Reklama

Robert Rodriguez: Idę na całość

Wśród pogrążonych w mroku szpitalnych korytarzy zdesperowany mężczyzna walczy o zachowanie życia. W każdym kącie czają się uzbrojeni napastnicy. Schody są zablokowane; skorzystanie z windy nie wchodzi w rachubę. Eks-gliniarz o przydomku Machete musi uciekać przez okno i jakimś cudem pokonać drogę liczącą kilka pięter w dół. Gdyby tylko pod ręką był jakiś sznur...

- W tym momencie słyszy, jak lekarz mówi, że wnętrzności człowieka są dziesięć razy dłuższe, niż jego ciało - mówi Robert Rodriguez, śmiejąc się szelmowsko. - Tak się składa, że w świetle wiedzy medycznej jest to prawdą.

Rodriguez zadzwonił do mnie ze swojego studia w Austin w Teksasie, korzystając z przerwy w pracy nad kolejną odsłoną cyklu "Mali agenci". Tematem naszej rozmowy jest jednak inny jego film - "Maczeta".

Ludzkie jelita jako liny

- Machete zdobywa więc ludzkie jelita i używa ich jako liny, z pomocą której ucieka przez okno - ciągnie 42-letni reżyser. - Publiczność szaleje. Mam nadzieję, że wszyscy będą mówić o tej właśnie scenie tej jesieni i jeszcze przez wiele, wiele lat, kiedy film ukaże się na DVD.

Reklama

Rozmawialiśmy jeszcze przed premierą "Maczety" [film wszedł na ekrany amerykańskich kin 3 września, a polskich - 26 listopada - red.], w której rolę główną gra daleki kuzyn Roberta Rodrigueza, Danny Trejo. Ten pierwszy był zresztą przekonany, że jego nowe dzieło znajdzie swoje grono odbiorców.

- Machete to meksykański MacGyver. Przekonanie, że przy szczerych chęciach da się zrobić przysłowiowe coś z niczego, jest wpisane w naszą kulturę. Ten film uzmysławia to widzowi - mówi Rodriguez.

Być może fani skojarzą "Machete" z fałszywym trailerem, który pojawiał się w przerwie seansu "Grindhouse", owocu współpracy Rodrigueza i Tarantino z 2007 roku - dwuczęściowego hołdu dla kina "exploitaion" lat 60. i 70 (w USA "Grindhouse" prezentowany był w ramach jednego seansu - red.). Zwiastun ten Rodriguez oparł na scenariuszu, który wiele lat temu schował do szuflady.

Widzowie tego chcieli

- Był to scenariusz, który narodził się w mojej głowie mniej więcej wtedy, kiedy zrobiłem "Desperado" (1995) - wspomina. - Wtedy opowiedziałem o nim Danny'emu, a wiele lat później zrealizowałem na jego podstawie fałszywy trailer dla "Grindhouse". Reakcja widzów była niesamowicie przychylna. Ludzie wypytywali mnie o to, czy kiedykolwiek zrobię z "Maczety" pełnometrażowy film - słyszałem te pytania częściej nawet, niż prośby o "Sin City 2". Chcieli zobaczyć, co stało się później!

Także Trejo nie mógł zaznać spokoju.

- Danny non stop pytał mnie: "Kiedy robimy ten film? Muszę zagrać tę rolę!" - opowiada reżyser. Ni stąd, ni zowąd, na pokładzie znaleźli się Robert De Niro i Jessica Alba. Wydawało się, że to coś żyje własnym życiem! Żartowałem, że to już nie ja robię ten film: to on robi się sam.

Oprócz Trejo w roli Machete, eklektyczną obsadę zasilili: Alba, De Niro, Don Johnson, Lindsay Lohan, Cheech Marin, Michelle Rodriguez i Steven Seagal - wszyscy na służbie ultra-brutalnej historii opowiadającej o kampanii zemsty Machete na ludziach, którzy zdradzili go, rzucając na pastwę mordercom.

- Podczas pracy nad "Grindhouse" stworzyłem trailer "Maczety" w takim samym filmowym stylu, którego założeniem była ekstremalna przesada - mówi Rodriguez. - Taki też okazał się styl filmu pełnometrażowego. To po prostu dziwaczny obraz, no i przynajmniej chociaż raz widz dostaje w filmie to, co obiecywał trailer...

Skąd wziął się Robert De Niro?

A zatem jak to się stało, że Robert De Niro - laureat Oscara - znalazł się w obsadzie śmiałego filmu z gatunku exploitation?

- De Niro zabijał już Danny'ego w poprzednich filmach, więc był zainteresowany - chichocząc, odpowiada Rodriguez.

- Mam swoje własne studio filmowe w Austin w Teksasie - dodaje już poważniej - i jest to miejsce, w którym naprawdę można tworzyć. Nie pałęta się po nim żaden kierownik. Z Robertem De Niro (przeczytaj wywiad!) zawarliśmy znajomość lata temu. Po prostu chciał zobaczyć, w jaki sposób kręcę filmy.

- W swojej karierze pracowałem z rewelacyjnymi aktorami. Odkryłem przy tym, że wszyscy oczekują od reżysera, że ich poprowadzi - kontynuuje. - Przychodzą do ciebie, bo wiedzą, że masz na koncie współpracę z różnymi artystami, i że z każdego z nich udało ci się wykrzesać inny rodzaj gry. Ale w przypadku Boba nie musisz nic reżyserować, nie musisz udzielać żadnych wskazówek. Czasami bycie świetnym reżyserem polega na byciu świetną, jednoosobową publicznością, i pozostawieniu im pola do manewru.

Rodriguez zastrzega jednak, że żywa legenda w obsadzie w widoczny sposób wpłynęła na sytuację na planie.

- Nazywam to "efektem De Niro" - mówi. - W jego obecności wszyscy zaczynają psuć wszystko. Każdy myli się w swoich kwestiach. Pewnego dnia zapytałem Roberta, czy często się to zdarza, a on mi na to: "Tak, moi koledzy wywierają na siebie samych straszną presję".

Co do Lindsay Lohan, którą powszechnie przedstawia się jako osobę trudną i nieodpowiedzialną, Rodriguez zapewnia, że nie miał z nią na planie żadnych problemów.

- Lindsay okazała się być w porządku - mówi. - Nigdy nie miałem żadnych problemów z moimi aktorami, prawdopodobnie dlatego, że wytwarzam atmosferę, w której czują się bezpiecznie. Lindsay dodatkowo uwielbiała swoją rolę - to kreacja, która w jej przypadku zaskakuje.

To ostatnie nie ulega wątpliwości. Plakat filmu, na którym Lohan w habicie zakonnicy dzierży w ręku pistolet, krążył w sieci na długo przed premierą filmu, wzbudzając kontrowersje.

- Film wyjaśnia, w jaki sposób i dlaczego sprawy przybierają dla niej taki właśnie obrót - zapewnia Rodriguez. I dodaje: - Osobiście nie ekscytuję się jakoś szczególnie tym plakatem. Jest po prostu zabawny i nikomu nie robi krzywdy. Takie zabiegi również należą do kanonu kina "exploitation". Zależało mi na tym, by w filmie pojawiła się zakonnica z pistoletem. Pozostawało tylko pytanie, jak uzasadnić wprowadzenie tego motywu w możliwie najciekawszy sposób?

Nie ma ryzyka, nie ma zabawy

- Moje motto brzmi: jeśli coś nie jest dość ryzykowne albo nie stanowi dostatecznego wyzwania, nie warto się tym zajmować - mówi filmowiec. - Reżyser musi zaskakiwać publiczność. Ja osobiście lubię również zaskakiwać samego siebie i sprawdzać, jak daleko mogę posunąć się z realizacją danego pomysłu i sprawić, by autentycznie "chwycił". Chcę sprawiać widzom niespodzianki. Moją misją jest dostarczanie rozrywki, a to daje człowiekowi licencję na wszystko.

- Robiąc filmy, idę na całość - kończy swój wywód Rodriguez. - W tej grze chodzi o łamanie zasad. Publiczność to docenia. Trzeba pokazywać widzowi to, czego jeszcze na dużym ekranie nie oglądał.

W dzieciństwie, które upłynęło mu w San Antonio w Teksasie, Rodriguez i dziewiątka jego rodzeństwa oglądali mnóstwo filmów.

- Mama zwykła zabierać nas do miejscowego kina, gdzie zaznajamiała nas z całym dorobkiem kinematografii - od Charliego Chaplina po Johna Carpentera - wspomina reżyser. - To było jedno z tych świetnych miejsc, w których puszczają stare rzeczy, w związku z czym mama zabierała nas również na podwójne seanse starych musicali spod znaku Metro-Goldwyn-Mayer. Kto wie, może właśnie dlatego w moich filmach jest tyle muzyki.

Dzieciństwo w kinie

- Był taki dzień, w którym obejrzeliśmy "Przeminęło z wiatrem" aż trzy razy! - dodaje ze śmiechem. - Ale kiedy ma się dziesięcioro dzieci, trzeba obejrzeć ten film przynajmniej ze dwa razy, żeby mieć poczucie, że opłacało się wydać pieniądze.

Przeczytaj naszą recenzję filmu "Maczeta"!

Jako dziecko Rodriguez nieustannie gryzmolił na kartce papieru, rysował komiksy, a nawet kręcił własne filmy kamerą Super 8. Angażował do nich kolegów i koleżanki, a rekwizyty podkradał z domowej kuchni.

- Uwielbiałem rysować i uwielbiałem muzykę - mówi. - Filmy pozwoliły mi na realizację wszystkich moich pasji jednocześnie. Mogłem tworzyć scenopisy, pisać historie, filmować je, a wreszcie montować.

- Później, kiedy moje filmy zaczęły wygrywać na różnych festiwalach, zrobiło się dziwnie. Myślałem, że będę sprzedawał moje dzieła hiszpańskim dystrybutorom filmów wideo. Tego jeszcze nie było, żeby z Teksasu wyszedł kolejny wielki hollywoodzki reżyser!

W 1992 roku Rodriguez zrealizował obraz wybitnie niezależny, zatytułowany "El Mariachi". Większą część mikrobudżetu wynoszącego siedem tysięcy dolarów zdobył, zgłaszając się do odpłatnych testów nowych leków.

- Pochodzę z tak dużej rodziny, że w młodości musiałem pracować na dwóch etatach, by zapłacić za szkołę i mieszkanie - mówi. - Nie miałem pieniędzy na zrobienie filmu. Musiałem więc sprzedawać swoje ciało. Tak się szczęśliwie złożyło, że niedaleko mojego college'u mieścił się ośrodek badań medycznych. Za miesięczny pobyt w szpitalu można było zgarnąć cztery tysiące dolarów. Zgłosiłem się więc na miesiąc do szpitala. Przebywając tam, napisałem scenariusz "El Mariachi", a nawet obsadziłem kilka ról, pozwalając kłuć się igłami. Wiedziałem, że na planie liczyć się będzie każdy dolar.

Zobacz zwiastun filmu "Grindhouse vol.2. Planet Terror":

"El Mariachi" okazał się niespodziewanym hitem festiwalu filmowego w Sundance. Tak rozpoczęła się droga Rodrigueza do wielkiej kariery, która z biegiem czasu zaowocowała takimi filmami, jak "Desperado" (1995), "Od zmierzchu do świtu" (1996), "Oni" (1998), "Pewnego razu w Meksyku" (2003), "Sin City" (2005), "Grindhouse" (2007) czy "Kamień życzeń" ("Shorts"; 2009) - nie wspominając już o "Małych agentach" i dwóch sequelach tego obrazu.

Co dalej?

Najbliższe plany Rodrigueza zakładają podwójny powrót do przeszłości - reżyser nakręci czwartą część "Małych agentów", a potem może "Sin City 2", o czym już od dawna krążą pogłoski - w tandemie z Frankiem Millerem.

- Znów mam "smak" na "Sin City" - przyznaje. - Fani bez przerwy pytają, czy zrobię drugą część. Świadomość, że istnieje widownia, która wykazuje zainteresowanie danym projektem, bardzo pomaga.

Najpierw jednak rozwiedziony ojciec piątki dzieci musi zająć się czwartą częścią "Małych agentów", o podtytule "Armageddon". - Chcą ją obejrzeć te same dzieciaki, tyle że dorosłe, które mają już swoje dzieci - mówi. - Często zdarza się, że podchodzi do mnie jakaś rodzina i mówi: "Uwielbiamy te filmy i chcemy kolejnych "Małych agentów"!".

- Restartuję się - kończy naszą rozmowę Robert Rodriguez. - Gdy tylko skończymy tę rozmowę, znów pochłonie mnie tamten świat.

Cindy Pearlman

"The New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć "Maczetę"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

The New York Times
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama