Reklama

Veronica Roth: Kobieta ma prawo być kimkolwiek zechce

Dziś Veronica Roth ma 25 lat i 11 milionów sprzedanych książek na koncie. Ale kiedy pierwsza część jej dystopijnej trylogii "Niezgodna" zdobywała szturmem serca czytelników na całym świecie, była zaledwie dwudziestodwulatką. Jej debiutancka powieść w 2011 roku trafiła na listę młodzieżowych bestsellerów "New York Timesa" i gościła tam aż przez 11 tygodni.

Roth, wychowana w Chicago córka artystki o polskich korzeniach, nie osiadła na laurach i wkrótce powstała druga część pt. "Zbuntowana". Trzecią część, "Wierną", kończyła już na planie ekranizacji jej pierwszego dzieła. Kolejne części sagi też zostaną zaadaptowane na ekran - zapewnił im to doskonały wynik kasowy "Niezgodnej" w USA. Film, w którym występują m.in Shailene Woodley, Theo James i Kate Winslet, podczas pierwszego weekendu wyświetlania zarobił niemal 55 milionów dolarów.

Z okazji polskiej premiery filmu Anna Tatarska rozmawiała z autorką. Roth zdradziła, czy podoba jej się ekranizacja autorstwa Neila Burgera, kto wygrałby w starciu Katniss kontra Tris i dlaczego najlepiej pisze się jej podczas ćwiczeń na bieżni.

Reklama

Anna Tatarska: Veronica, pamiętasz, jak się czułaś, kiedy dowiedziałaś się, że na podstawie twoich książek powstanie filmowa trylogia?

Veronica Roth: - To wszystko działo się etapami, nie było jednej wielkiej "bomby". Jak to w Hollywood, nie miałam pewności, czy ten kolejny krok się rzeczywiście wydarzy, dopóki na planie nie padł pierwszy klaps. Sprzedałam prawa do książki bardzo szybko. Ale moja życiowa strategia to defensywny pesymizm, więc mówiłam sobie: "Przecież to nie wypali! Na pewno tego nie zrobią!". I tak cały czas. A oni zatrudniali w międzyczasie scenarzystę, potem reżysera, wreszcie zaczął się casting... Wtedy dopuściłam do siebie myśl, że chyba jednak się uda. Wydaje mi się, że nikt nie daje roli Kate Winslet, jeśli nie chce robić filmu, prawda?

Film jest gotowy. Tak go sobie wyobrażałaś?

- Obejrzałam go już dwa razy. Przed pierwszym seansem byłam bardzo zdenerwowana, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Za drugim razem byłam już w stanie się zrelaksować i więcej dostrzec. Zdaje mi się, że podobnie sobie to wszystko wyobrażałam. Ale, jak wiadomo, każda adaptacja z zasady jest reinterpretacją. Przecież tylko ja jedna żyję w swojej głowie...

Hurra! Gdyby było inaczej...

- Wiem [śmieje się głośno]! Na szczęście nie ma tam innych lokatorów. Z tego względu moje wyobrażenie na temat bohaterów i ich filmowy wizerunek muszą się różnić. Ale podoba mi się wizja Neila [Burgera, reżysera - przyp.red.]. Na przykład sposób, w jaki przedstawił Chicago - zniszczone, ale w stu procentach rozpoznawalne - pokrywa się z moją wizją tego miasta, to niesamowite. Oglądanie tego było mocnym przeżyciem, w końcu to miasto jest moim domem, tam dorastałam.

Nie było pomysłu, żebyś to ty, pisarka, podjęła się napisania scenariusza? Myślałaś w ogóle o tym, by zacząć go pisać?

- Nie, nigdy. Moją domeną są powieści, poza tym, jeśli mam być szczera, to nie cierpię dialogów. Z czasem wychodzą mi coraz lepiej, ale nigdy nie interesowało mnie scenopisarstwo. Czasami dana kwestia świetnie wygląda na stronie, a wypowiedziana na głos brzmi głupio albo po prostu słabo, nienaturalnie. Zrozumiałam to słuchając audiobooka. Niektóre fragmenty książki naprawdę wolałam czytać. Na szczęście scenarzyści "Niezgodnej" wiedzieli, jakie wprowadzić zmiany i efekt ich pracy jest dla mnie absolutnie zadowalający.

Nie było ci trudno rozstać się z niektórymi pomysłami, scenami?

- W którymś momencie zrozumiałam, że nie mogę się zadręczać i odpuściłam. Tekst należy do autora tylko przez chwilę, z momentem publikacji staje się własnością wspólną. Każdy interpretuje go inaczej, historia przyjmuje w jego głowie swój bieg. Kiedy rozpoczynały się zdjęcia, nie miałam już potrzeby kontroli i sprawdzania, nie nalegałam, żeby było "po mojemu". Niektóre pomysły, które sprawdzają się w literaturze, nie działałyby na ekranie. Na przykład w oryginale cała akcja opowiadana jest z perspektywy Tris, rozgrywa się w jej głowie. Ta perspektywa nie miałaby w filmie racji bytu. Otworzyłam umysł. Czasami bywałam niepewna ich propozycji, ale oglądane na podglądzie gotowe sceny czy rozwiązania przestrzenne zwykle sprawiały, że przyznawałam rację ekipie. Chciałam, żeby film był dobry, a przeniesienie książki na ekran w proporcji 1 do 1 by to uniemożliwiło. Cały ten proces wspominam bardzo pozytywnie.

Co budziło twoje wątpliwości?

- Zastanawiałam się na przykład, jak zostanie sfilmowana scena, w której bohaterowie zjeżdżają przez miasto na Zipline. Nie można było tego zrobić naprawdę i sfilmować, bo byłyby ofiary w ludziach. Nakręcili to chyba w dziewięciu różnych ustawieniach! Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo skomplikowany był plan, w jaki ujęto realizację tej sceny. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Ale prawda jest taka, że szybko udzieliła mi się pewność siebie ekipy. Uwierz mi, na planie spotykałam co i rusz ludzi, którzy zdawali się wiedzieć więcej na temat świata, który tworzyli niż ja!

- Na przykład ekipa, która układała podłogę w domu Altruizmu. W filmie prawie tego nie widać, ale to była drewniana mozaika - tak wymyślona, bo oni uznali, że musi być zrobiona według zasad upcyklingu, z odpadów, w zgodzie z ideologią frakcji. Mieli opracowane takie detale! To było niesamowite. Zaufałam im. Zrobili to najlepiej, jak potrafili i mam wrażenie, że jeśli z jakiegoś powodu film nie poradzi sobie spektakularnie dobrze, to nie będzie wina jakości tej produkcji, tylko splotu okoliczności, sytuacji a rynku - tak się zdarza w tej branży.

Obsadzanie głównych ról tak popularnej historii to ogromna odpowiedzialność. Czy miałaś wpływ na obsadę?

- Wszystko wydarzyło się dość szybko. Któregoś dnia dostałam telefon: "Myślimy o tej i o tej dziewczynie". A ja byłam od razu na tak, bo widziałam Shailene w "Spadkobiercach". Scena, w której jej bohaterka płacze pod wodą jest niesamowita. Ona ma tyle pasji! Myśl o obsadzeniu jej w roli Tris bardzo mi się spodobała. Nie sprzeciwiałam się żadnym decyzjom castingowym. Ciekawe, co by się stało, gdybym się postawiła?

Miałaś wrażenie, że filmowcy szanują twoje zdanie?

- Bardzo im zależało, żebym była usatysfakcjonowana. Najbardziej przejmowali się castingiem do roli Cztery. Z Shailene poszło szybko, wszyscy byli na tak. Ale poszukiwania jej partnera trwały baaardzo długo. Przeszli przez setki nazwisk, nic nie pasowało. Kiedy natomiast zadzwonili do mnie, kazali natychmiast obejrzeć film z castingu Theo Jamesa i powiedzieli, że musi mi się spodobać, wiedziałam, że to musi być jakieś objawienie. No i na szczęście Theo mi się spodobał! Przede wszystkim dlatego, że między nim a Shailene jest świetna chemia. Sposób, w jaki ostatecznie wygląda ta rola bardzo przypadł mi do gustu.

Dlaczego zależało ci, żeby główną postacią historii o przetrwaniu w postapokaliptycznej zawierusze była dziewczyna?

- Dziś trudno w to uwierzyć, ale pierwszy szkic "Niezgodnej" napisany był z perspektywy Tobiasa [Eatona, prawdziwe imię Cztery - przyp.red.]. Jednak coś mi w nim nie pasowało i po mniej więcej trzydziestu stronach uznałam, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Wydaje mi się, że przeszkadzała mi przewidywalność, wynikająca z tak ustawionych ról płci. Od młodego mężczyzny, który dorasta w opresyjnym społeczeństwie czy rodzinie wręcz oczekuje się, żeby się wyrwał z tego zaklętego kręgu, zbuntował i odnalazł wolność. Oczywiście przy okazji powinien dużo skakać z rozpędzonych pociągów i strzelać. Brzmi jak takie stereotypowe marzenie każdego chłopca o przygodzie... Ale kiedy buntuje się drobna, dobrze wychowana, fizycznie słaba dziewczyna, ten proces staje się o wiele bardziej ciekawy. Chcemy wiedzieć, kto to jest? Czy starczy jej wewnętrznej siły, żeby przetrwać? Dopiero kiedy w historii pojawiła się Tris jako narratorka, moja książka zyskała sens a pisanie nabrało tempa. Wiem, że zabrzmi dziwnie, bo to ja ją stworzyłam, ale bez niej to wszystko naprawdę nie byłoby możliwe.

Wiemy co piszesz. A jakie książki najbardziej lubisz czytać?

- Czytam sporo książek dla młodzieży, czyli literatury Young Adult. Według mnie to ważne, żeby wiedzieć co tworzą koledzy z branży, szczególnie, kiedy się ich szanuje i często widuje. Kiedy byłam młodsza, dosłownie pożerałam książki o Harrym Potterze, to graniczyło w obsesją. Jako dziecko uwielbiałam "Dawcę" Lois Lowry [powieść dla młodzieży z gatunku soft science fiction - przyp.red.]. I "Fałdkę czasu" Madeleine L'Engle. Jeśli chodzi o książki dla dorosłych, to do moich ulubionych należą dzieła Marilynne Robinson, szczególnie "Gilead", i książki Flannery O'Connor. Dziewczyna z południa, całkiem inny świat, niż mój...

A gdybyś miała powiedzieć, co najbardziej wpłynęło na twój autorski styl?

- Pewnie moje lektury nie były bez znaczenia... oglądałam też dużo filmów akcji, z superbohaterami. "Gwiezdne wojny", "Władca pierścieni"... Miks kina akcji i science-fiction. Dziś sceny akcji pisze mi się najlepiej. Mam wtedy nagły przypływ energii.

Czy pisząc swoją trylogię i ty, jako autorka, chciałaś być niepokorna, inna, "niezgodna"?

- W mojej niszy, czyli literaturze młodzieżowej, dzieje się bardzo dużo. Z drugiej strony nie ma niczego, o czym ktoś by już nie napisał... Nigdy nie starałam się być na siłę inna. Chciałam opowiedzieć historię, która mi samej wydawała się interesująca. Moją ulubioną bohaterką jest Tris. To ona zawiaduje historią. Większość ludzi nie ma takiej kontroli. Jedną z moich zasad podczas pisania było, że Tris zawsze będzie miała wpływ na to, co się jej przytrafia. Trudno było jej przestrzegać. Tym bardziej, że Tris to bardzo skomplikowana postać. W drugiej części zaczyna być autodestrukcyjna, odkrywa w sobie gniew, trudno ja lubić... mi akurat to się podoba. Ale też bardzo lubię historię miłosną...

- Głupio tak mówić o tym co się lubi w swojej pracy, naprawdę! Ale dobrze, opowiadam dalej. Wszystko wokół Tris i Cztery obróciło się w proch, nie ma nadziei. Zależało mi, żeby dać im coś dobrego, zdrowego, żeby ich relacja opierała się na wzajemnym szacunku. Może nawet do przesady, bo Cztery niekiedy bywa dla Tris chłodny, będąc przekonanym, że jest ona tak silna, że przecież zniesie wszystko. Zgłębianie tej dynamiki było dla mnie fascynujące. Nie chciałam, żeby mieli jakiś innych partnerów, tylko żeby ewoluowali jako para. Raz razem, potem osobno. Wydaje mi się że wielu czytelników polubiło książkę właśnie za ten wątek.

Oglądałaś inne filmowe wersje hitów literatury młodzieżowej? Jest coś, co ci się podoba, albo wręcz przeciwnie?

- Staram się tak nie myśleć. Każda z tych książek wiąże się z odmiennym zestawem wyzwań, kiedy przychodzi pora na jej sfilmowanie. Jestem przekonana, że rozwiązania, które nie sprawdziły się przy innych adaptacjach mogłyby zadziałać w przypadku "Niezgodnej" i na odwrót.


Nie uciekniesz przed porównaniami z "Igrzyskami śmierci" - przyszłość, tyrania, społeczeństwo klasowe, Katniss kontra Tris...

- Wiem, te porównania są naturalne. Czasami stykam się z pytaniem: "Kto wygrałby w bezpośrednim starciu, Katniss, czy Tris?" Przecież one by się nigdy ze sobą nie biły, tylko stworzyły super-zespół i walczyły z opresyjną polityką rządu, demaskując skorumpowanych polityków! [śmieje się serdecznie]. Prawda jest taka, że ta sytuacja to miecz obosieczny. W pewnym sensie sukces "Igrzysk..." pomógł takim historiom jak ta, osadzonym w przyszłości, z dużą porcją akcji, kobiecą bohaterką, stworzył grupę widzów, z których spora część kupiła potem moje książki. Ale oczywiście trudno jest konfrontować się z taką presją. "Igrzyska śmierci" są wspaniałe, film poradził sobie niesamowicie, to ewenement, którego sukces przerósł wszelkie oczekiwania. Być nieustannie porównywanym do takiej success-story to coś trochę przerażającego. Nie chcę musieć spełniać oczekiwań innych ludzi, zależy mi tylko, żeby fani byli zadowoleni. Mam skromne marzenia.

Ale masz szansę zrobić coś ważnego. Katniss była najlepiej zarabiającą bohaterką filmu akcji w historii i chyba jedyną kobietą w pierwszej dwusetce takich zestawień. Jeśli Tris by do niej dołączyła, udowadniając, że girl-power ma kasowy potencjał, może miałoby to jakiś wpływ na zmaskulinizowany świat kina akcji?

- "Igrzyska śmierci" udowodniły, że istnieje widownia, która chce oglądać kobietę na czele wielkiego kina akcji. Z historią Katniss może identyfikować się każdy bez względu na płeć. Piersi naprawdę nie są tu przeszkodą.... Z drugiej strony obawiam się czasami, żeby film z silną bohaterką nie stał się swoją własną niszą, powodując pewną polaryzację w sposobie, w jaki świat kategoryzuje kobiety, dzieląc je na słabe i silne. I nic pośrodku... Nie zgadzam się na to. Kobieta ma prawo być kimkolwiek zechce, także w filmie: czarnym charakterem, kimś, kto uroni łzę, może być mocna i smutna, mieć pełne spektrum ludzkiego doświadczenia i emocji. Tris jest silna, ale to nie jest określająca ją cecha charakteru czy jej jedyna cecha.

Pisarze zwykle pracują w samotności. Na planie za to jest masa ludzi, tłok, gwar... jak się w tym odnalazłaś?

- O dziwo szybko i dobrze. Zabierałam czasami na plan swoje pisanie ze sobą [podczas zdjęć Roth była w trakcie pisania "Wiernej", ostatniej części trylogii]. Ale to była wyjątkowa sytuacja. Praca w samotności odpowiada mi o wiele bardziej.

W jakich warunkach najlepiej ci się pracuje?

- W domu mam swoje biuro, ale nie przestrzegam odgórnie założonego harmonogramu. Niektórzy pisarze mają przypływ weny rano, inni wieczorem. Dla mnie to nieważne. Pilnuję się tylko, by pisać raz dziennie, codziennie. Najlepiej pracuje mi się na... bieżni. Idę i piszę w tym samym czasie. Nie, nie biegam, nie jestem cyborgiem! Idę, baaardzo powoli. To pomaga mi nie grzebać cały czas w sieci. Należę do pokolenia dla którego internet jest naturalnym środowiskiem i mam odruch, żeby cały czas coś w nim sprawdzać, zawsze otwarty jest milion zakładek. Używam nawet specjalnej aplikacji, która nadzoruje moje używanie sieci, tak zwanej "niani". Ale zawsze jest sposób, żeby to obejść... A kiedy muszę się skupić na tym, żeby nie spaść z bieżni, jestem też w stanie lepiej skupić się na pisaniu.

Bardzo wcześnie odniosłaś niewyobrażalny wręcz sukces. Czy kiedy myślisz o następnej książce boisz się, ze nie dorośniesz do oczekiwań, że nie przebijesz nigdy swojego debiutu?

- Jasne, ale sądzę, ze strach przed porażką jest dość naturalną rzeczą. Staram się o tym nie myśleć. Ze względu na sukces mojego debiutu kolejna książka będzie na pewno wyczekiwana. Skupiam się na tym, by się doskonalić, ciężko pracuję. Chcę wierzyć, ze jeśli mi podoba się historia i robię co mogę, by dobrze ją opowiedzieć, to wystarczy. Na nic więcej nie mam wpływu - ani na ludzkie reakcje, ani na sympatię czytelników.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: roth
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy