Reklama

"Pozostać żywym": Upadek gwiazd kina

John Travolta i Sylvester Stallone zyskali ogromną popularność niemal w tym samym momencie. W 1976 roku pierwszy rozbił bank "Rockym". Rok później drugi z nich zachwycił "Gorączką sobotniej nocy". Obaj spotkali się w 1983 roku na planie sequela filmu z Travoltą. Pierwszy reżyserował, drugi powtarzał swoją najsławniejszą rolę. Dwóch największych gwiazdorów swoich czasów pracujących przy kontynuacji uwielbianego filmu - brzmiało to jak samograj. Widzowie byli zachwyceni. Krytycy... nie bardzo. 11 lipca 2023 roku mija 40 lat od premiery "Pozostać żywym".

Tony Manero (John Travolta) nie jest już królem disco. W "Pozostać żywym" pracuje jako instruktor tańca i kelner w klubie. Wziął los we własne ręce i zamierza spełnić swoje marzenia. Gdy pojawia się możliwość zagrania w broadwayowskim musicalu, Tony nie liczy się z możliwością porażki. Skupiony na sobie, coraz bardziej zaniedbuje swą ukochaną Jackie (Cynthia Rhodes).

"Gorączka sobotniej nocy" Johna Badhama z 1977 roku okazała się biletem do wielkiej kariery dla Johna Travolty, który brawurowo wcielił się w Tony'ego. Rola ta przyniosła mu pierwszą nominację do Oscara i pozwoliła skończyć z telewizyjnymi występami pokroju sitcomu "Welcome Back, Kotter". Manero, młody tancerz z Brooklynu, miał ogromne ambicje i za mało talentu, by je spełnić. Potrafił tańczyć, ale jednocześnie był mizoginem, rasistą i narcyzem. Myślący wyłącznie o sobie, często ignorował to, co najważniejsze. Ciągnął w dół siebie i swoich najbliższych. Film o odpychającym nieudaczniku z wielkimi marzeniami swój sukces zawdzięczał nie tylko imponującym scenom tanecznym, ale także gorzkiej otoczce, przedstawiającej życie rodzin emigrantów i ich potomków.

Reklama

Historia Manero wydawała się filmem kompletnym. Jej sukces sprawił jednak, że producent Robert Stigwood i scenarzysta Norman Wexler zaczęli zaraz myśleć o kontynuacji. Szybko wpadli na pomysł tytułu "Pozostać żywym" - po piosence zespołu Bee Gees, która promowała "Gorączkę...". Twórcy chcieli, by - mimo wydźwięku pierwszej części - Tony tym razem osiągnął jakiś znaczący sukces w świecie tancerzy.

Gdy powstawał scenariusz, starano się nakłonić Travoltę do powrotu. Bez sukcesu, Aktor odmawiał raz za razem. Nawet propozycja hojnego wynagrodzenia nie zrobiła na nim wrażenia. W 1981 roku projekt wydawał się martwy. Stigwood podjął ostatnią próbę negocjacji z aktorem. Wprost spytał go, co musi się stać, by zgodził się wystąpić w filmie. Okazało się, że Travolta ma kilka sugestii co do fabuły.

"Od czasu pierwszego filmu, chciałem, żeby Tony miał pozytywną przyszłość. Myślałem, że pójdzie oczywistą drogą i zacznie żyć z tego, co robi najlepiej, czyli z tańca" - mówił dla The New York Times przed premierą "Pozostać żywym". "Miałem taką fantazję, że [Tony] wyprowadzi się do Nowego Jorku, zacznie intensywnie trenować i będzie też uczył tańca. A potem spróbuje dostać się na Broadway. Zacznie w chórze, ale będzie się tak wybijał, że powierzą mu główną rolę". Pomysły Travolty zostały wcielone do scenariusza, a aktor zgodził się ponownie wcielić w Manero.

W tym samym czasie rozpoczęto poszukiwania reżysera. Travolta zwierzył się swojemu agentowi, że "Pozostać żywym" musi mieć podobną energię, co "Rocky III" w reżyserii Sylvestra Stallone'a. Miesiąc później wytwórnia Paramount podpisała kontrakt z odtwórcą roli Rambo. Włodarze studia chcieli początkowo, by Stallone zagrał także drugoplanową rolę broadwayowskiego reżysera. Aktor zażyczył sobie jednak wynagrodzenia w wysokości dwóch milionów dolarów, co zniechęciło wszystkich do tego pomysłu. Stallone uważał także, że to film Travolty, a obecność innej gwiazdy osłabi jego występ.

Reżyser wraz z odtwórcą głównej roli w pierwszej kolejności zajęli się przepisaniem zakończenia. W oryginalnym pomyśle Wexlera Tony dostaje się do chóru na Broadwayu i żywi nadzieję, że kiedyś otrzyma jakąś rolę. "To mogło wypalić w zakończeniu pierwszego filmu, ale nie w tym wypadku. Musieliśmy wcisnąć gaz do dechy i odlecieć w kosmos. Stallone [...] przepisał scenariusz tak, jak chciałem" - wspominał Travolta.

Stallone i jego gwiazda zdawali sobie sprawę, że znacząco odchodzili od gorzkiej wymowy pierwszej części. Reżyser uważał także, że należy złagodzić uliczny język, którym posługiwali się bohaterowie. Travolta był przeciwny. Ojciec "Rocky'ego" przekonywał, że przekleństwa dodawały realizmu w "Gorączce...", ponieważ opowiadała ona o nastolatkach. W dorosłym życiu nie używa się już wulgaryzmów zamiast przecinka. W tym okresie życia chcesz już inaczej zaimponować znajomym. Travolta dał za wygraną. Sam łapał się zresztą na tym, że wciąż chciał grać Tony'ego, jakby był on nastolatkiem. Stallone musiał mu wtedy przypominać, że jego bohater jest już o sześć lat starszy.

Reżyser, który w przygotowaniach do swoich ról nigdy nie pozwalał sobie na odpoczynek, zadbał o to, by w dniu rozpoczęcia zdjęć Travolta był u szczytu swoich możliwości fizycznych. Kazał mu ćwiczyć codziennie przez pięć miesięcy, czasem nawet po 14-16 godzin. Aktor zrzucił w tym czasie dziewięć kilogramów. Dzięki temu jego postać stała się, jak sam ujął, "seksowniejsza". Travolta był także zachwycony luźniejszym tonem filmu. Nigdy nie lubił "Gorączki...", uważał ją za dzieło "cyniczne" i "antytaneczne".

"Pozostać żywym" weszło do amerykańskich kin 11 lipca 1983 roku. Szybko okazało się, że publiczność miała podobne zdanie, co Travolta. Film zarobił na całym świecie ponad 127 milionów dolarów, co stawiało go w wśród dziesięciu najbardziej dochodowych produkcji tego roku. Inne zdanie mieli jednak krytycy. Roger Ebert narzekał, że film porzucił cierpki realizm swojego poprzednika. Zamiast tego twórcy zaproponowali widzom "ogień, lód, dym, migające światła i lasery". Owen Gleiberman był jeszcze dosadniejszy. "To nie rozczarowanie, to potwarz" - pisał. John Travolta otrzymał za powrót do roli Tony'ego nominację do Złotej Maliny, a partnerująca mu Finola Hughes aż dwie — za najgorszy występ drugoplanowy i debiut. Szansą na Złoty Glob doceniono natomiast piosenkę "Far from Over" autorstwa Franka Stallone'a, brata reżysera.

Stallone był niezadowolony z ostatecznego kształtu filmu, mimo świetnych wyników finansowych. Przyznał, że produkcja powinna być mroczniejsza. Wytwórnia Paramount była jednak na tyle zadowolona, że chciała zaangażować go i Travoltę do kolejnych projektów. Widziano ich w niezrealizowanej komedii sensacyjnej o dwójce policjantów. Pojawił się także pomysł nakręcenia trzeciej części "Ojca Chrzestnego" z nimi w rolach głównych. Wcieliliby się w szefów konkurencyjnych gangów. Ostatecznie nic z tego nie wyszło. Travolta do dziś wspomina jednak, że z żadnym reżyserem nie pracowało mu się tak dobrze, jak ze Stallone'em.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: John Travolta | Sylvester Stallone
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy