Cierpię za miliony!
- Przez wiele lat proponowano mi udział w reklamach. Tym razem stwierdziłem, że jeżeli mam to zrobić, to raz a dobrze i na moich warunkach - mówi Szymon Majewski. Słynny prezenter i autor programu "Szymon Majewski Show" opowiada o głośnej aferze związanej z jego gażą za udział w reklamie, o tym komu i za co przyłożył, z jakiego powodu wylądował u psychologa i czy lubią się z Kubą Wojewódzkim.
RMF FM, Marta Grzywacz: Szymon, co to za afera z tą twoją gażą za reklamę. Bank zamierza podać do prokuratury gazetę, która ujawniła ile zarobiłeś!
Szymon Majewski: - Niechcący dostałem po tyłku i to dosyć mocno, bo ta sytuacja każe mi zająć jakieś stanowisko, a ja nie chcę go zajmować! Chcę być obok tego. No bo co mam zrobić? Potwierdzać, że to prawda - ludzie powiedzą: "Patrz, jednak wziął tyle"! Zaprzeczać - nie uwierzą. Gdybym był Dodą to może bym powiedział: "Spadajcie, odwalcie się, mam was gdzieś...". Ale nie jestem. Więc staram się prześlizgnąć bokiem, bo cała ta historia jest dla mnie żenująca. Nikt już nie zwraca uwagi na jakość tej reklamy, a ja się czuję jak gość, który napadł na bank!
Nie przesadzaj...
- Może trochę przesadzam, ale jestem gościem, który wyczuwa nastroje i intencje i widzę nagle, że moje spokojne życie się zmieniło. Przez wiele lat proponowano mi udział w reklamach. Tym razem stwierdziłem, że jeżeli mam to zrobić, to raz a dobrze i na moich warunkach. Dla mnie najważniejszy był mój artystyczny wkład w tę reklamę, czyli to, żebym sam mógł wymyślać spoty, miał wpływ na postaci, na charakteryzację i żebym mógł pracować z grupą ludzi, którzy tworzą ze mną Szymon Majewski Show. Oczywiście, że zarobki też miały znaczenie, ale nie to było najważniejsze. Nagle pojawiają się pytania: "Dlaczego ten pajac to robi, po co mu to było, jak tak można itd.". Prawda jest taka - komukolwiek kto rozpętał tę historię, najchętniej dałbym w zęby! Raz już dałem facetowi w twarz i musiałem ponieść tego konsekwencje, ale teraz zrobiłbym to po raz drugi.
Komu dałeś w twarz?
- Pewnemu Francuzowi, za to, że pchnął moją żonę o ścianę.
Jak to się stało?
- Moja Magda, lata temu, kiedy nasz polski biznes jeszcze raczkował, założyła małą firmę z obywatelem francuskojęzycznym. Do dziś mam uczulenie na ten język i rzadko jeżdżę do Francji. On był chamskim facetem, który robił różnie malwersacje i moja kochana małżonka śmiała mu wytknąć, że nieuczciwie gra. Wtedy pchnął ją o ścianę. I dostał w "żeli papą". Dwa dni szukałem go z moim przyjacielem, jeździliśmy z maczetą i z gazem w samochodzie, żeby go dopaść, i w końcu dopadliśmy. Dobrze, że nie stało się to tego samego dnia, bo podejrzewam, że teraz mógłbym mieć wywiad z Alcatraz. Taką miałem taką mroczną przeszłość.
Nikt by nie podejrzewał, że jesteś takim ostrym gościem...
- Mam hopla na punkcie krzywdy innych osób. Siebie mało bronię, ale kiedy widzę sytuacje uliczno-tramwajowe, to potrafię zareagować w ciemno, mimo, ze nie jestem jakimś Arnoldem. Takie rzeczy mnie strasznie denerwują. A w tamtym przypadku chodziło o Magdę, białogłowę i damę mojego serca, którą uwielbiam przez całe życie. Nie mogłem sobie tego wyobrazić, a dodatkowo jeszcze Magda była w ciąży. Naprawdę Bóg uchował tego "żeli papą".
A z tej bankowej sytuacji nie mógłbyś się trochę pośmiać?
- Ja się w sumie świetnie bawię tylko... mam jakiegoś "bolaka". Myślę, ze to minie. A to, że wszyscy po mnie jeżdżą - bywa. Ja tez po niektórych jeździłem, więc teraz troszkę po mnie trzeba i już. Ale parę komentarzy na mój temat mi się podobało. Ktoś narysował jak rzucam do kosza i jest to rzut za trzy. To było fajne. Zresztą ja sam na swój temat żartuję. Jeśli ktoś czytał "Dziady" Mickiewicza będzie wiedział o co chodzi - mówię o sobie, ze cierpię za miliony.
Ale rozumiem, że żartować na twój temat można, że się na nikogo nie obrażasz?
- Raczej nie. Powoli się przyzwyczajam, że będę obiektem żartów. Strojąc żarty z ludzi, muszę się tego spodziewać, więc mam dystans do swojej osoby i śmieję się razem z innymi. Nawet czasem we własnym programie.
A czy na korytarzach TVN, ci, z których żartowałeś, Durczok, Drzyzga, Olejnik jeszcze mówią ci "dzień dobry"?
- Nie wiem, idę tam dzisiaj, wiec sprawdzę . Sarkastyczne uwagi na mój temat się zdarzają, ale kiedy wejdę i ucichną rozmowy, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Muszę to sprawdzić. Na pewno wiem, że na informacje o takich, gigantycznych pieniądzach, bardzo źle zareaguje Kuba [Wojewódzki - red.]. On może mieć z tym problem. Dla niego jest to bardzo duży cios. Oni z Figurskim w tym swoim radiu cały czas po mnie jeżdżą. Ostatnio mi doniesiono, że znowu mieli niezłą wyżerkę. Ale super - czasem trzeba być materiałem do żartów. Więc teraz ja jestem Szymonem słupnikiem i we mnie będą pomidorami walili. Co ja poradzę?
Lubicie się z Kubą?
- Tak, ale jest lekka adrenalina, lekkie pocenie rączek w kwestii rywalizacji. Podpatrujemy siebie, choć każdy z nas jest inny i na dobrą sprawę trudno nas porównywać. Kuba lubi siebie nazywać publicystą ironicznym, czyli bliżej literata, on się mniej ma za dowcipaska, a ja jednak jestem komikiem, więc kiedy sobie docinamy, to ja go nazywam literatem ironicznym, a on mi mówi, że ja jestem komikiem. Pan Fajnek, tak dzieci o mnie mówią. Więc ja jestem ten Pan Fajnek, a on już prawie Czesław Miłosz. Myślę, ze powoli trzeba szykować dla Kuby miejsce na Skałce. Ale pojedynek na tak zwane "psiu psiaki" jak ja mówię, to między nami jest. Dlatego nie odwiedzamy się w programach, bo to wychodzi tragicznie. Próbujemy tokować , każdy od razu stroi się w piórka, który lepszy, który fajniejszy. Ja ewidentnie zawsze mam fajniejszą dziewczynę od niego, to jedno jest pewne.
I stałą...
- Właśnie. Czego on nie może zrozumieć i ciągle mnie pyta jak to jest, że ja zawsze z tą samą. Więc mu mówię: chociaż raz, kurczę, spróbuj.
Wróćmy do pieniędzy, bo to fajny temat. Czy bycie zabawnym się opłaca?
- Na pewno się opłaca. Gdzieś tam w końcu zaczynają ci za to płacić. Ja się wydurniałem już w przedszkolu - konfabulowałem, że widziałem UFO, zawsze byłem nadpobudliwy, z logoreą i z dziwnymi pomysłami. W podstawówce to samo - wyrzucano mnie za drzwi. W liceum byłem praktycznie ciągle przebywający za drzwiami, drący łacha z patrona szkoły, Hugo Kołłątaja. A jak tak można? Przecież to Oświeceniowiec! Zawsze miałem jakoś nie po drodze, żeby nie powiedzieć - nie po kolei. Okazało się jednak, że mój zawód jest kontynuacją tego przedszkola, szkoły, żakinady, w którą zawsze się bawiłem. Tak sobie kicałem, kicałem i nagle ktoś przyszedł i powiedział: "Stary, ja ci za to zapłacę" . No to ja mówię: "O jejku, jak fajnie". Pamiętam jak zaczynałem pracę. Byłem nią zachwycony. Dziś już nie ma takich romantyków, wszyscy się pytają o pieniądze. A do mnie po trzech miesiącach podeszła księgowa i mówi: "Szymon, dlaczego ty nie przyszedłeś po pieniądze?. Przecież pracujesz a pensja od trzech miesięcy nie odebrana."." Ja mówię: "Naprawdę? Ja się tak dobrze bawiłem. Myślałem, że za zabawę nie płacą." I tak się bawiłem, bawiłem, coraz więcej mi za to płacili, aż w pewnym momencie zaczęło być przyjemnie. Ale zawsze najpierw musiała być zabawa. Nawet kiedy robiłem tak zwane chałtury, czyli imprezy dla ludzi i pracowników, to zawsze musiała być fajna zabawa, bo wtedy to już nie była chałtura. Dlatego śmieję się z tych przemęczonych celebrytów, którzy jeżdżą prowadzić "Dni buraka" i mają grymas na twarzy, bo płacą za mało a poza tym woleliby prowadzić "Dni komórki".
A z czego ty żyłeś w czasach kiedy zapomniałeś pójść po swoją pierwszą pensję?
- Żyłem za pieniądze mojej mamy. Miałem wtedy 19-20 lat. Mama robiła zupkę ogórkową, którą zjadałem. Dawała mi kieszonkowe na kino, ja za to kupowałem małą lampkę wina i myślałem, że mam odlot. A później przyszła praca w radiu.
Sporo kosztowałeś swoich rodziców?
- Bardziej moją mamę, bo moi rodzice się rozwiedli. Ale tak, sporo nerwów i łez ją kosztowałem. Bez przerwy była w szkole na dywaniku u dyrektora, bo ja miałem dziwne pomysły, raczej w szkole długo nie przebywałem. W sumie uczniem byłem grzecznym, ale lubiłem komentować, lubiłem się odezwać co jakiś czas. Zawsze miałem do wyboru, albo dobry greps, czyli skomentować to co powiedział nauczyciel, albo milczeć. I przeważnie wybierałem tę opcję, żeby jednak rzucić greps i lądowałem na korytarzu. Mój ukochany polonista, Ireneusz Gogulski, świętej pamięci, zawsze mi mówił, żebym się wygalopował i kazał mi iść za drzwi. Szedłem za drzwi i tupałem. On mówił: "Już?", "Już". I to był świetny pomysł na moją nadpobudliwość i lekkie ADHD, które wtedy nie było zdiagnozowane, bo nikt nie wiedział, że coś takiego istnieje.
Aż wreszcie wylądowałeś u psychologa...
- Tak. Byłem posądzony o różne rzeczy - o mitomanię na przykład. Były zwoływane konsylia rodzinne, co ze mną będzie, bo tu szkoła, tu armia mnie goni, moja mama siwieje. Rodzina profesorska, wszyscy nade mną stali i debatowali, aż wreszcie jeden wujek powiedział, że powinienem iść do lekarza. Tylko dziadek we mnie wierzył, stary AK-owiec. Powtarzał mojej mamie: "Szymon nie jest kiep, to z tej mąki będzie chleb". Co znaczyło - czekajcie, on ma jakąś fajną energię, coś z tego będzie. No i tu się, kurczę, niewiele mylił.
A co odziedziczyłeś po dziadku?
- Chyba jego AK-owskie drzemki. Kiedy przygotowujemy program ja się muszę przez 15 minut zresetować. Mam swoją garderobę, gdzie sobie czasem przysnę. Mój dziadek słynął z takich drzemek.
Twój dziadek AK-owiec, twoje harcerstwo, to są symptomy etosu honoru, który chyba w sobie hodujesz...
- Bardzo. Z tego powodu moja żona ciągle się ze mnie śmieje. Właśnie z moim kuzynem Pawłem oddałem w depozyt do Muzeum Powstania Warszawskiego powstańczy uniform mojego dziadka. Po dziadku zostały nam dwie pamiątki: pierwsza to papierośnica, którą zrobił w obozie jenieckim w Murnau, gdzie został zatrzymany po upadku powstania. A druga to właśnie uniform z biało- czerwoną opaską, który nosił jeszcze ślady krwi dziadka. Myślałem, że takich mundurów jest bardzo dużo, a tymczasem okazało się, że kompletne uniformy, szare drelichy wojskowe z opaskami, nie istnieją. Ten jest drugi na świecie. Mój dziadek walczył w batalionie Bełt w Warszawie, bronił barykady w Alejach Jerozolimskich. Do tej pory zresztą spotykam się z jego żołnierzami... Wspaniali ludzie, została ich już garstka. Dziadek był ich dowódcą, dowodził kompanią.
To wzruszająca historia...
- A papierośnica mojego dziadka, jest zrobiona w drewnie, intarsjowana. Jakiś miesiąc temu mieliśmy rodzinne wyjście do Muzeum Powstania , bo połowa mojej rodziny walczyła w Powstaniu Warszawskim. Jeden wujek zginął, ciocia była łączniczką, o dziadku wspominałem. W ramach podziękowania dali nam dwie godziny zwiedzania w dzień wolny muzeum, mieliśmy przewodnika, a ja zabrałem także żołnierzy mojego dziadka. W sumie było 70 osób. Oglądaliśmy film "Miasto ruin" Bagińskiego i mundur mojego dziadka, już w gablocie. To muzeum jest super. Ciągle tam zresztą szukają wolontariuszy, żeby pracowali jako przewodnicy, albo pomagali w szatni. Młodzi ludzie, którzy tam pracują są kapitalni, tacy strażnicy historii. Fajna rzecz.
Ile miałeś lat kiedy twój dziadek umarł?
- To było 20 lat temu. Niestety nie byłem przy śmierci dziadka, choć bardzo bym chciał. Był obok mamy drugą najukochańszą postacią, która sprawiła że moje dzieciństwo za komuny nie było dzieciństwem pustym, gorzkim i smutnym. Byłem dzieckiem z rozwiedzionej rodziny, więc to dziadek był takim moim tatusiem. Na przykład brał mnie na wakacje. Ale na takie wakacje jakich nie miał nikt. Jeździliśmy do miejscowość Ulanów, na południowy wschód nad Tanwią, już w marcu. A wracaliśmy na jesieni. Byłem pół roku na wakacjach. Dziadek mnie mył, dawał mleko. Czasem dojeżdżała mama, czasem tata.
Piękne dzieciństwo.
- Mój dziadek zawsze nosił furażerkę. Był zakochany w wojskowym stylu. Dwa lata spędził w armii amerykańskiej, więc szył sobie takie garnitury, które trochę przypominały mundur. Ignacy był niesamowity. Krążyło o nim mnóstwo anegdot. Pamiętam, kiedyś byłem chory, siedziałem pod stołem, a na górze dziadek malował swoje obrazy. One nie były najpiękniejsze na świecie, ale bardzo to lubił. I w pewnym momencie odbiera telefon. Słucha, słucha a potem mówi: , "A ty się dzisiaj zesrasz". Po paru latach opowiedział mi co się wtedy stało. Okazało się, że jakiś facet do niego zadzwonił i powiedział: "dzisiaj umrzesz" a dziadek na to : "a ty się zesrasz" . Dziadek był strasznym antykomunistą i pisał listy do Trybuny Ludu z jakimiś strasznymi bluzgami, które podpisywał : Małgorzata Ogonek. Zawsze mnie bawiło to, że brał długopis do lewej ręki żeby zmylić tajne służby.
Powiedziałeś, ze twój dziadek malował i że ty malowałeś obrazki na zajęciach. Odziedziczyłeś talent po dziadku?
- Mam trochę talentu, ale po ojcu, bo ojciec zawsze dobrze rysował, zresztą rysuje do tej pory. Próbowałem zdawać na ASP, ale wiesz, zawsze miałem problem z pracą, nie chciało mi się ćwiczyć, chodzić na zajęcia, trenować rękę. Więc mam fajne pomysły, potrafię coś tam narysować ale Raczkowskim nie jestem.
Twoje dzieci też mają ten dryg?
- Tak, Zośka chodzi na zajęcia plastyczne. Antek też dobrze rysuje.
W jakim oni są wieku teraz?
- 16 i 18.
A ja byłam na etapie że to ciągle maluchy.
- Nawet nie pytaj!
Zacząłeś już odganiać konkurentów?
- Nie. Staram się te sprawy traktować lekko. Dobrze w sumie, że zajmuje się tym moja żona, bo jest nadzieja, że to pójdzie w dobrym kierunku. Trzeba wierzyć, kochać i już. Nie ma wyjścia.
Czy kiedy zbliża się maj i hasło: matury, masz dreszcze?
- Moja matura, bardzo kontrowersyjna i dramatyczna, śni mi się do tej pory. Uważam, że mogłem dostać słabą trójkę, ale postawiono mi mocną dwójkę. Miałem pretensję, był kurator, czytanie moich prac. W sumie jestem zdania, że mnie udupiono, ale nie ważne, nie będę snuł teorii spiskowych, bo wszyscy uczniowie je snują. Natomiast mam dreszcze do dziś. Nie potrafiłem zdawać egzaminów, nie potrafiłem siebie sprzedawać, nie potrafiłem udawać, że wiem, skoro nie wiedziałem. W takich sytuacjach zamiast pracy oddawałem rysunki. Rysowałem Madonny, pejzaże, i takie prace oddawałem nauczycielom. Z matmy nie byłem taki zły. Na przykład byłem dobry z logarytmów ale już na przykład... Jak się nazywają te wszystkie bryły?
Geometria.
- Właśnie. Kompletnie czarna dziura. A ułamki? Co za bzdura! Do dziś mam też problem z tabliczką mnożenia. Chciałbym, żeby szkolnictwo było elastyczne i tego się domagam. Często proszę w szkołach, jeśli dotyczy to edukacji moich dzieci czy tez innych dzieciaków, żeby ich nie męczono, bo nie każdy będzie budował mosty.
A tę maturę udało ci się w końcu zdać?
- Niestety matury w moim oświeceniowym liceum nie zdałem, ale mam maturę wieczorową, skończoną w liceum wieczorowym na ulicy Klonowej. A poza tym mam doktorat i profesurę życia.
Doktorat i profesura życia - bardzo cenne, chociaż młodzi ludzie mogą sobie pomyśleć: po co ja się będę uczył skoro taki Majewski się nie uczył i zaszedł tak daleko.
- Często jestem zapraszany do szkół, gdzie tłumaczę, że wolta, którą ja wykonałem to jest historia jedna na milion. Radzę też młodym ludziom, żeby podążali za swoim głosem, za swoją energią, bo mnie się udało, tylko dlatego, że nie zagłuszyłem w sobie pragnienia robienia czegoś innego. Czułem w sobie potencjał, którego nie umiałem nazwać, ale za którym uparcie szedłem. Mimo, że gdzieś tam po drodze dostawałem po dupie, dwójki, jedynki, nie przechodziłem, do kolejnych klas, to jednak stylem pijanego mistrza, slalomem wyszedłem na swoje. Mam wrażenie, że ja nigdy nie przestałem być dzieckiem. Ludzie, kiedy przestają być dziećmi tracą energię i wytrwałość stają się takimi panami z teczuszką.
Dziękuję za rozmowę.
Interesują Cię plotki z życia gwiazd? Kliknij, a dowiesz się o nich wszystkiego!
Nie przegap hitów pokazywanych w polskiej telewizji. Wszystkie znajdziesz w naszym programie!