Reklama

Marta Manowska: Jestem niepoprawną romantyczką

Marta Manowska, prowadząca "Rolnik szuka żony", zwykle niewiele o sobie mówi. Dlatego mało kto wie, że to kobieta, która jest bardzo wierząca.

Marta Manowska, prowadząca "Rolnik szuka żony", zwykle niewiele o sobie mówi. Dlatego mało kto wie, że to kobieta, która jest bardzo wierząca.
Marta Manowska czeka na wielką miłość /AKPA

W wywiadzie dla "Dobrego Tygodnia" dziennikarka pokazała swoją nieznaną twarz. Okazuje się, że pragnie wielkiej miłości i wciąż na nią czeka. Wzorem dla niej są ukochani dziadkowie, których małżeństwo trwa już ponad pięćdziesiąt lat.

Ostatnio powiedziała pani, że ma trzy nadrzędne wartości w życiu. Po pierwsze rodzina...

- Pochodzę ze Śląska, a Śląsk to rodzinność, otwartość,siła, szczerość. Jestem jedynaczką,  ale często spotykamy się rodzinnie w większym gronie. Rozmawiamy, gramy w karty, wspólnie przygotowujemy posiłek, biesiadujemy. Tata związany jest z górnictwem, mama to technik budowlany. Rodzina daje mi oparcie, zakorzenienie, to coś stałego.

Jakim dzieckiem pani była?

Reklama

- Bardzo ułożonym, dobrze się uczyłam, nie sprawiałam rodzicom żadnych kłopotów. Dopiero pod koniec liceum dała o sobie znać natura buntowniczki. W czasie studiów dziennikarskich wyjechałam na wymianę do Hiszpanii, poznałam ludzi z całego świata. To mnie trochę zmieniło. Wtedy zapragnęłam spróbować sił w aktorstwie i ruszyłam do Krakowa.

Rodzice zostawiali pani dużo wolności?

- Nie miałam absolutnej wolności, ale wystarczająco dużo. Fascynowałam się muzyką, hip hopem. Tata, który gra na gitarze, wprowadził mnie w mocne brzmienia Black Sabbath, Led Zeppelin. Zresztą jest wspaniałym kompanem do chodzenia na koncerty. Rodzice przekazali mi też gen wędrowca. Zjeździłam z nimi samochodem niemal całą Europę. Teraz mama także stała się moim towarzyszem podróży. Byłyśmy już razem w Toskanii, Dubaju, na Zanzibarze. Moja relacja z rodzicami jest naprawdę bardzo bliska.

Dojrzała pani do tego, by założyć własną rodzinę?

- Myślę, że tak. Chociaż praca w show-biznesie jest bardzo wymagająca, często się przecież wyjeżdża, ale jestem osobą dobrze zorganizowaną. Kiedy się chce, można wszystko pogodzić.

Powiedziała pani: tyle żyjemy, ile kochamy. Miłość to kolejna ważna dla pani wartość.

- Jestem niepoprawną romantyczką. Uważam, że warto czekać na taką miłość, która zdarza się tylko raz, która jest prawdziwa. Moja wizja to dwoje staruszków, którzy idą, trzymając się za ręce i wzajemnie się sobą opiekują. Tak jak moi kochani dziadkowie ze strony mamy, którzy są małżeństwem już ponad 50 lat. Kiedy na nich patrzę, zawsze się bardzo wzruszam. Moja babcia jest najmądrzejszą osobą, jaką znam. Jest doskonałym psychologiem, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje damsko-męskie.

Czy strzała amora dotąd panią omijała?

- Nie, miałam kilka związków. Każdy na danym etapie był dla mnie najważniejszy, rozwijał mnie, ale się kończył. Jednak nie noszę w sercu żadnej zadry.

Może pani zdradzić, jaki jest dla pani idealny mężczyzna?

- Inteligentny, uczuciowy, wrażliwy, zauważający drugiego człowieka. Musi mnie inspirować, zachwycać, porywać. Imponować mi. Wierzę, że takiego spotkam.

Robi pani wrażenie osoby silnej, która poradzi sobie w każdej sytuacji. Mężczyźni boją się takich kobiet...

- Być może. Mężczyzna, który miałby się mnie bać, nie jest dla mnie. Dla mnie przeznaczony jest inny. Nie chcę mieć faceta na siłę. Jestem otwarta na to, co przyniesie życie.

A jeśli ślub, to kościelny?

- Oczywiście, to moje marzenie. Choć wiadomo, że miłość nie wybiera, różnie mogą potoczyć się ludzkie losy. Ale właśnie wiara to kolejna dla mnie ważna wartość. Jestem osoba wierzącą i praktykującą. Nigdy nie miałam okresu buntu, nigdy nie obraziłam się na Pana Boga ani na Kościół. Trzeba rozmawiać z Bogiem. I co najważniejsze, starać się być po prostu dobrym człowiekiem.

Ma pani swój ulubiony kościół?

- To kościół ojców oblatów - Parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Koszutce, dzielnicy Katowic. Tam byłam chrzczona i tam chodzę na pasterkę, kiedy jestem u rodziny na święta. Zawsze w tym kościele byli młodzi księża, którzy organizowali wyprawy rowerowe, motocyklowe. Natomiast w Warszawie dużym sentymentem darzę Parafię św. Ojca Pio na Gocławiu. Mieszkam już w innej dzielnicy, ale tam jeżdżę posłuchać kazań.

Ma pani duży szacunek dla pieniędzy?

- Jestem nauczona, że nie wyrzuca się jedzenia, gasi się niepotrzebne światło. Tak mnie wychowano. Jestem raczej oszczędną osobą, nie szastam pieniędzmi, ale czasami potrafię mieć gest. Lubię dobry sprzęt elektroniczny, bo to moje narzędzia pracy. Uwielbiam też podróże i nie to wydaję pieniądze bez wahania. Od trzech lat jestem zafascynowana Azją i tam jeżdżę. Nie kumuluję dóbr. Przeprowadzałam się już z 16 razy i nauczyłam się nie otaczać rzeczami.

Jak pani widzi siebie powiedzmy za dziesięć lat?

- Na pewno chciałabym pracować zawodowo. Mam jeszcze dużo marzeń do zrealizowania, np. program podróżniczy. Chciałabym też rozwijać się aktorsko. A przede wszystkim marzę o tym, by mieć blisko siebie drugiego człowieka, którego będę kochać, i gromadkę dzieci.


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Marta Manowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy