"Stalingrad": Radzieccy mściciele z piekła rodem [recenzja]
"Stalingrad" to długo wyczekiwana epopeja narodowa i historia wielkiej miłości w jednym. Jest wybuchowo i patetycznie, aż trudno nadążyć za poszczególnymi metaforami - Joanna Ostrowska pisze o superprodukcji Fiodora Bondarczuka.
Jest rok 2011. W Japonii klęska żywiołowa - trzęsienie ziemi. Tysiące ofiar, milionowe szkody, społeczeństwo w rozsypce i bezradni politycy, którzy błagają o pomoc na całym świecie. Do tego "piekła na ziemi" przybywają ratownicy z całego świata. Ich sprzęt jest nowoczesny. Ich serca gotowe do walki z żywiołem natury. Na tle kwitnących wiśni powiewają flagi poszczególnych państw. Wśród nich dzielni Rosjanie, którzy właśnie odratowali kilkudziesięciu ludzi. Niestety pod obluzowaną płytą pozostała jeszcze kilkuosobowa grupa Niemców. Trzeba ich uspokoić do czasu, aż nie zostaną odkopani. Sposobem na ukojenie ich zszarganych nerwów staje się opowieść z przeszłości, którą - płynną niemczyzną - snuje "rosyjski gawędziarz". Ofiary i ratownicy w mgnieniu oka przenoszą się do Stalingradu z września 1942 roku.
Współczesna klamra klęski żywiołowej, która ma być podstawą do odtworzenia historii jednej z największych bitew II wojny światowej, jest - delikatnie rzecz ujmując - ryzykowna. Szczególnie, że wspominający tak naprawdę opowiada historię własnej matki, relację zapośredniczoną, a na dokładkę, jako rosyjski patriota, opowiada ją grupie Niemców. Nie za bardzo wiadomo, czy rzeczywiście chodzi o uspokojenie ofiar, czy o kwestie edukacyjne, lub może o "ironię losu" - wy nas kiedyś mordowaliście, a teraz my was ratujemy. Trudno powiedzieć, szczególnie że Siergiej-"gawędziarz" jest cały czas filmowany od tyłu - jego twarz jest zasłonięta.
"Stalingrad" to długo wyczekiwana epopeja narodowa i historia wielkiej miłości w jednym. Jest wybuchowo i patetycznie, aż trudno nadążyć za poszczególnymi metaforami. Bondarczuk, syn wielkiego Siergieja Bondarczuka ("Los człowieka") i twórca rosyjskiego hitu kinowego "9 kompania", próbuje odtworzyć rzeczywistość oblężonego miasta. Historię "wielkiej bitwy" opowiada poprzez pryzmat grupki rosyjskich zwiadowców i cywilów, którzy mają za zadanie obronić przed nazistowskim okupantem jeden dom - przeszkodę na drodze do Wołgi. Ich działanie jest od początku skazane na porażkę, ale walczą do upadłego w imię miłości do ojczyzny i nienawiści do germańskiego najeźdźcy.
Oprócz efektownych wybuchów i gigantycznej scenografii w wizji Bondarczuka liczy się przede wszystkim efekt "slow-motion". W zwolnionym tempie umierają trafieni przez kule żołnierze, nadlatują śmiercionośne pociski, a pozycje wroga atakują paleni żywcem radzieccy wojacy. W kontrze do działań wojskowych pojawia się temat miłości do ojczyzny i kobiety jednocześnie. Dzielni radzieccy wojownicy zakochują się praktycznie jednocześnie w małomównej Katii. Każdy z nich od tego momentu walczy nie tylko ku chwale wspólnoty i wodza, ale także dla nowej wybranki serca. Wszyscy zbiorowo chronią kobietę i dbają o nią, ryzykując własne życie. To ona jest matką tajemniczego Siergieja z współczesności, a piątka obrońców Stalingradu to jego ojcowie...
Po drugiej stronie barykady mamy pełnego wątpliwości niemieckiego oficera Petera Kahna. Jego relacja z przełożonym przypomina toksyczny związek. Pan pułkownik sprawdza swojego człowieka, grozi mu degradacją i jednocześnie zabawia się w "ofiarowanie", wspominając jakieś przedwieczne, germańskie tradycje całopalenia. Kahn w przeciwieństwie do dowódcy ma skrupuły. Próbuje uratować swoją rosyjską miłość Maszę, która przypomina mu utraconą żonę. W narracji Bondarczuka Kahn spełnia rolę "dobrego Niemca", dla którego kwestie ideologiczne zeszły na drugi plan - najważniejsze stało się uczucie do kobiety. Swoją prywatną wojnę prowadzi z kapitanem Gromowem, który dowodzi radzieckimi obrońcami. Ich relacja odrobinę przypomina starcie snajperów Zajcewa i Königa z "Wroga u bram" Annauda - o niebo lepszego filmu.
Polski plakat "Stalingradu" do złudzenia przypomina poster "The Avengers" Jossa Whedona. Zamiast Hulka, Iron Mana, Thora, Czarnej Wdowy i kilku innych mścicieli widzimy radzieckich bohaterów Bondarczuka i dwie niewinne kobiety, dla których mężczyźni toczą swoje wojenne gierki. W tle zniszczone miasto ze słynną fontanną i zestrzelony samolot. Dla reżysera "Stalingradu" radzieccy żołnierze mieli przypominać popkulturowych bohaterów - zbawców ludzkości, tych którzy powstrzymali nazistowskich najeźdźców i dzięki którym Europa i świat przetrwały. Jednym słowem - patetyczna fantazja z nacjonalistycznym przesłaniem w tle.
5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Stalingrad", reż. Fiodor Bondarczuk, Rosja 2013, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 29 listopada 2013
---------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!