Reklama

Peter Bogdanovich: Polowanie na króliczka "Playboya"

Gdy spotkali się pierwszy raz, był rok 1978. Dorothy Stratten miała wtedy zaledwie 18 lat, Peter Bogdanovich dobiegał 40-tki.

Gdy spotkali się pierwszy raz, był rok 1978. Dorothy Stratten miała wtedy zaledwie 18 lat, Peter Bogdanovich dobiegał 40-tki.
Peter Bogdanovich i Dorothy Stratten /Mary Evans Picture Library / Associated Press /Randy Ramussen /East News

To nie był dobry czas dla reżysera. Przyzwyczajony do sukcesów, które przyszły nieco zbyt wcześnie, nie mógł otrząsnąć się po paśmie zawodowych porażek i odejściu ukochanej - blond piękności Cybill Shepherd, z której zrobił gwiazdę i dla której porzucił żonę. Coraz częściej topił smutki w alkoholu, przesiadując w barze "Playboya", w którym jako "króliczek" pracowała zjawiskowa Stratten.

Tamtego pierwszego wieczoru zmyślił, że szuka aktorki do nowego filmu i dał jej swój numer telefonu. Niczego wtedy nie reżyserował, jego kariera nie miała się najlepiej, ale to było bez znaczenia - Dorothy nie zadzwoniła. Miała wtedy co innego na głowie: była onieśmielona Los Angeles, w którym znalazła się niedawno. Jeszcze parę miesięcy wcześniej dorabiała w rodzinnym Vancouver jako kelnerka, by pomóc matce utrzymać młodszą siostrę, Louise. Tam wypatrzył ją jej przyszły mąż, starszy od niej o dziewięć lat Paul Snider. "Ta mała przyniesie mi kupę szmalu" - powiedział koledze.

Snider lubił myśleć o sobie jako twardzielu, nosił broń, w przeszłości bywał alfonsem i prowadził różne szemrane interesy, choć tak naprawdę był raczej nieudacznikiem. Bał się prawdziwych gangsterów i paraliżował go lęk przed odsiadką - mówił, że wolałby się zabić, niż iść więzienia. Dorothy miała być jego przepustką do lepszego świata, jego inwestycją. To on rozbudził w niej ambicję. Przekonywał, że kobiece kształty, których do tej pory tak się wstydziła, w połączeniu z jej świeżością i niewinnością, są spełnieniem męskich fantazji. Zorganizował u fotografa sesję portretową, by dostrzegła, jak bardzo jest piękna.

Reklama


Już po miesiącu znajomości namówił ją, by pozowała nago. Zdjęcia wysłał do "Playboya", który poszukiwał wtedy dziewczyn na rozkładówkę, a w myślach widział się już w rezydencji w Bel Air, najlepszej dzielnicy Los Angeles, obok słynnych aktorów i producentów. Nie przyszło mu do głowy, że Dorothy wkrótce wprowadzi się tam, ale z kimś innym.
 
Plan powiódł się lepiej, niż Snider mógłby wymarzyć. Dorothy nie tylko została "króliczkiem", ale zaczęła też pojawiać się w hollywoodzkich filmach i w telewizji. Czym prędzej oświadczył się jej, przypominając, że to jemu zawdzięcza swój wspaniały start: "Pamiętaj, mamy układ na całe życie". Choć wszyscy jej to odradzali, Dorothy powiedziała "tak" - czuła, że jest mu to winna. Wzięli szybki ślub.

Jednak Snider wcale nie uważał, że są kwita. W bezwzględnym Hollywood czuł się wyobcowany, w cieniu coraz bardziej znanej żony. Humoru nie poprawiało mu to, że naczelny "Playboya" Hugh Hefner zażądał, by trzymali swój związek w tajemnicy. Snider został przechytrzony w swojej własnej grze - kontrolę nad karierą Dorothy przejęli potężniejsi, bardziej doświadczeni mężczyźni, a jego zatruwały tłumiony gniew i gorycz odrzucenia.

Snider ostatecznie stracił kontrolę nad życiem Dorothy, a także - jak miało się wkrótce okazać - nad swoim własnym, gdy w rok po pierwszym spotkaniu dziewczyna ponownie natknęła się na Bogdanovicha. Tym razem reżyser naprawdę rozglądał się za drugoplanową aktorką do swojego nowego filmu: "Śmiechu warte" z Audrey Hepburn. Dorothy była wszystkim, czego szukał: dziewczynka w ciele kobiety, którą mógł olśnić i ukształtować. Dał jej rolę, chciał zrobić z niej gwiazdę, był też naprawdę zakochany.

Czy ona w nim również? Czuła chyba głównie niepewność, coraz częściej prosiła lekarza o valium. Miotała się, pragnąc zadowolić wszystkich, nikogo nie zranić. W końcu wprowadziła się do willi w Bel Air, wniosła o rozwód i odcięła męża od wspólnego konta.

Wydawało się, że mimo początkowej wściekłości Paul pogodził się z sytuacją. Niedługo potem kupił strzelbę do - jak twierdził - ochrony domu, który wynajmował na spółkę ze znajomym. Wydawał się jednak odprężony i gadatliwy jak za dawnych czasów, zniknął gdzieś cały stres ostatnich miesięcy, dlatego nikogo szczególnie nie zaniepokoiło, gdy któregoś wieczoru paplał o aktorce, która niedawno zmarła, nie ukończywszy filmu i o króliczkach "Playboya", które czasami ginęły w dziwnych okolicznościach. Następnego dnia rano, w czwartek 14 lipca 1980 r., Dorothy miała przyjść do niego, by ustalić sprawy finansowe.

Gdy w dniu spotkania wieczorem współlokator zapukał do pokoju Snidera, nikt nie otwierał. Uznał, że Paul pewnie drzemie i odszedł, chociaż irytował go dźwięk telefonu, którego nikt nie odbierał. Jego pies był dziwnie zaniepokojony. Jak można spać w tym hałasie? W końcu znowu zapukał i mimo braku odpowiedzi, pchnął drzwi. Zbladł i natychmiast je zamknął. Nagie ciała Dorothy i Paula leżały obok siebie, jej przywiązane do ławy, z krwawymi odciskami dłoni na pośladkach, zmasakrowaną strzałem twarzą i nadal nieskazitelną fryzurą. Jego tuż obok, powalone na strzelbę, którą wymierzył sobie w głowę. Śledztwo wykazało, że po zabiciu Dorothy, Paul popełnił samobójstwo.
 
Zdjęcia do "Śmiechu warte" były już wtedy zrobione. Zrozpaczony Bogdanovich, związany kontraktem, musiał dokończyć film. Na długie miesiące zamknął się w pokoju montażowym, gdzie obsesyjnie odtwarzał sceny z udziałem Dorothy. Sprowadził do siebie jej matkę i 12-letnią siostrę Louise, by wspólnie przeżywać żałobę. Gdy Louise miała 16 lat, Hollywood obiegła plotka o ich romansie. Po kolejnych czterech latach pogłoska potwierdziła się: Peter i Louise wzięli ślub. Panna młoda przeszła operację plastyczną szczęki i nosa - teraz była bardziej podobna do Dorothy. Niebawem miała zagrać w kolejnym filmie Bogdanovicha.

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Peter Bogdanovich
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy