Reklama

"Lewy sercowy": GŁASKANIE KOLCZASTEGO JEŻA

Paul Thomas Anderson nie jest reżyserem, po którym można by się spodziewać milutkiej komedii romantycznej dla każdego. I rzeczywiście, choć „Lewy sercowy” klasyfikuje się właśnie do tego gatunku, nie przypomina słodkich obrazków z parą rozanielonych szczęśliwców i przewidzianym z góry happy-endem.

Film Andersona bawi się owszem konwencją komedii romantycznej, ale równocześnie ze szczętem dekonstruuje wszystkie jej schematy, całą jej nieodrodną przewidywalność, powierzchowność i błahość. Anderson udowodnił, że głównym amantem może być wariat, wybranką jego serca – utalentowana choć niepozorna aktorka, pokazał też że ekranowy romans nie musi być monotonnym gruchaniem gołąbków i czasem może wyglądać jak... głaskanie kolczastego jeża. Gdyby robić wizytówkę temu filmowi, można by było oczywiście napisać „komedia romantyczna”, ale na odwrocie trzeba by odręcznie nagryzmolić, że „Lewy sercowy” nie ma wiele wspólnego z tym gatunkiem. Anderson bez litości ciąga za uszy klasyczne schematy, zmienia ich kształt i przesuwa granice tego co śmieszne i tego co romantyczne, wkraczając w rejony, w których chyba nikt dotąd jeszcze nie był. W końcu nie każdej komedii romantycznej zdarza się, żeby recenzent „Los Angeles Times” napisał o niej, że jest „szczera i pełna prawdziwych uczuć”.

Reklama
materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Lewy sercowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy