Reklama

Mirosław Baka: Naczelny twardziel polskiego kina po latach. Oto jak żyje dziś

W swoim aktorskim portfolio ma kilkadziesiąt ról. Nazywany pierwszym twardzielem polskiego kina coraz częściej pojawia się w komediowym repertuarze, bo - jak sam przyznał w jednym z wywiadów - "z wiekiem pluszowieje". "Człowiek nabiera dystansu do wielu rzeczy" - mówi Mirosław Baka, gwiazdor takich filmów, jak "Krótki film o zabijaniu", "Reich", "Legiony" czy "Psy 3. W imię zasad".

W swoim aktorskim portfolio ma kilkadziesiąt ról. Nazywany pierwszym twardzielem polskiego kina coraz częściej pojawia się w komediowym repertuarze, bo - jak sam przyznał w jednym z wywiadów - "z wiekiem pluszowieje". "Człowiek nabiera dystansu do wielu rzeczy" - mówi Mirosław Baka, gwiazdor takich filmów, jak "Krótki film o zabijaniu", "Reich", "Legiony" czy "Psy 3. W imię zasad".
Mirosław Baka ma na swym koncie kilkadziesiąt ról filmowych /Kurnikowski /AKPA

Mirosław Baka ma na swym koncie kilkadziesiąt ról w filmach kinowych. Ostatnie kilka miesięcy aktor spędził na planach trzech produkcji - drugiej części komedii romantycznej "Miłości do kwadratu" i kontynuacji  "Nowych sąsiadów" oraz trzeciego sezonu "Belfra". Co teraz robi aktor?

Reklama

Czy zdając do krakowskiej szkoły teatralnej chciał pan dać upust nieograniczonej wyobraźni, kreować różnorodne postaci i tym samym angażować widza?

Mirosław Baka: - Zdefiniowała pani pewnie większość oczekiwań kandydatów na wydział aktorski [śmiech- przyp. red.]. Miałem głębokie poczucie, że w tym zawodzie znajdę to, czego szukam - radość tworzenia, dawania życia najróżniejszym postaciom, czy to w teatrze czy w filmie, opowiadania ludziom o złożoności ludzkich charakterów, o relacjach. Chociaż pewnie wówczas nie definiowałem sobie tak dokładnie swojego pragnienia. Po prostu chciałem grać. Chciałem być dobrym aktorem. Zaczynałem w warszawskiej Akademii Teatralnej, z której po roku zostałem skreślony z listy studentów.

Co też pan tam narozrabiał?

- Nie wdając się w szczegóły, przyznam, że nie byłem chyba jeszcze wystarczająco dojrzały, by potraktować serio naukę tego - jak się okazało - niezmiernie trudnego zawodu. W każdym razie po roku przerwy dostałem się tym razem do wrocławskiej szkoły teatralnej, która była filią Akademii Krakowskiej i tam uczyłem się aktorstwa.

Dlaczego po skończonych studiach wybrał pan Gdańsk, a nie aktorskie centrum, jakim była i jest Warszawa?

- Z powodów sercowych [uśmiech-przyp. red.]. Moja żona, która również jest aktorką, dostała etat w gdańskim teatrze, a ja poszedłem za kobietą, którą kocham. Poza tym wiedziałem, że w Warszawie przegrywam na starcie z kolegami, którzy kończyli warszawską szkołę teatralną. Miałem świadomość, że zanim zacznę dostawać ciekawe role, muszę odsłużyć swoje z przysłowiową halabardą. Zresztą, nawet z tej licznej, bo dwudziestoosobowej grupy, z którą studiowałem w Warszawie, szerszej publiczności znany jest jedynie Piotr Gąsowski. Zaledwie garstka pracuje w teatrach poza Warszawą, albo w dubbingu, a w ogromnej większości w ogóle zrezygnowali z zawodu.

I nie zamieniłby pan swojego Gdańska na żadną Warszawę, Hollywood, czy Bollywood?

- Z Gdańskiem związałem swoje życie rodzinne i teatralne. Tu mamy dom, tu urodzili się moi synowie, mój wnuk i nie zamieniłbym tego miejsca na żadne inne.

W przyszłym roku będzie pan obchodził 35-lecie pracy w Teatrze Wybrzeże. Niejednokrotnie podkreślał pan, że to miejsce szczególne.

- Gdańsk, obok Krakowa, Poznania i Wrocławia, był na mojej liście marzeń. W 1988 roku, dostałem się do zespołu Wybrzeża kierowanego wówczas przez Staszka Michalskiego i jako młody aktor po dyplomie dostałem główną rolę. Sztuka Krzysztofa Wójcickiego "Wolność dla Barabasza" była moim debiutem teatralnym w Wybrzeżu, wymarzonym startem w zawodzie. A dziś jestem jednym z najstarszych aktorów w zespole. To trzydzieści pięć lat strasznie szybko minęło.

Lubię słuchać z jaką emocjonalnością opowiada pan o swoich bliskich. Kilka lat temu został pan dziadkiem. Ponoć różnica dwóch pokoleń sprawia, że to relacja ze wszech miar szczególna.

- Usłyszałem kiedyś takie żartobliwe stwierdzenie, że pomiędzy dziadkami a wnukami istnieje szczególna relacja, również z tego powodu, że mają wspólnego wroga [uśmiech-przyp. red.]. Na dziadkach nie spoczywa ciężar wychowania, który muszą dźwigać rodzice. Poza tym z wiekiem człowiek nabiera dystansu do wielu rzeczy, do ludzi, zdarzeń, do siebie i nie komplikuje sobie tego świata zbytnio, tylko patrzy na niego w inny sposób. Pewnie trochę podobny do patrzenia dziecka. Z zaciekawieniem, a niekiedy coraz większym zadziwieniem - jakim cudem, do cholery, to wszystko jeszcze się nie rozleci!?

Czy zaszczepił pan w Jonatanie pasję fotografowania?

- Jeszcze nie, choć aparatem w telefonie posługuje się już coraz lepiej. Poczekam jeszcze kilka lat i na pewno sprezentuję mu dobry aparat fotograficzny. Jego tata złapał tego bakcyla już jako dwunastolatek.

Ma pan jakieś marzenia, cele, oczekiwania od dobrego losu?

- Życzę nam wszystkim spokoju, bo ostatnie dwa i pół roku do spokojnych nie należało. Mamy dwie wojny, covidową i ukraińską. Ta pierwsza zabrała mi na jakiś czas możliwość swobodnego podróżowania po świecie. Druga zabiera nam wszystkim spokój. Życzę sobie i innym przede wszystkim zdrowia i spokoju. O resztę, mam nadzieję, sami zadbamy.

Ola Siudowska/AKPA Polska Press

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Mirosław Baka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy