Reklama

"Nie pytam o nic"

Kiedyś ten film byłby całkowicie nierealny, futurystyczny, wydawałoby się, że to nigdy nie mogłoby się zdarzyć, ale teraz… Klonowanie nie jest takie odległe.

"Wyspa" to amerykański thriller fantastyczno-naukowy w reżyserii Michaela Bay'a. Akcja opowieści rozgrywa się w połowie XXI wieku, w całkowicie kontrolowanym przez władzę społeczeństwie. Bohaterem opowieści jest Lincoln Six-Echo (Ewan McGregor), członek pewnej izolowanej społeczności, który - jak większość jego pobratymców - wierzy, że pobyt na Wyspie to przywilej, gdyż jest to jedyne na świecie miejsce wolne od zanieczyszczeń i skażeń. Pewnego dnia Lincoln Six-Echo odkrywa przerażającą prawdę - cała rzeczywistość, w której żyje to starannie zaplanowane kłamstwo. Mężczyzna wraz z piękną Jordan Two-Delta (Scarlett Johansson) postanawia uciec z Wyspy.

Reklama

W filmie wystąpiła plejada hollywoodzkich gwiazd: Scarlett Johansson, Ewan McGregor, Sean Bean, Steve Buscemi, Djimon Hounsou oraz Michael Clarke Duncan. Polska premiera "Wyspy" odbyła się 2 września 2005 roku.

O pracy na planie opowiadają bohaterka filmu Scarlett Johansson i reżyser Michael Bay.

Sporo się napracowałaś przy filmie "Wyspa" – przez cztery i pół miesiąca produkcji biegałaś, spadałaś, skakałaś. Jak to wyglądało?

Scarlett Johansson: To było kilka wyczerpujących miesięcy. Oczywiście, gdy czytasz scenariusz, myślisz sobie: "Och, jakie to ciekawe, ona spada z drabiny. A w tej scenie ucieka przed ogniem z broni palnej. Ojej, coś takiego, oni zjeżdżają po rynnie!". A potem oczywiście przychodzi ten dzień i dociera do ciebie: "Mam zjechać po rynnie?!". Po prostu nie zdajesz sobie sprawy, że to będzie takie szalone.

Byliśmy jak objazdowa trupa, pracowaliśmy w Palm Springs, w Newadzie, w Detroit, a także w centrum Los Angeles - wszędzie było nas pełno. To fajnie być w takim objazdowym teatrze, bo w pewnym sensie zabierasz ze sobą tylko tych, którzy są potrzebni i wciąż spotykasz różnych nowych ludzi. To jakby co kilka tygodni mieć nową ekipę.

Kiedyś ten film byłby całkowicie nierealny, futurystyczny, ale teraz klonowanie nie jest takie odległe.

Scarlett Johansson: Sklonowanie całego człowieka prawdopodobnie jest już w jakimś stopniu możliwe. Ja wierzę w badania nad komórkami macierzystymi. Uważam, że hodowanie organu w szalce Petriego różni się od klonowania człowieka, bo tutaj dotykamy problemu, co jest etyczne. Rozważanie tych kwestii jest jednak przerażające. Myślę, że film zadaje interesujące pytania.

Michael Bay: Już sklonowali kota. Można go dostać w jednym miejscu w San Francisco za 50 dolarów. Gdy skończyliśmy film sklonowali psa. Najpierw kot, teraz pies. A w Korei - ludzki embrion. Jestem pewien, że właśnie teraz są gdzieś ludzie szukający sposobów klonowania człowieka. Problem staje się coraz bardziej aktualny, co sprawia, że film jest bardzo na czasie.

Dlatego akcja toczy się w niezbyt dalekiej przyszłości?

Michael Bay: Właśnie. Przesunęliśmy film mocno w czasie. Początkowo rozgrywał się 90 lat później, niż czasy, w których żyjemy. Potem przesunęliśmy akcję 15 czy 12 lat bliżej, żeby było bardziej realistycznie i przerażająco. Czytałem, że w Chinach mają gigantyczne liczby wykonywanych kar śmierci. Niektórzy sądzą , że ma to jakieś powiązanie z czarnym rynkiem organów.

Scarlett, jak to się stało, że zaangażowałaś się w produkcję tego filmu?

Scarlett Johansson: Latem 2004 roku kręciłam w Londynie film Woody'ego Allena "Match Point". Nigdy raczej nie czytam scenariuszy, gdy pracuję. Ale tym razem dostałam scenariusz i radzono mi, żebym go przeczytała, bo chodziło o dużą produkcję. I po prostu się zakochałam w tym tekście. Chciałam pracować z Michaelem. Bardzo chciałam pracować z Ewanem. Powiedziałam: "Zdjęcia zaczynają się za miesiąc? W porządku, wpiszcie mnie do ekipy".

Michael, główne role w twoim filmie grają Scarlett Johansson i Ewan McGregor. Dlaczego właśnie oni, czym kierowałeś się przy ich wyborze?

Michael Bay: To aktorzy z klasą. Moim zdaniem wynoszą ten film na wyższy poziom. Przede wszystkim to bardzo oryginalna para i chyba ożywcza dla publiczności. Ona jest bardzo młoda, ale ma w sobie prawdziwy hart ducha. Jest dużo bardziej wyrafinowaną aktorką, niż wskazywałby jej wiek. A Ewan ma w sobie chłopięcą niewinność, ale bogate wnętrze, jest bardzo subtelny i jest świetnym aktorem. Miałem więc frajdę tworząc z nich parę, choć nie było wiadomo, czy będzie pomiędzy nimi ta słynna "ekranowa chemia". Kazałem im próbować zaloty przez godzinę w przyczepie, a potem wyszli i nakręciliśmy ich. Byli świetni.

Scarlett, jak pracowało ci się z Ewanem?

Scarlett Johansson: Był najlepszym partnerem jakiego dziewczyna może sobie wymarzyć. To bardzo zwyczajny facet, co czyni go tak niezwykłym. Nie tylko jest uroczy, ale też zabawny i dowcipny. Wydaje bardzo śmieszne odgłosy. Umie śpiewać, co jest kapitalne. W filmie wykonujemy razem fantastyczną wersję "The Lion Sleeps Tonight", naprawdę rewelacyjną.

Gdy kręci się wysokobudżetowy film, czasami człowiek czuje jakby zaczynał się gubić w tym wszystkim, więc dobrze jest mieć obok kogoś, kto potrafi z tobą śpiewać, tańczyć, opowiadać dowcipy i dać ci poczucie, że masz prawdziwego wspólnika.

Opowiedz o Jordan, bohaterce, którą grasz. Jak ją poznajemy, jaka jest jej relacja z Lincolnem?

Scarlett Johansson: Jordan jest naiwną dziewczyną, bardzo niewinną. Czeka na swoją szansę wyjazdu na Wyspę. Może któregoś dnia uśmiechnie się do niej szczęście w loterii i będzie mogła pojechać. Wszystko jest dla niej nowe, ekscytujące i zabawne. Poznaje Lincolna (w filmie Ewan McGregor – red.), zanim rozpoczyna się ta opowieść i to jest moment, w którym widzowie ją poznają. Jest dziewczyną, która czeka na coś lepszego w życiu. Ale potem Lincoln zaczyna zastanawiać się: "Jak oni znajdują tych nowych ludzi? Dlaczego musimy nosić takie same ubrania? Czym jest to miejsce? Kim są ludzie, którzy nas obserwują?". Problem w tym, że on nie powinien zadawać pytań, ale jego generacja klonów jest bardziej zaawansowana niż moja i podczas gdy ja nie pytam o nic, jego mózg rozwinął się na tyle, żeby pytać. Gdy on odkrywa trudną prawdę, przygoda się rozpoczyna.

To trochę traumatyczne przeżycie, gdy bohaterka zdaje sobie sprawę, że Wyspa nie istnieje, a świat w rzeczywistości wcale nie jest zanieczyszczony. Możesz opowiedzieć o tej emocjonalnej podróży, jaką ona przeżywa?

Scarlett Johansson: Cóż, to po prostu szokujące, bo gdybym komuś powiedziała: "Ta rzeczywistość, w której teraz żyjesz nie istnieje. Nie jest faktycznie prawdziwa. Nie. W ogóle nie jest prawdziwa. W rzeczywistości gdzieś tam istnieje inne społeczeństwo, o którym nic nie wiesz. To wszystko nie jest prawdziwe. A my wszyscy cię obserwujemy". Po prostu człowiek nie mógłby w to uwierzyć. To byłoby przerażające. Nie wiadomo co zrobić w takiej sytuacji.

Jak przebiegała realizacja filmu? Podobno bardzo szybko pracujesz?

Michael Bay: Kręcę zdjęcia bardzo szybko. Rzecz w tym, że cały film mam w głowie. Ale lubię czasem improwizować. Wtedy też powstają najśmieszniejsze rzeczy.

Jak ci się pracowało z Michaelem Bay'em?

Scarlett Johansson: Michael jest szalony. Jest głośny, nieznośny i niepoprawny. I mówi ci rzeczy takie jak: "Czemu jesteś takim mięczakiem?". A ty na to: "Michael, ja wiszę czterdzieści stóp nad ziemią". A on siedzi tam na dole wcinając pączki. Z drugiej strony, gdy kręciliśmy kameralne, bardziej dramatyczne albo intymne sceny mówił mi: "Wiesz, to naprawdę urocze, gdy robisz ten gest". Naprawdę lubił te kameralne chwile. To zabawne, bo masz do czynienia z facetem, który raz mówi "Tak, wysadźmy to w powietrze", a potem z drugim, który uwielbia dziewczęce drobiazgi.

Michael, gdy zająłeś się tym filmem zaplanowałeś sobie jakieś cele, które koniecznie chciałeś osiągnąć?

Michael Bay: Chciałem stworzyć ten świat. Zastanawiałem się, jak uczynić go fajnym, realistycznym i wyglądającym znajomo tak, żeby nie był zbyt science-fiction? Myślałem: "Jeśli uda się sprawić, żeby wyglądał bardziej znajomo to będzie straszniejszy". W tym filmie się to udało, jest w nim jakiś przerażający nastrój. Najważniejszym celem było sprawić, by ludzie pomyśleli czy gdyby istniała taka możliwość chcieliby mieć klona.

Jaka była ta produkcja w porównaniu z "Pearl Harbor", czy "Armageddonem" jeśli chodzi o dekoracje, sceny kaskaderskie?

Michael Bay: To wszystko były wielkie produkcję. Każda była trudna na swój sposób. W "Wyspie" były gigantyczne dekoracje, tak jak w "Armageddonie". We wszystkich akcja była podstawową sprawą. Ale każdy film ma swój zestaw problemów. Wszystkie były ogromnymi projektami. Najtrudniejsze było kręcenie filmu w przyszłości. Trzeba było wymyślić mnóstwo rzeczy. Zrobiliśmy mnóstwo badań. Byliśmy w Microsofcie, żeby zobaczyć w jakim kierunku idzie rozwój komputerów. Co się będzie działo za 15 lat? To było najtrudniejsze przy tym filmie.

Jakimi słowami moglibyście podsumować ten film?

Michael Bay: "Wyspa" to intrygujący i interesujący film. Sprawi, że będziecie zadawać pytania. To nie jest nowa wersja czegoś. Steven Spielberg zadzwonił do mnie i pokazał mi scenariusz, który dostał jako pierwszy w Hollywood. Następnego dnia wytwórnie miały licytować jego kupno. Powiedział: "Chciałbym kupić to, żebyś ty to wyreżyserował." Przeczytałem scenariusz, bardzo spodobał mi się pomysł, bo był nowy, bardzo współczesny, odważnie traktujący sprawę klonowania.

Scarlett Johansson: Powiedziałabym, że to thriller science fiction, trochę historia miłosna i futurystyczny dramat.

Dziękuję za rozmowę.

(Na podstawie materiałów dystrybutora, firmy Warner Bros. Poland)

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Scarlett Johansson
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy