Reklama

Olgierd Łukaszewicz: Serce dla weteranów

Wspaniały aktor i wieloletni prezes ZASP, w tym roku świętuje jubileusz 50-lecia ukończenia krakowskiej PWST. Tak się złożyło, że jest to dla niego czas dużej aktywności zawodowej. Jubileuszowym prezentem będzie m.in. premiera filmu "Jak pies z kotem", w którym zagrał jedną z głównych ról.

Wspaniały aktor i wieloletni prezes ZASP, w tym roku świętuje jubileusz 50-lecia ukończenia krakowskiej PWST. Tak się złożyło, że jest to dla niego czas dużej aktywności zawodowej. Jubileuszowym prezentem będzie m.in. premiera filmu "Jak pies z kotem", w którym zagrał jedną z głównych ról.
Emerytura? Olgierd Łukaszewicz ma kalendarz wypełniony po brzegi /M. Lasyk /Reporter

Zakończył pan urzędowanie na stanowisku prezesa ZASP. 10 lat to niezły maraton! Jak się pan czuje po dobiegnięciu do mety?

Olgierd Łukaszewicz: - Jeszcze się trzymam na nogach. A podtrzymuje mnie myśl, że jednak parę rzeczy udało się zrobić. Na przykład stworzyć Instytut Teatralny i uratować Skolimów. Cieszę się, że wypracowaliśmy nowy mechanizm jego finansowania. Dzięki porozumieniu, które podpisaliśmy z panią prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz, artyści seniorzy mają zapewniony pobyt w Skolimowie i nie muszą być odsyłani do domu pomocy społecznej.

Reklama

Wyspecjalizował się pan w roli "ratownika" ZASP-u i Skolimowa.

- Skolimów ratowałem chyba ze trzy razy. Najdramatyczniej było podczas mojej pierwszej prezesury w 2002 r. Na początku grudnia dowiedzieliśmy się, że od stycznia minister kultury nie będzie mógł dać ani złotówki na Dom Aktora. Na szczęście udało mi się przekonać wielu polityków i decydentów, dzięki czemu uratowaliśmy Dom.

Już po zakończeniu kadencji znów wziął pan udział w akcji charytatywnej na rzecz Skolimowa.

- Tak, w Chicago odbyła się aukcja "Serce dla Skolimowa". Marzę, żeby Skolimów miał nową windę. Stara się zużyła, ciągłe naprawy kosztują. Dzięki pomocy Grażyny Skoczeń oraz Anny Tukiendorf-Wilhite z Polish Women in Business z Chicago, a także Polsko-Amerykańskiej Izbie Gospodarczej, udało się przeprowadzić dwie aukcje na ten cel. Pierwsza odbyła się w ub.r. w Galerii Sztuki w Chicago. Druga w polskim konsulacie. Jak zapewnia pani Skoczeń, na wigilię Skolimów będzie mieć nową windę.

Jak na emeryta, jest pan niezwykle zajętym człowiekiem.

- U progu lata mój kalendarz wypełniony był po brzegi. Nagrywaliśmy spektakl Teatru Telewizji "Był taki hrabia", poświęcony prezydentowi na uchodźstwie Edwardowi Raczyńskiemu. To arystokrata, którego rodowa posiadłość znajduje się w Rogalinie pod Poznaniem. Raczyńscy dali poznaniakom nie tylko bibliotekę, ale też wodociągi i szkołę realną. Co jeszcze? Wnuk się ucieszył, że dziadek podłożył głos pod postać, którą w filmie "Ant-Man i Osa" (w kinach od 3 sierpnia) gra Michael Douglas. Dołączyłem też do obsady serialu "Przyjaciółki".

W kogo się pan wcielił?

- W pana w moim wieku, udającego, że jest młodszy niż wskazuje na to metryka. Mój bohater ożenił się z młodą dziewczyną, którą gra Agnieszka Sienkiewicz. Chcemy pokazać, że pomimo różnicy wieku, jest to związek powodowany uczuciem, a nie spodziewanymi z jej strony korzyściami. Mój bohater jest niezwykle bogaty. Dlatego zdjęcia kręciliśmy m.in. w ekskluzywnej willi z basenem.

- Wiadomo, uczuć kupić się nie da. Jeszcze nie wiemy, na ile zostaną one wykpione przez scenarzystów. Dotychczasowe dialogi z Agnieszką mają zabarwienie komediowe. Pojawiła się też w naszym wątku Julia Konarska, która gra moją córkę. Obie są konkurentkami do uczuć, a może i portfela tatusia i męża...

50 lat temu ukończył pan krakowską PWST. Jednym z reżyserów, dzięki któremu zaistniał pan jako aktor filmowy, był Kazimierz Kutz.

- Historia zatoczyła koło, w tym roku towarzyszyłem mu bowiem w podróżach ze zrekonstruowanymi cyfrowo filmami śląskimi "Sól ziemi czarnej" i "Perła w koronie", w których grałem. Mieliśmy satysfakcję, że widzowie wciąż je chcą oglądać.

To pana zasługa, że udało się ocalić te cenne dla kinematografii dzieła?

- Bezczelnie potwierdzam. Uważam, że byłem to winien Kazimierzowi Kutzowi jako temu, który otworzył mi drzwi do kariery. Polskie kino byłoby uboższe bez historii powstań śląskich opowiedzianej przez niego. To arcydzieła.

Zagrał pan w wielu wspaniałych filmach...

- Miałem to szczęście, że byłem zapraszany do współpracy przez Andrzeja Wajdę, Agnieszkę Holland, Janusza Majewskiego, Filipa Bajona czy Juliusza Machulskiego. Co ciekawe, w czasie wakacji zaproszono mnie do wsi Ociesęki, na projekcję filmu "Sowizdrzał świętokrzyski", w którym zagrałem samozwańczego proboszcza. Miejscowi postanowili przypomnieć ten obraz i wzmocnić legendę regionu. Przeżywam fajną epokę, ponieważ można jeszcze raz opowiedzieć historie, których młodsze pokolenia nie znają.

Są też zupełnie nowe. Na przykład film Janusza Kondratiuka "Jak pies z kotem", w którym zagrał pan jego brata Andrzeja...

- To szczera opowieść o umieraniu. Po ciężkim udarze mózgu odchodzi znany reżyser Andrzej Kondratiuk. Jego brat Janusz, również reżyser, zabiera go do domu i opiekuje się nim aż do końca. Przy okazji, starając się oswoić temat śmierci, notuje dialogi, na podstawie których tworzy film. Gram umierającego Andrzeja. W rolę Janusza wcielił się Robert Więckiewicz. Czeka mnie kilka podróży w związku z tym filmem. Z niecierpliwością czekam też na festiwal w Gdyni.

Wiele razy wcielał się pan w chorych i umierających bohaterów. Ten jest od nich inny?

- Po pokazie Krzysztof Materna powiedział mi: "Wiesz, chorego gra się tak, jak pijanego. Zawsze jest niebezpieczeństwo przekroczenia granicy, po której wpada się w karykaturę". W jego opinii nie przekroczyłem jej. W moim zawodzie ważne jest, żeby nie stracić szczerości, być ciekawym innych, drążyć samego siebie i zaskakiwać. Człowiek ma w sobie tyle różnych tabu, z którymi warto się mierzyć przez całe życie. Dlatego zawsze się starałem, żeby to, co o mnie pisano: "Łukaszewicz albo umiera, albo się rozbiera", nie było tylko ekshibicją, ale wynikało z szacunku dla człowieka. Cieszę się, że mogę się jeszcze pokazać w znaczącej roli filmowej.

Jest pan założycielem oraz prezesem Fundacji My Obywatele Unii Europejskiej.

- I w ramach tej nowej działalności jestem niezwykle zajęty. Jeżdżę po kraju, spotykam się z ludźmi, rozmawiam. Nie tylko o tym, jak wiele zyskaliśmy na 14-letnim związku z UE. Fundacja powstała przede wszystkim po to, żeby nie dopuścić do Polexit-u. Robi Pan to z myślą o wnukach? Tak, chciałbym żeby były obywatelami nie tylko Polski, ale też Europy. Żeby swobodnie mogły podróżować po naszym kontynencie i całym świecie.

Czy w pana kalendarzu jest czas na wakacje?

- Jeszcze nie wiem, bo właśnie otrzymałem propozycję zagrania w filmie "Solid Gold" Jacka Bromskiego.

Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy