Marta Wierzbicka: To był przełomowy rok

Marta Wierzbicka /Kamil Piklikieiwcz / DDTVN /East News

Marta Wierzbicka zdradza, czego nie widzieliśmy w programie „Azja Express”. Wyjawia też powód swojej rezygnacji z roli w „Na Wspólnej”.

Jaka była pani pierwsza reakcja na propozycję udziału w programie "Azja Express"?

Marta Wierzbicka: - Stacja zapraszała mnie już do pierwszego sezonu. Nie miałam wtedy pojęcia, czym jest ten format. Próbowałam sprawdzić w internecie, ale nie do końca potrafiłam sobie to wyobrazić. Do tego byłam zajęta, więc mój wyjazd na nagrania i tak był niemożliwy. Stwierdziłam więc, że lepiej będzie, jak ktoś inny przetrze szlaki.

Teraz się pani zgodziła. Jaki był główny powód tej decyzji?

- Chciałam wyjść ze swojej bezpiecznej strefy i poznać siebie w ekstremalnych warunkach. W tym programie przekroczyłam wiele granic, choćby ekstremalnego zmęczenia. Odkąd wróciłam do swojego świata, wiem, że niczego mi nie brakuje i że jestem w stanie zrobić dużo.

Co było najgorsze?

- To, co przeżyłyśmy na początku programu. Kiedy wygrałyśmy immunitet, mówiłam Oliwce, że to nie jest dobre, bo wypadniemy z obiegu i potem nie będziemy wiedziały, jak się zachowywać. I tak było. Pierwsze zadanie w następnym odcinku było dla nas niewykonalne. Trochę się załamałyśmy. To był jeden nieciekawy moment. A drugi, gdy tamtejsi mężczyźni upokorzyli nas, każąc nam na przykład śpiewać, a my to robiłyśmy. Tak byłyśmy zaprogramowane na to, żeby wykonać zadanie. To było głupie z naszej strony.

Czego, co działo się w Azji, nie widzieliśmy?

- Wielu rzeczy. To, co trafia do telewizji, to jest kropla w morzu.

Reklama


Mnie fascynuje operator, który wszystko filmuje i którego w programie nie widać.

- Każdej parze towarzyszył operator i reporter. Samochód, który łapaliśmy, musiał pomieścić nas wszystkich, w tym operatora z 25-kilogramową kamerą. Kolejna rzecz to szukanie noclegu. W programie pokazane jest to tak: "pstryk i mamy". A niekiedy trwało to nawet dwie godziny. Oczywiście operator przez cały czas chodził z nami od drzwi do drzwi. To był kawał ciężkiej pracy.

Czy moment odpadnięcia był dla was trudny?

- Nie. Przez cały dzień miałyśmy pod górkę. Wcześniej byłyśmy wysoko, potem coś poszło nie tak. Nie mogłyśmy znaleźć noclegu i spałyśmy na podłodze w pustostanie. Następnego dnia ciężko było nam ruszyć pełną parą i dotarłyśmy na metę ostatnie. Ale chyba trochę nam ulżyło, że to już koniec. Oczywiście była to superprzygoda, ale osiągnęłyśmy wystarczający stopień zmęczenia. Przez to też trudno było mi się wdrożyć, gdy okazało się, że gram dalej.

Trafił się pani partner najlepszy z możliwych.

- Staszek jest super! Mogę zdradzić, że ja będę głową, on szyją w tym duecie. Będziemy się uzupełniać. Powstała ciekawa para obcych sobie ludzi. Myślę, że ze wszystkich możliwych kombinacji najlepiej trafiłam. Mogłabym być w parze jeszcze z Michałem Pirógiem.

Co pani dał ten program?

- Przede wszystkim rozwój duchowy. Tam jest bodajże 66 dialektów i mnóstwo religii, a wszyscy żyją ze sobą w zgodzie. Ktoś kiedyś powiedział, że Indie mają bałagan na zewnątrz, ale w środku porządek. Indie się kocha lub nienawidzi. Jeśli ktoś jest otwarty, żeby widzieć dobro tych ludzi i zbliżyć się do ich sposobu myślenia, odnajdzie tam wiele. Utwierdziłam się też w tym, że nasz konsumpcjonizm jest straszny. Tam ludzie mają jedną miskę przez całe życie i są szczęśliwi.

Wróćmy do Polski. Trudno było zostawić "Na Wspólnej"?

- Jasne. Spędziłam na planie 12 lat, wychowałam się tam. Przypominało to opuszczenie rodzinnego domu.

To była trudna i odważna decyzja. Czemu ją pani podjęła?

- Tu wracamy do wychodzenia z bezpiecznej strefy. Minione dwanaście miesięcy było dla mnie przełomowe. Zaczęło się przed Bożym Narodzeniem, gdy postanowiłam, że nie zostanę z rodzicami na święta. Początkowo spotkałam się ze ścianą, ale postawiłam na swoim. Decyzję o odejściu ze "Wspólnej" podjęłam też w zeszłym roku, wyszło to na jaw dopiero niedawno. Chciałam zobaczyć, jak to jest, kiedy ma się wolną głowę.

Czytaj więcej: Dlaczego Marta Wierzbicka opuszcza serial "Na Wspólnej"?

Aż tak czasochłonna była "Wspólna"?

- To nie tak. Tydzień w tydzień musiałam informować o wszystkim, co miałam zaplanowane, łącznie z wizytą u lekarza. Brakowało mi wolności, bo czułam się, jakbym była w domu mamy i nie mogła wyjść wieczorem na imprezę. Dlatego podjęłam tę decyzję. Na razie jest mi dobrze, zobaczymy na jak długo.


Nie mogę nie zapytać o emocje, które wzbudza pani na niektórych plotkarskich portalach.

- Przylgnęła do mnie łatka osoby pewnej siebie, wygadanej, opryskliwej. Przez przypadek. Chlapnęłam coś raz, bo mówię to, co myślę. Nie sądziłam, że to przybierze takie rozmiary. Musiałam nauczyć się radzić sobie z krytyką. Ale gdy teraz ktoś o mnie coś pisze, nie przejmuję się. Jeśli to konstruktywna krytyka, to super, ale gdy ktoś pisze kłamstwa na mój temat lub próbuje mnie obrazić, to nie ma to dla mnie znaczenia. Mimo wszystko jestem wrażliwą osobą i czasem sama się dziwię, że daję sobie w tym świecie radę. Moja mama powtarza mi, że jestem wrażliwa, ale jednocześnie tak silna, że nawet nie zdaję sobie z tego sprawy. Coś w tym jest.

Iwona Leończuk

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Marta Wierzbicka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy