To film tylko dla wprawnego widza. Seans trwa grubo ponad trzy godziny

Kadr z filmu "Wśród wyschniętych traw" /materiały prasowe

Nuri Bilge Ceylan, nieświadomie być może, podąża za ideą Roberta Bressona, który w "Notatkach o kinie", pisał: "Film buduje się z bieli, z milczenia i z bezruchu". Tak jest również we "Wśród wyschniętych traw". Biel, milczenie, bezruch. Ten sam Bresson, pisał: "Wywołać nieoczekiwane. Czekać na nie". I to także Ceylan, jego kino, nie tylko film najnowszy.

  • "Wśród wyschniętych traw" wyreżyserował mistrz tureckiego kina Nuri Bilge Ceylan, twórca "Uzaka", "Pewnego razu w Anatolii" i "Zimowego snu".
  • Deniz Celiloğlu, gwiazda komercyjnego kina tureckiego, wciela się w filmie w nauczyciela plastyki, który powraca do rodzinnej wioski.
  • Film wpisuje się w dyskusję na temat wykorzystywania władzy w relacjach międzyludzkich i promocji niewłaściwych zachowań.

Czekanie na cud, na zmianę, na przełamywanie struktury. Ów cud nie następuje, ale sam proces czekania jest wartościowy. To stanowi o sednie kina tureckiego egzystencjalisty i o jego międzynarodowym powodzeniu.

Reklama

"Wśród wyschniętych traw": Spojrzeć w siebie

Alchemia tureckiego reżysera. Pozwolenie sobie na uporczywe towarzyszenie najdłuższym metrażom świata. Godzina pierwsza, druga, trzecia (seans "Wśród wyschniętych traw" trwa grubo ponad trzy godziny). Niektórym to przeszkadza, ale fanom kina tureckiego autora, a zaliczam się do tej grupy, na pewno nie.

To jest alchemia, bo przecież w normalnych warunkach, podobny metraż powinien uwierać. Co poradzić, mnie męczy kino akcji, często niewiele z tego kina rozumiem, ale na pewno nie Ceylan. Biel, milczenie, bezruch.

Bressonowskie "nieoczekiwane" wynika u tureckiego twórcy z wyrazistej koncepcji reżyserskiej: kino jest ekwiwalentem literatury, rodzajem przedłużenia literatury, i to literatury z, nazwijmy to, najwyższej półki.

Nuri Bilge Ceylan bywa porównywany często do Czechowa, Czechowa ekranu. I nie słyszę, żeby oburzał się na takie porównania (kto by się oburzał?). Czechow nie Czechow, strategia, obowiązująca również we "Wśród wyschniętych traw", jest podobna. Strzelba kiedyś wystrzeli, ale czas który pozostał, warto wykorzystać na milczenie, na biel, bezruch - i na jak najbogatszą prezentację ludzkich postaw, charakterów.

Mogą być śmieszni - pamiętajmy, że Czechow traktował swoje utwory jako komedie; mogą być pocieszni; mogą być, jak we "Wśród wyschniętych traw", irytujący i okrutni. Ludzie.

Nie wyidealizowani, nie portretowani powierzchownie jak często, metraż pozwala na uważność, wiwisekcję.

Spojrzenie w głąb bohatera, żeby, niczym u Czechowa, odkryć coś ważnego w sobie. I na tym polega jeden z cudów tego kina, jeden z cudów sztuki filmowej.

Pozwala spojrzeć w siebie, coś więcej zrozumieć.

"Wśród wyschniętych traw": Daleko od politycznej poprawności

Melancholia to znak rozpoznawczy i kod znaczeniowy kina twórcy "Uzaka" czy "Zimowego snu". W najnowszym filmie jest to melancholia zderzona z pustosłowiem. Deniz Celiloğlu, gwiazda komercyjnego kina tureckiego, gra bowiem we "Wśród wyschniętych traw" postać wysoce niesympatyczną. Rzadkość w kinie Ceylana, a i rzadkość w kinie w ogóle.

Znowu jesteśmy w Anatolii, krainie obejmującej półwysep Azji Mniejszej w Turcji, gdzie rozgrywa się większość filmów tureckiego mistrza. Do anatolijskiej wioski powraca Semet, nauczyciel plastyki - w tej roli właśnie Celiloğlu. Jest biało, śnieżnie, zimno.

Semet patrzy na to wszystko z poczuciem wyższości: wie więcej, wygląda lepiej, zasługuje na specjalne traktowanie. To ciekawy portret, właśnie dlatego, że w pierwszym odczytaniu wydaje się aż tak jednoznaczny. Nie lubimy bohatera. Zapatrzony w siebie, egoistyczny, atakujący żarliwie tych, którzy myślą lub czują inaczej, czyli prawie wszystkich.

W ujęciu Nuriego Bilge Ceylana jest jednak równolegle bohaterem ambiwalentnym. Twórca "Pewnego razu w Anatolii" wpisuje się tym filmem w wielką dyskusję na temat wykorzystywania władzy w relacjach międzyludzkich i promocji niewłaściwych zachowań. Wnioski tureckiego reżysera są jednak dalekie od politycznej poprawności. Może to drażnić, wzbudzać irytację i niepokoić, nie jest jednak na pewno taktyką dziadersa, niedostrzegającego zmian, które zaszły w świecie oraz w kinie. Przeciwnie, mam wrażenie, że Ceylan celowo prowokuje, żeby uzyskać efekt zaangażowania widza, wymusza na odbiorcy reakcję. Nie chodzi o szantaż emocjonalny, ponieważ owe reakcje są radykalnie odmienne, wynikają przede wszystkim z osobistego stosunku wobec zmian paradygmatu światopoglądowego ostatnich lat.

"Odejdę więc nie podzieliwszy się żadną mądrością ani okrzykiem rozpaczy; zresztą nic mnie złego nie spotkało. Nic mi się na głowę nie wali. Odejdę, ponieważ doszedłem do wniosku, że mogę tu być jutro, a mogę też nie być" - pisał Tadeusz Różewicz. Dwie możliwości, dwie prawdy. Sam reżyser w tym zachwycającym wizualnie rebusie - autorami zdjęć są Cevahir Sahin oraz Kürşat Üresin - pozwala wybrzmieć obu prawdom: bohatera i widza.

Irytujący Semet, zagadujący rzeczywistość, budujący słowną ornamentykę obronną dla narcystycznych treści, staje się równolegle kimś w rodzaju bohatera naszych czasów: zbiorowego i indywidualnego. Pokrętny czas pokrętnych wartości.

7/10

"Wśród wyschniętych traw" ("Kuru Otlar Üstüne"), reż. Nuri Bilge Ceylan, Turcja, Francja, Niemcy, Szwecja 2024, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy