Reklama

Ten film był hitem. Wszyscy liczyli na sequel. Nie powstał przez Netfliksa

Żyjemy w czasach globalnej automatyzacji i kulturze nastawionej na zysk. Boleśnie przekonał się o tym Brian Helgeland, reżyser i autor scenariusza "Obłędnego rycerza", którego pomysł na drugą część został odrzucony przez streamingowego giganta tylko na podstawie ewaluacji wykonanej przez zaawansowany program komputerowy.

Fabuła pierwszej części jest dosyć przewrotna i opowiada o młodym giermku Williamie, który pragnie odmienić swój los. Dzięki pomocy przyjaciół i sfałszowanym dokumentom, udaje mu się stworzyć wyimaginowaną postać Sir Urlicha von Lichtensteina, a także dostać na turniej rycerski. Podczas niego poznaje tajemniczą kobietę, w której z miejsca się zakochuje, jednakże na drodze do ich miłości i wygranej Williama staje potężny przeciwnik. 

"Obłędny rycerz" na pirackim statku

Dzieło było przyjemną wariacją na temat okresu średniowiecza i komedii romantycznej i jak wspomina w wywiadzie dla Inverse Brian Helgeland pomysły na kontynuację pojawiły się praktycznie zaraz po premierze filmu. I były inspirowane sukcesem "Piratów z Karaibów", które jako seria pojawili się w 2003 roku. Reżyser wspomina: "Fabuła kręciłaby się wokół hrabiego Adhemara, który porwał Jocelyn i zabrał ją do Konstantynopola. Kończą jako niewolnicy na galerze, po tym jak ich łódź zostaje schwytana przez piratów. Na łodzi znajduje się więzień, który ma wytatuowaną na plecach mapę skarbów". 

Reklama

Plany kontynuacji zmieniły się po śmierci Heatha Ledgera, ale projektu nie spisano na straty. Wszystko za sprawą innego aktora, który brał udział w tworzeniu "Obłędnego rycerza". Helgeland twierdzi: "Paul Bettany zadzwonił do mnie po kolacji z Alanem Tudykiem i chłopaki wpadli na pomysł, że William zmarł podczas wojny. Jednak William ma nastoletnią córkę, która chce walczyć, ale nie może, ponieważ jest kobietą". 

Zero-jedynkowa metoda oceniania

Reżyser i scenarzysta przedstawił swoje pomysły Sony. Wytwórnia początkowo wydawała się zainteresowana, ale nie chciała realizować projektu samodzielnie. Zwrócili się do Netfliksa w sprawie ewentualnej koprodukcji, jednakże streamingowy potentat odrzucił propozycję po przepuszczeniu go przez algorytm, mający na celu stwierdzenie, czy projekt okaże się dochodowym.  

Ostatecznie trudno dziwić się włodarzom platformy, że nie zdecydowali się na przyjęcie oferty. "Obłędny rycerz" nie był hitem box office'u, zarobił tylko 117 milionów dolarów, przy wydanych 65 milionach. Dzisiaj jest darzony szczególną estymą ze względu na tragiczny los, jaki spotkał Ledgera, a niekoniecznie walory artystyczne samego dzieła.

Brian Helgeland: Reżyser i scenarzysta

Przywołany wywiad Helgelanda to dobra okazja, żeby spojrzeć na karierę twórcy i przypomnieć sobie jego dorobek. Pod żadnym pozorem nie możemy mówić, że jest to artysta wybitny, ale z pewnością ma na swoim koncie kilka całkiem interesujących produkcji.  

"Godzina Zemsty" - Helgeland reżyserował oraz był autorem scenariusza do tego filmu akcji. Fabuła przedstawia losy dwóch złodziei i konflikt, do którego dochodzi, gdy trzeba dokonać podziału łupu. Jeden z nich z postanawia zabić drugiego. Do morderstwa nie dochodzi, a niedoszła ofiara postanawia zemścić się na zdrajcach i odzyskać utracone pieniądze. Rozbija azjatycką mafię, a także dekonspiruje skorumpowanych policjantów. Helgeland tworzy dzieło kultowe i pokazuje swoją umiejętność pracy z aktorami, gdyż rola Mela Gibsona spodobała się zarówno krytykom jak i publiczności. 

Reżyser swoją wiedzę związaną z tym, jak prowadzić odtwórców poszczególnych ról, pokazał również w przypadku dzieła "Legend" z 2015 roku. Choć należy zauważyć, iż przy tym filmie miał niezwykle łatwe zadanie, gdyż dwóch bohaterów pierwszoplanowych zagrał wyjątkowo uzdolniony Tom Hardy. Produkcja opowiada historię opartą na faktach. Dwóch bliźniaków terroryzuje Londyn lat 60. Bracia słyną ze swojej brutalności, jednakże, kiedy ich wizje prowadzenia biznesu zaczynają się rozbiegać, dochodzi pomiędzy nimi do rozłamu, a taką sytuację wykorzystują ich rywale. Film nie powala swoją innowacyjnością, aczkolwiek bywa doceniany za inspiracje wzięte od Martina Scorsesego i Guy’a Ritchiego, jednak tym, co jest w nim najbardziej zniewalające to bezkompromisowa gra Toma Hardy’ego, który w fenomenalny sposób portretuje postacie o dwóch skrajnie różnych temperamentach. 

"Jedna krew" to jak dotąd ostatnie dzieło, przy którym pracował Brian Helgeland. Powstało w 2023 roku i opowiada rodzinną historię o próbie odzyskania łodzi, utraconej w wyniku konfiskaty, za rybołówstwo na wodach Kanady. To również opowieść o ponownym odszukiwaniu zagubionej przed laty ojcowsko-synowskiej miłości. Reżyser i scenarzysta po raz kolejny udowodnił, że potrafi przyciągnąć świetnych przedstawicieli aktorskiego rzemiosła, gdyż w projekt zaangażowali się: Tommy Lee Jones, Ben Foster oraz Jenna Ortega. 

Heath Ledger: Nigdy nieoszlifowany diament

Przypomnienie "Obłędnego rycerza" to również okazja, by powrócić do tej niestety skończonej biografii złotego dziecka aktorstwa. Heath Ledger urodził się 4 kwietnia 1979 roku w Australii. Dla branży filmowej porzucił obiecującą karierę zawodnika hokejowego. Szybko zaskarbił sobie przychylność fanów, a całe grono aktorów na czele z Melem Gibsonem przewidywało mu wielką przyszłość. Występy zaczął w młodym wieku, a za przełomową rolę należy uznać tę w "Tajemnicy Brokeback Mountain". Co prawda ten przełom nastąpił dosyć późno, bo w 2005 roku, ale końcówka kariery artysty to rola Jokera, która na zawsze przejdzie do historii kinematografii. To właśnie za nią został pośmiertnie doceniony, zdobywając Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. 

Zmarł 22 stycznia 2008 roku w trakcie trwających zdjęć do "Parnassusa", co wymusiło na twórcach zmiany scenariuszowe i ostatecznie w Tony’ego wcieliło się kilka gwiazd. Być może po tym tragicznym wydarzeniu jego dorobek pamiętamy niejako przez pryzmat absolutnie ponadczasowej roli Jokera, ale nie należy umniejszać talentu, jakim dysponował ten młody artysta. Pomysły stworzenia kolejnej części “Obłędnego rycerza" to pewien hołd, który najprawdopodobniej i tak zostałby zdominowany przez ekranowy brak tego, na którego najbardziej się czeka.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama