"Disco polo" [recenzja]: Bohaterowie tamtych lat?
W kolorowych latach 90, kiedy ludzie bogacili się z dnia na dzień i panowała całkowita "wolność", to, co wcześniej wydawało się niemożliwe, nagle stało się osiągalne. Ameryka przestała być odległą wyspą i stała się wzorem do naśladowania - rajem, który wreszcie można było urządzić sobie nad Wisłą.
O zachłyśnięciu się wolnym rynkiem, o szaleństwie zmiany ustrojowej, która odbijała się obywatelach zarażonych chorobą nieograniczonej konsumpcji, polscy twórcy filmowi coraz częściej opowiadają przez pryzmat historycznego kostiumu, w którym pojawiają się mocne odwołania gatunkowe. Filmy gangsterskie mamy już jedna za sobą. Przyszedł czas na westerny. W ten właśnie sposób Piotr Mularuk próbował rozprawić się z tematem społeczności przygranicznych nad Odrą w swoim filmie "Yuma". Trzy lata później na ekranach polskich kina pojawia się "Disco polo" Macieja Bochniaka o "mężczyźnie-kopciuszku", który musi zostać polsko-amerykańskim księciem.
Tomek (Dawid Ogrodnik) i Rudy (Piotr Głowacki) po wielu perypetiach zakładają zespół disco polo. Polska muzyka rozrywkowa to już gigantyczny przemysł, który funkcjonuje dzięki milionom żądnych emocji Polaków. Panowie pochodzą z prowincji. Jeden z nich mieszka w przyczepie kempingowej na "polskiej prerii". Drugi - w maleńkiej stacji kolejowej razem ze swoim przykładnym ojcem, który raczej pozostał w poprzedniej epoce. Zrobienie kariery rozpoczynają od nagrania demo, w czym pomaga im koleżanka Rudego, "Mikser" (Aleksandra Hamkało). Później czeka na nich gigantyczna wytwórnia, kilka awantur, złamanych serc i wesołe miasteczko 24h na dobę. W międzyczasie w życiu "gwiazd" nowego zespołu Laser pojawią się m.in.: piosenkarka "Gensonina" (Joanna Kulig), charyzmatyczny producent (Tomasz Kot) i tajemniczy nieznajomy, być może gangster, zamieszany w "brudną politykę", czyli "Katiusza" (Jacek Koman).
"Disco polo" miało być wizją totalną. W tej legendzie lat 90. dosłownie wszystko może się zdarzyć. Różne konwencje przeplatają się ze sobą. Od epizodów na Dzikim Zachodzie, po tandetne wesołe miasteczka, "polską prerię" i kiczowate wizje luksusu. Mamy duże amerykańskie samochody, helikoptery, drezyny i gigantyczne tiry. Gdzieś tam w tle kompletnie niepotrzebny karzeł ze świnką na sznurku i jednocześnie odwołania do m.in. twórczości Michaela Hanekego. Spragnieni kontrowersji pośmieją się z dość kuriozalnej sceny z Jerzym Urbanem w roli głównej, inni przypomną sobie pewne epizody wyborcze w historii gatunku disco polo. Ten nadmiar niestety nie sprawia przyjemności. Wręcz przeciwnie - od pewnego momentu wszystko staje się już bardzo nużące. To, że twórcy rozumieją estetykę kiczu, wiem jednak po pierwszych kilku scenach.
Oczywiście osobną wartość stanowi sama muzyka, która nagle zostaje użyta jako element estetyki vintage (podobnie zresztą jako kostiumy). Dla wielu "wstydliwe" dźwięki lat 90. wywołują nostalgię i jednocześnie stają się tym elementem popkultury, który wreszcie może sprawiać przyjemność wszystkim. Pytanie tylko, czy ta przeładowana odwołaniami wizja Bochniaka znajdzie uznanie wśród tych, którzy już kilkadziesiąt lat temu byli wiernymi fanami polsko-amerykańskiej rozrywki?
5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Disco polo", reż. Maciej Bochniak, Polska 2015, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 27 lutego 2015
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!