Reklama

Maciej Zakościelny: Po prostu ojciec

W filmie "Po prostu przyjaźń" gra jedną z głównych ról. Maciej Zakościelny opowiedział o pracy na planie, dylematach moralnych, życiowej odwadze i o tym, jak to jest być tatą.

W filmie "Po prostu przyjaźń" gra jedną z głównych ról. Maciej Zakościelny opowiedział o pracy na planie, dylematach moralnych, życiowej odwadze i o tym, jak to jest być tatą.
Maciej Zakościelny /AKPA

Do kin wchodzi twój najnowszy film "Po prostu przyjaźń". Stresujesz się tym, jakie będą recenzje?

Maciej Zakościelny: - Dlaczego? Przecież już nic nie zmienię. Zawsze staram się grać najlepiej jak umiem, i kiedy już oglądam film, skupiam się na tym, czy efekt na ekranie jest taki, jaki sobie założyłem.

Często jest?

- W moim rodzinnym domu wszelkie oznaki samouwielbienia czy po prostu chwalenia się były szybko prostowane. Poza tym na końcu przecież i tak chodzi o to , czy publiczności się podobało. Więc idę za słowami taty Carmen Moreno, który po jednym z jej występów w Folies Berger w Paryżu powiedział: "Jeśli kiedykolwiek zapomnisz tekstu na scenie, nie przerywaj, improwizuj. To ty jesteś dla publiczności, a nie publiczność dla ciebie".

Wracając do filmu - przyjemnie mi się go oglądało.

- To się cieszę! Przyznam jednak, że miałem problem z tym, jak zagrać Grześka, moją postać w filmie. Nie wiedziałem, jak usprawiedliwić jego zachowanie - w końcu zakochuje się w byłej żonie najlepszego kumpla! Bardzo chciałem go zrozumieć, ale na początku pracy nad tą postacią było to dla mnie trudne. I choć to film gatunkowo lekki, to problem jest poważny.

Reklama

Ale przecież grany przez Piotra Stramowskiego Kamil wcześniej się z nią rozstał!

- Wiemy, że nie jest łatwo znaleźć osobę, z którą będzie się chciało przeżyć życie. Grzesiek znajduje, choć niestety, to dziewczyna jego najlepszego przyjaciela. I pojawia się dylemat - czy ma prawo do szczęścia, skoro Kamilowi i Oli nie wyszło? Kamil, mimo rozstania i upływu czasu, nie może znieść myśli, że u boku Oli mógłby pojawić się inny mężczyzna i wychowywać jego córkę.

Znaliście się wcześniej z Piotrem Stramowskim?


- Nie, poznaliśmy się na próbach do filmu. Byłem ciekawy, jaki jest i czy się dogadamy. Przy współpracy dobrze jest, jeśli aktorzy są na siebie otwarci i gotowi do przyjmowania wzajemnych sugestii - tylko wtedy można mieć szansę na zrobienie czegoś ciekawego, czegoś więcej niż tylko to, co zapisane jest w słowach. Musi być chemia między grającymi i myślę, że nam to się udało.

Jak w przyjaźni - też trzeba chemii i wielu innych czynników, żeby przetrwała.

- Najważniejsze, żeby móc zawsze na siebie liczyć, wzajemnie się rozwijać, uzupełniać, dzielić się doświadczeniami i przeżyciami, których sami nie mieliśmy szansy przeżyć. Codziennie sobie powtarzam, że to bardzo ważne, żeby znaleźć czas na spotkanie, żeby coś razem robić, bo to najbardziej łączy.

Jesteś otwarty na ludzi?

- W pracy na pewno. Prywatnie chyba też. Moja partnerka mówi, że aż za bardzo, że jestem wręcz naiwny.

Czasem to urocza cecha.

- No właśnie - czasem.

To przejdźmy do pracy - od 2008 roku, czyli od początku "Czasu honoru" jesteś wciąż na wojnie!

- Nie, już od dwóch lat nie. A czekaj, masz rację, przecież kręcimy "Dywizjon 303"! Trochę o tym zapomniałem, bo mamy od dwóch miesięcy przerwę w zdjęciach, a poza tym nie chodzę tam z karabinem. Kiedyś grałem policjanta, potem żołnierza, strażaka i kilka miesięcy temu zażartowałem, że jeszcze brakuje mi roli pilota. Teraz został już chyba tylko marynarz. Projekty tematyczne są ciekawe, bo nie rozleniwiają aktora i są pretekstem do poznania środowiska nowej postaci. To bez wątpienia najciekawsza część naszego zawodu.

Grasz z reguły pozytywne postaci, jak choćby bohaterskiego Jana Zumbacha we wspomnianym "Dywizjonie 303". Nie marzysz o zagraniu łajdaka? Tak dla oddechu.

- Bardzo chętnie, byle byłaby to dobrze napisana postać. Zdarza się, że otrzymuję propozycje zagrania negatywnych bohaterów, ale jak dotąd były to role dosyć jednowymiarowe, bez dylematów, bardzo wprost. Dlatego cieszę się, że gram Zumbacha, który jest osobą niejednoznaczną. Z kilku książek opisujących jego osobę i cały Dywizjon 303 oraz z relacji ludzi, którzy się z nim zetknęli, wynika, że Jan "Donald" Zumbach był niezłym hulaką i awanturnikiem. Jak go zagram, do końca jeszcze nie wiem, bo scenariusz nadal ewoluuje. To był człowiek, który naprawdę żył! Miał klub nocny w Paryżu, po II wojnie światowej walczył jako najemnik w Afryce, był również przemytnikiem. Fascynujące!

Faktycznie żył na całego! Miał odwagę robić to, co chciał. Ty też masz?

- Ostatnio czytałem fajny wywiad z jakąś aktorką, którą zapytano o to, czego w życiu żałuje? Odpowiedziała, że nie mówiła "Fuck off" tak często, jak by tego chciała. Ja nie chciałbym niczego żałować. Chcę mieć siłę i odwagę mówić, co myślę, czuć i zachowywać się tak, jak chcę, żyć po swojemu jak kowboje.

Niedawno zostałeś po raz pierwszy tatą. Jest jakiś twój film, który chciałbyś szczególnie pokazać swojemu synkowi?

- Może kiedyś będzie chciał zobaczyć wszystko, co robił jego tata? Bardzo jestem ciekawy jego reakcji. Niedawno miałem śmieszną sytuację z trzyletnim synem mojej przyjaciółki. Staś kocha "Strażaków", był na planie naszego serialu i dla niego Maciej Zakościelny był najlepszym strażakiem świata. Pomyślałem, że zaproszę go również na plan "Dywizjonu 303", żeby zobaczył oryginalnego Hurricane’a. Przyjechał, zobaczył i mnie znienawidził. Powiedział, że to było oszustwo, że wszyscy go okłamali, że nie jestem żadnym strażakiem! I teraz muszę się mocno postarać, żeby znowu odzyskać jego zaufanie.

Zastanawiałeś się, co chciałbyś przekazać swojemu dziecku?

- Najważniejsze, żeby robił to, co kocha. A wychowanie? Szacunek do otoczenia, ludzi, świata to podstawy. Tak musi być, nie zamierzam robić mu wykładów na ten temat, postaram się dać mu dobry przykład.

Jak się czujesz jako ojciec?

- Cały czas się uczę tej nowej sytuacji. Myślę, że relacja z synem na pewno zmienia. Ona cały czas się tworzy. Byłem z nim wczoraj na pobraniu krwi. Pani podeszła do niego z igłą, a ja się przeraziłem, że jest taka gruba i jak ją wbić w taką małą rączkę? A on się cały czas do niej uśmiechał i patrzył, co ta pielęgniarka robi. No po prostu Dzielny Zakościelny!
 
Ewa Gassen-Piekarska

Teleświat
Dowiedz się więcej na temat: Maciej Zakościelny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy