Reklama

Nowa (nie)świecka tradycja

"Hop", reż. Tim Hill, USA 2011, dystrybutor: UIP, premiera kinowa 1 kwietnia 2011 roku.

W swojej żarłoczności kultura popularna połknęła chrześcijańskie święta i wydaliła je w postaci plastikowych gadżetów i hollywoodzkich blockbusterów. Nawet jeśli z czerwonymi nosami udajemy się w grudniową noc na Pasterkę, to i tak w domu czeka na nas góra prezentów i Kevin walczący na Polsacie z dwójką zakapiorów. W familijnej komedii "Hop" Wielkanoc zostaje również poddana owej kolorowej laicyzacji. Nie ma tutaj śladu po Melu Gibsonie biczującym anorektycznego Jezusa - zamiast tego są komputerowo animowane zające, kung-fu i garść pop-postmodernistycznych nawiązań. Jest nawet David Hasselhoff.

Reklama

Główny bohater filmu nazywa się Fred O'Hare i można uznać go za typowego przedstawiciela Generacji X. Mieszka z rodzicami, nie ma pracy i gdyby "Hop" posiadało nieco wyższą kategorię wiekową, to pewnie ukrywałby po kieszeniach opalone lufki oraz kumplował się z Jayem i Cichym Bobem. Niestety, słodkie lenistwo wreszcie się kończy i Fred zostaje wyrzucony z domu z nakazem "zrobienia wreszcie czegoś ze swoim życiem".

Na swojej drodze ku lepszemu spotyka syna Zająca Wielkanocnego, który zamiast przejąć interes po ojcu, woli grać na perkusji i szukać muzycznego kontraktu w Los Angeles. Razem muszą przekonać swoich rodziców, że są coś warci, a także pokonać Zło, przybierające tutaj postać otyłego kurczęcia z zaburzeniami osobowości.

Kręcenie filmów tego rodzaju zawsze stawia twórcę przed dylematem, dla kogo mają być one zaadresowane. Kino familijne z samej swojej definicji musi podobać się osobom od lat pięciu do stu pięciu, ale prawda jest taka, że w tym przedziale mieszczą się skrajnie różne upodobania. Jeśli miałbym podać konkretną liczbę, to średni wiek docelowego odbiorcy "Hop" wynosiłby dwanaście lat. To prawdopodobnie czas, w którym jeszcze cieszą nas puchate zające, jednak coraz bardziej skłaniamy się ku nieco cięższym rozrywkom: ku kinu gatunków i humorowi rodem z licealnych komedii.

Z myślą o starszych widzach twórcy poukrywali tutaj intertekstualne smaczki. W poszukiwaniu wpływowego mecenasa naiwny zajączek udaje się do posiadłości Hugh Hefnera, znanego wielbiciela uszatych stworzeń. Grający samego siebie David Hasselhoff z szelmowskim uśmiechem mówi, że nic go na świecie nie zdziwi, bo swoim garażu ma gadający samochód. Część krytyków uzna czerpanie satysfakcji z rozpoznawania tych odwołań za intelektualny onanizm, ale spójrzmy na to z innej strony: chociaż dzieci raczej nie zrozumieją niektórych dowcipów, to być może za kilka lat wrócą do filmu i odnajdą w nim nowe pokłady humoru.

Istnieje szansa, że ta bezpretensjonalna, wyprana z niepotrzebnego patosu i naprawdę zabawna komedia dołączy kiedyś do grona stałych pozycji w świątecznej ramówce. Nie miałbym nic przeciwko takiej nowej tradycji.

6,5/10


Jeśli chcesz obejrzeć film "Hop", sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | tradycje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy