Reklama

Zdzisław Maklakiewicz: Nie wyszła mu rola ojca

- Maklakowi wszystkie role się udawały. Nie udała mu się tylko rola męża i ojca. Miałam przez to w sercu wiele żalu i smutku - opowiada córka Zdzisława Maklakiewicza, Marta. Własnie ukazała się jej wspomnieniowa książka "Maklak. Oczami córki".

Zdzisławowi Maklakiewiczowi przez przypadek wpadł do instrumentu czarny notes. Po wielu latach odkryła go córka Marta. Pianino jest czarne, solidne, niemieckie. Stało długo w małym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Nikt na nim nie grał. Trzeba więc było wezwać stroiciela. Ten zaczął od sprawdzenia klawiszy, pedałów. Ale najważniejsze było serce instrumentu. By zobaczyć struny, stroiciel otworzył pudło. Wypadły z niego kapsle po piwach, korki po winach, papierki po cukierkach. Wśród tych śmieci leżał czarny, niewielki notes. Marta Maklakiewicz od razu wzięła go do ręki.

Reklama

- Znalazłam tam bardzo osobiste zapiski taty. Numery telefonów do znanych ludzi, listę dłużników i pań, z którymi romansował. Było tam jeszcze kilka innych rzeczy, o których dzisiaj nie chcę mówić. To, co uznałam za stosowne, wydrukowałam w książce "Maklak. Oczami córki", która w styczniu 2015 roku trafia do księgarni - mówi Marta Maklakiewicz.

W tomie znajdziemy aforyzmy aktora w rodzaju: "Pić czy być? Oto jest pytanie", albo pomysły na nekrologi: "Urodził się, pełną gębą żył. Umarł. Bo pił. W ziemi zgnił", lub wręcz przeciwnie: "Urodził się. Ascetą był. Nie pił. Umarł. I też zgnił". - Nie podejrzewam, żeby ojciec celowo schował ten notes do pianina. Myślę raczej, że mu przez przypadek wpadł do środka - twierdzi Marta Maklakiewicz i dodaje, że instrument ten był bardzo ważny dla jej rodziców.

To przy nim zasiadał aktor, gdy zakochał się w młodziutkiej studentce ASP Renacie Firek. Grał jej największe ówczesne przeboje, a także własne kompozycje i robił to z wielkim wdziękiem, o czym później wielokrotnie opowiadała.

Po ślubie Renata przeprowadziła się do Zdzisława, który mieszkał z matką w kamienicy w centrum Warszawy, przy ul. Kopernika 11. Byli szczęśliwi, a na świat szybko przyszła Marta. Okazało się jednak, że znany aktor coraz częściej znika z domu, wybierając bardziej rozrywkowe życie. Renata zostawała w dużym mieszkaniu z teściową, która ją cały czas krytykowała, twierdząc, że nie jest odpowiednią żoną dla jej kochanego Zdzisia.

- Zostałam odwieziona do Gdańska, gdzie mieszkała moja druga babcia Olga. Mamę widywałam rzadko, ponieważ pracowała w różnych teatrach w Polsce. Taty w ogóle nie widywałam, choć często bywał nad morzem, bo był związany z Teatrem Wybrzeże i teatrzykiem Bim-Bom. Ale zdecydowanie wolał przesiadywać w SPATiF-ie w Sopocie, niż mnie odwiedzić - mówi pani Marta.

Tak naprawdę nawiązała kontakt z ojcem dopiero, gdy dostała się na studia i przeprowadziła do Warszawy. Ale to był kontakt sporadyczny. Zdarzało im się na przykład spotykać w autobusie, którym on dojeżdżał do teatru, a ona na uczelnię. Marta wpadała też czasem do domu ojca, ale babcia Cesia nie zawsze ją wpuszczała. - Musiałam wcześniej się zapowiedzieć. Inaczej stawała w drzwiach, kładła palec na usta i pokazywała ręką, że ojciec śpi. Bo on często odsypiał nocne imprezy. Pewnie nie chciała, żebym go widziała w takim stanie - wspomina.

Cicho musiała też być, kiedy tato grał na pianinie. Wtedy dochodziły z pokoju bezbłędnie wykonywane utwory Gershwina czy przeboje zasłyszane w radiu. Kiedy Marta zdała maturę, ojciec z babcią postanowili podarować jej ten instrument. Nie miała go wtedy gdzie zabrać, dlatego dopiero po paru latach trafił do mieszkania jej mamy na Ursynowie. - Był tam długo. W tym czasie wiele się w moim życiu wydarzyło. Skończyłam studia prawnicze, wyjechałam do Stanów. Kiedy w wypadku samochodowym zginęła mama, postanowiłam wrócić do Polski - opowiada Marta Maklakiewicz.

Stojące bezużytecznie pianino nie dawało jej spokoju. Postanowiła je przekazać sopockiemu SPATiF-owi, w którym tak lubił bawić się jej ojciec. Stąd pojawił się w domu stroiciel. - Byłam szczęśliwa, że mogę je przekazać artystom i marzyłam, że ktoś poczuje ukryte w instrumencie dusze ojca i mamy, którzy spędzili przy nim wiele romantycznych chwil. Ale spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Pianino okrutnie zaniedbano. Ktoś poranił je nożem albo młotkiem. Wszędzie ma plamy po wosku. Dlatego postanowiłam zabrać je do siedziby Fundacji Świat Maklaka, którą właśnie założyłam. Fundacja powstała, by upamiętnić twórczość aktora i jego żony, ale też po to, by zajmować się profilaktyką cukrzycy wśród artystów. Bo to właśnie ta choroba była przyczyną przedwczesnej śmierci Zdzisława Maklakiewicza w 1977 r. Miał 50 lat.

Nie musiałoby dojść do tragedii, gdyby wcześniej został zdiagnozowany i odpowiednio leczony. Mógłby zagrać jeszcze wiele znakomitych ról. Pamiętamy go m. in. z "Rejsu", "Wniebowziętych", "Nie ma mocnych", "Salta"... - Bo Maklakowi wszystkie role się udawały. Nie udała mu się tylko rola męża i ojca. Miałam przez to w sercu wiele żalu i smutku. Moje dzieciństwo było jedną wielką rozterką. Ale gdy stałam się dojrzałą kobietą, zrozumiałam, że niektórzy wielcy artyści nie potrafią funkcjonować w tradycyjnej rodzinie - mówi Marta Maklakiewicz.

SZ

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Zdzisław Maklakiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy