Reklama

Ból bycia aktorem

- Tak przejąłem się tym filmem, że miałem potem spore kłopoty natury psychologicznej. Zbyt mocno wszedłem w tę rolę i potem musiałem korzystać z pomocy psychologa, żeby się pozbyć tej postaci - powiedział w rozmowie z INTERIA.PL wybitny jazzman Michał Urbaniak, którego możemy oglądać w kinowym debiucie, w filmie "Mój rower" Piotra Trzaskalskiego.

Głównymi bohaterami "Mojego roweru" są trzej mężczyźni z tej samej rodziny, reprezentujący kolejne pokolenia. Grany przez Urbaniaka Włodek, niegdyś zarabiający na życie jako muzyk jazzowy, ma ponad 70 lat. Jest po wylewie, z trudem porusza się o własnych siłach. Jego syn Paweł, którego zagrał Artur Żmijewski, to znany pianista. Zrobił zawodową karierę, jednak nie ułożyło mu się życie rodzinne - jest skonfliktowany zarówno z ojcem, jak i synem, nastoletnim Maćkiem (Krzysztof Chodorowski). Włodek mieszka w Łodzi, Paweł w Berlinie, a Maciek - z mamą - w Anglii.

Reklama

Paweł nosi w sobie nagromadzone przez lata pretensje do Włodka. Uważa, że Włodek był od zawsze obojętny na jego los. Jednocześnie sam Paweł zbiera jako tata kiepskie oceny od Maćka. Chłopak nie jest pewien, czy ojciec w ogóle chciał jego narodzin. Zarzuca Pawłowi, że ten ojcostwo sprowadza do płacenia alimentów. W obu relacjach ojciec-syn dominują wzajemne pretensje, chłód i dystans. Szansa na to, że mężczyźni wreszcie zaczną se sobą rozmawiać pojawia się jednak, gdy - zmuszeni pewną sytuacją - ruszą we wspólną podróż przez Polskę.

Panie Michale, zastanawia mnie jedno. Przez cały czas swojej muzycznej kariery nie otrzymał pan nigdy propozycji występu w filmie?

Michał Urbaniak: - Żadnej aktorskiej. Czasem prosili mnie, bym statystował. Zdarzało się, że jak robiłem muzykę do filmów i pojawiałem się na planie, to reżyser mnie zawołał [Michał Urbaniak wymienia tytuły filmów: "Astonished", "And The Band Played On"]. To się po angielsku nazywa "extras", czyli byłem statystą. Wie pan, wygląda to tak, że czasem potrzeba, żebyś ktoś w filmie usiadł przy barze i coś powiedział. Akurat byłem pod ręką, to mnie wzięli.

Znał pan wcześniej Piotra Trzaskalskiego?

- Spotkaliśmy się kiedyś i od razu zakolegowali muzycznie. Piotrek jest wspaniałym fanem jazzu, zna się na muzyce, jest obyty z twórczością wielu artystów. Jednym słowem - jest ekspertem. Przy okazji pokazał mi scenariusz swego nowego filmu, na co ja zapytałem: "A co, chciałbyś, żebym zagrał w filmie?". Od razu dodałem, że nigdy w życiu nie byłem aktorem. Jedyne, co mogę mu obiecać, to że potrafię "być". No i "byłem"...

Zastanawiam się, czy pisząc "Mój rower" Piotr Trzaskalski miał już wizję tego, że to pan zagra postać dziadka.

- Absolutnie nie. Cała rola napisana jest na podstawie życiorysu ojca Piotra Trzaskalskiego. To, że ja się w tym filmie pojawiłem, to jest czysty przypadek. Razem z operatorem Piotrem Śliwskowskim [autor zdjęć do filmów Piotra Trzaskalskiego] chodziliśmy kiedyś po Łodzi, siedziałem w Manufakturze pijąc kawę ,tam mnie zobaczyli i wtedy Piotrek powiedział, wskazując na mnie: "To jest nasz bohater". Od razu telefonem zrobili mi parę ujęć i od tego się zaczęło...

Po premierze "Mojego roweru" na festiwalu w Gdyni mówił pan: "Aktorstwo jest jak muzyka, nie znosi kłamstwa" dodając, że na ekranie może pan być wyłącznie sobą. Zastanawiam się, na ile zagrał pan w "Moim rowerze", w jakim stopniu obdarzył zaś pan postać dziadka swoimi własnymi cechami?

- Postać Włodka w filmie "Mój rower" to mógłby być mój kolega z młodości ,kiedy zaczynałem grywać jazz w Łodzi. Moje życie potoczyło się potem zupełnie inaczej, ale nie jest mi przecież obce to środowisko. Powiem jednak coś więcej... Tak przejąłem się tym filmem, że miałem potem spore kłopoty natury psychologicznej. Zbyt mocno wszedłem w tę rolę i potem musiałem korzystać z pomocy psychologa, żeby się pozbyć tej postaci. Dementuję więc: nie jestem Włodkiem, ale to mógłby być mój kolega i to mogło być moje życie.

Najtrudniejsze w byciu aktorem było dla pana...

- Trzeba stanąć przed kamerą i być sobą. Trzeba przeczytać rolę... Dodatkową trudnością było dla mnie nauczenie się kwestii, opanowanie tekstu. To tak samo jak z muzyką, którą się wykonuje, najpierw trzeba się jej nauczyć. Kiedy jednak już występuję na scenie, to nie patrzę na nuty, tylko gram z serca i duszy.

Przeczytaj recenzję filmu "Mój rower" na stronach INTERIA.PL!

Będąc debiutantem na planie musiał pewnie podpatrywać pan Artura Żmijewskiego, który wciela się w filmie w pana syna.

- Artur, do spółki z Piotrem, bardzo pomogli mi na samym początku, kiedy bardzo się bałem, że nie zapamiętam wszystkich kwestii. Były dwa komentarze: Piotr Trzaskalski powiedział: "Słuchaj, jeżeli zmieniasz tekst, to znaczy, że był źle napisany". Z kolei Artur pokrzepił mnie słowami: "Ty to już wszystko znasz. Po prostu odpowiadaj na pytania i wszystko będzie w porządku".

Podobno trochę się pan przestraszył Artura Żmijewskiego na początku zdjęć...

- No tak, trochę mnie przeraził jego profesjonalizm. Zawodowo wszedł na plan, spytał się, co dzisiaj gramy, spojrzał na kartkę i po chwili zarekomendował: "No dobra, to lecimy!". Stałem obok wystraszony, zastanawiając się, jaką scenę mamy grać i czy w ogóle pamiętam, co mam w niej powiedzieć. Minęło parę dni i trema przeszła.


W tym filmie nie tylko wygłasza pan kwestie, których trzeba się było nauczyć, jest również kilka "fizycznych czynności" do wykonania. Pański bohater zażywa kąpieli w jeziorze, znajduje się również w płonącym domu. Słyszałem o kontuzji, która przytrafiła się panu podczas sceny w jeziorze.

- To było wydarzenie! Przytrafiło mi się to w czasie, kiedy jest zabawna sytuacja tekstowa. Musiałem się więc cały czas śmiać. Z bólem, ale udało mi się wykonać to zadanie. Podobno jezioro miało mieć 10 metrów głębokości, niestety duży głaz był w zasięgu mojej nogi. Do końca filmu już kulałem, ale ponieważ mój bohater także kulał, to aż tak bardzo to reżyserowi nie przeszkadzało.

Przyzwyczaił się pan do porannego wstawania? Ekipa filmowa zazwyczaj rozpoczyna pracę o świcie.

- Najgorsze nie było wczesne wstawanie, tylko to, że potem trzeba było pójść spać najpóźniej o północy. Było więc mało snu.

Zastanawia mnie, czy Piotr Trzaskalski nie chciał, aby to pan był autorem muzyki do "Mojego roweru"?

- Nie, nie było takiej rozmowy, ale nie sądzę, że byłby to dobry pomysł. Gdybym miał pisać muzykę do tego filmu, równocześnie będąc aktorem, byłoby to karkołomne przedsięwzięcie. Nie dałbym rady i byłoby to tragicznym błędem ze strony Piotra, gdyby wyszedł z taką propozycją.


Rozumiem, że praca przy tym filmie wymagała od pana muzycznych wyrzeczeń - na czas musiał pan przecież zawiesić działalność koncertową. "Mój rower" był tylko epizodem, czy nie wyklucza pan kolejnych aktorskich wyzwań?

- Nie chcę tego komentować. Życie samo pisze scenariusz. Nie mam takich planów, ale niczego nie wykluczam . Były prowadzone pewne rozmowy, jednak okazało się, że nie była to interesująca mnie propozycja. Obecnie nie mam więc na ten temat nic więcej do powiedzenia.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama