Reklama

"Gniew tytanów": Dungeons & Titans

"Gniew tytanów" to sequel remake'u, czyli "Starcia tytanów", które wskrzeszało pochodzący z 1981 roku hit o tym samym tytule. Przy kontynuacji poprzedniego reżysera, Louisa Leterriera, zastąpił Jonathan Liebesman, ale reszta pozostała taka sama. Po raz kolejny w głównych rolach możemy zobaczyć Sama Worthingtona, Liama Neesona i Ralpha Fiennesa. Po raz kolejny dostajemy również opakowane w 3D wielkie batalie rozgrywane między bogami, potworami i śmiertelnikami.

Mitologia grecka, będąca dla ludzi Zachodu drugim największym po Biblii rezerwuarem archetypów, znalazła w Hollywood pragmatyczne zastosowanie. Krwawe i tragiczne historie przekuwane są tam w fantasy, gdzie herosi stają się inkarnacją Conana, a epickie bitwy inscenizuje się z rozmachem, który nie śnił się nawet Tolkienowi.

Taka filozofia przyświecała nakręconemu dwa lata temu "Starciu tytanów" i przyświeca również wchodzącemu właśnie na ekrany sequelowi. Rozmywa się tu potencjał symboliczny i dramatyczny mitów, zostają szczęk żelaza i krew wsiąkająca w helleńską ziemię. Tytani są wkurzeni i ciskają w stronę widzów trójwymiarowe głazy, włócznie oraz pioruny.

Reklama

A to wszystko na umięśnioną klatę bierze Perseusz (Sam Worthington), syn śmiertelnej kobiety i boga. Chociaż założył rodzinę, z obrońcy wszechświata przekwalifikował się na rybaka, a wojskową fryzurę zastąpił fikuśnymi loczkami, to nadnaturalne dziedzictwo po raz kolejny się o niego upomina. Olimpijczycy spiskują przeciwko sobie, a kartą przetargową w tej "grze o tron" staje się uwięziony w Tartarze Kronos.

Aby wyprostować całą sytuację, Perseusz musi przejść krętą drogę, która biegnie wedle schematu znanego z klasycznych komputerowych RPG-ów, i to tych mniej skomplikowanych, bliższych "Diablo" niż "Planescape: Torment". Najpierw bohater kompletuje kompanię, potem zalicza kolejne "questy" i eksterminuje coraz bardziej upierdliwych "bossów". Przez morza, pustynie i skalne labirynty, aż do Podziemi, gdzie żyje przerażający ojciec bogów, przypominający skrzyżowanie Godzilli i Stwora z "Fantastycznej Czwórki".

Poza lepszym poziomem efektów specjalnych niewiele się zmieniło od czasu pierwszej części. "Gniew tytanów" jest film głupim, ale nie kretyńskim; epickim, ale nie nabzdyczonym; dynamicznym, ale nie urywającym głowy ponaddźwiękowym tempem. Jeśli dwa bieguny hollywoodzkiego fantasy wyznaczyły ostatnio przeestetyzowani "Immortals" Tarsema Singha i prymitywny "Conan" Marcusa Nispela, to "Gniew Tytanów" grzecznie przycupnął gdzieś pośrodku. Nie jest to jednak złoty środek - zarówno "jedynka" i "dwójka" są tak nijakie, że wspomnienia o nich ulatują razem z wyrzuconym do kinowego kosza pudełkiem po popcornie.

Na wrażenie przeciętności pracują tu wszyscy, ale ostatnie słowo należy do wykonawców głównych ról. Worthington jest równie energiczny co bezbarwny; Liam Neeson jako Zeus znów eksploatuje mentorską charyzmę i głęboki tembr głosu; grający syna Posejdona Toby Kebbell i Bill Nighy w roli Hefajstosa próbują tchnąć w film trochę humoru, jednak nie dano im wiele do zagrania. Natomiast Ralph Fiennes, odtwarzający czarny charakter - Hadesa, serwuje powtórkę z "Harry'ego Pottera"; jego natchniony i udręczony bóg krainy zmarłych okazuje się Voldemortem w wersji "light". Na przykładzie jego postaci widać najdobitniej, że Hollywood nie potrzebuje wcale greckich mitów. Ma przecież własne.

5/10

---------------------------------------------------------------------------------------

"Gniew tytanów", reż. Jonathan Liebesman, USA 2012, dystrybutor Warner Bros., premiera kinowa 30 marca 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gniew tytanów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy