiedy Hector i Posner dyskutując na temat wiersza "Dobosz Hodge" odsłaniają swoje dusze i wzajemnie się poznają dzięki poezji Thomasa Hardy'ego. Ta scena wygląda identycznie w teatrze, jest żywcem przeniesiona ze spektaklu".

Hytner, który ukończył Cambridge, widzi swój film jako dyskurs o edukacji wykraczający daleko poza mury szkoły. "Kim jesteśmy, kim będziemy jest konsekwencją wielu różnych czynników - zauważa. - Z pewnością wiele zależy od naszej edukacji, ale jeszcze więcej zależy od tego, na ile zostaniemy ośmieleni, by sięgnąć po wiedzę, by ubiegać się o studia. To było najważniejsze, czego nauczyło mnie Cambridge. Byłem tam, kochałem to miejsce, ale od kiedy stamtąd wyszedłem, nikt nie zapytał mnie, gdzie studiowałem. Głosy pani Lintott i Hectora brzmią w scenariuszu równie mocno, sugerując, że nie jest ważne, którą uczelnię się wybierze. Wbrew bowiem temu wszystkiemu, o co toczy się spór, oba te uniwersytety nie kończą naszej drogi, wręcz przeciwnie. Ale dla tych chłopców są celem, do którego dążą".

Sam Hytner nie opowiada się po żadnej stronie sporu, z taką siłą nakreślonego przez Bennetta, między pragmatycznym Irwinem i otwartym na wiedzę czerpanie wiedzy Hectorem, pozostawiając wybór widzowi. "Wiele przemawia za sposobem nauczania Hectora - zauważa. - Z emocjonalnego punktu widzenia łatwiej opowiedzieć się za nim niż za Irwinem czy panią Lintott. Ale film nie daje jednoznacznej odpowiedzi - to jest otwarta debata, która nawet nie próbuje nakłonić widza do opowiedzenia się po którejś ze stron. W istocie zależy nam na tym, aby widz zastanowił się, nad czym ta debata się toczy".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Męska historia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy