Reklama

Franciszek Pieczka: Nie będzie podsumowań

"Czterej pancerni" wynieśli go na szczyty popularności, po 50 latach widzowie kochają go jako Japycza w "Ranczu".

Widzowie pokochali go, gdy zagrał Gustlika Jelenia w serialu "Czterej pancerni i pies". Miłość trwa nadal. Tylko trudno uwierzyć, że od tamtego momentu minęło niemal 50 lat! Franciszek Pieczka dał Gustlikowi nie tylko swoją twarz. Również charakter i prawdziwą śląską gwarę, bo urodzony w Godowie w Beskidzie Śląskim, jako jedyny spośród towarzystwa wiedział, jak naprawdę powinno się mówić.

Chwilami było zabawnie. Reżyser serialu Konrad Nałęcki i scenarzysta Janusz Przymanowski nie wiedzieli, że Pieczka pochodzi ze Śląska. Dopiero kiedy na planie zaczął poprawiać tekst, bo nie był taki, jaki być powinien, poproszono go, by sam zaczął kształtować dialogi. Wymyślił też wiele zabawnych scen, np. tę z "uciekającym jajkiem".

Reklama

By zagrać w serialu, wziął półtoraroczny urlop w Starym Teatrze w Krakowie. Potem musiał dołożyć jeszcze półtora roku, bo zdjęcia przeciągnęły się. To, co stało się po emisji "Czterech pancernych", jest legendą. Tak opowiadał o tamtych czasach: - Na spotkania przychodziły tysiące ludzi. Kiedyś w Łodzi mieliśmy przejechać Piotrkowską w czołgu, 250 tys. ludzi zablokowało Śródmieście. Nie odważyliśmy się pojechać z obawy, że ktoś może być rozjechany. Na spotkanie w hali sportowej każdy z nas jechał osobnym samochodem, bo tylko wtedy była szansa, że któryś z nas dojedzie w całości. Każdy chciał nas dotknąć. Można to tylko porównać do zachowań fanów najpopularniejszych zespołów rockowych. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Trudno to sobie wyobrazić.

Sława go nie zepsuła, nie zmieniła. Pozostał skromny. Jako jedyny z załogi Rudego nie musiał potem latami walczyć o wyjście z szuflady z napisem "pancerni", jak stało się w przypadku Janusza w mniejszym stopniu Włodzimierza Pressa i Romana Wilhelmiego.

Franciszek Pieczka urodził się w 1928 roku. Najmłodszy z sześciorga dzieci. Zgodnie z rodzinną tradycją miał pracować w kopalni, jak ojciec, który spędził pod ziemią 40 lat. I pracował. Wytrwał rok. Mówił potem, że nie zdążył dostać pylicy.

Ojciec co jakiś czas tracił pracę w kopalni. Wtedy uprawiał ziemię. Było biednie. Zapamiętał, że zamiast koniem orze krowami, czasami sam zaprzęgał się do pługa. Nie przeszkadzało to jednak w marzeniach. Franciszek Pieczka od dziecka był marzycielem i ciągnął go świat. Dlatego bez wahania pokonywał piechotą kilkanaście kilometrów, by znaleźć się w kinie. Nie za bardzo podobało się to tacie, który i słowem, i laniem wyrażał to, co myśli o postępowaniu syna. Nie udało mu się jednak zatrzymać Franciszka. Konsekwentnie przybliżał się tam, gdzie czuł, że jest jego miejsce.

Zaczął od teatru amatorskiego. Grał na organach w kościele w Łaziskach. Trafił do Uniwersyteckiego Studium Przygotowawczego w Katowicach. Po ukończeniu można się było dostać bez egzaminu do każdej szkoły, poza artystyczną. Franciszek zaczął studiować na Politechnice Gliwickiej. Wytrzymał miesiąc. Pojechał do Warszawy, by w końcu zdawać do szkoły teatralnej. Był początek lat 50. Dziś trudno w to uwierzyć, ale wtedy, by zmienić kierunek studiów, potrzebna była zgoda ministerstwa.

Zdobył ją. Po prostu wszedł do gabinetu ministra i przekonał go! Z egzaminem było nieco trudniej, bo... już zaczął się rok akademicki. Okazało się, że dla chcącego nie ma rzeczy niemożliwych. Zdawał w mieszkaniu Aleksandra Zelwerowicza. Jako dziekan miał niepisane prawo przyjęcia jednego studenta. Dostał się! Ojciec nie był zachwycony sukcesem syna. Przeciwnie, nie potrafił ukryć wielkiego rozczarowania. Jak wspominał potem pan Franciszek, bał się o jego przyszłość, bowiem inżynier to porządny zawód, natomiast aktor będzie chodził głodny. Jednak gdy syn miał już na koncie sukcesy, mówił: "To je moja krew". Ojciec aktora kochał scenę, sam grywał w amatorskim teatrze.

Franciszek Pieczka trafił na rok marzeń. Razem z nim studiowali Mieczysław Czechowicz, Zdzisław Leśniak, Wiesław Gołas. Mieszkali też razem. Naprzeciwko nich mieszkali studenci Akademii Sztuk Pięknych, m.in. Franciszek "Byk" Starowieyski. Często rozpijali razem jakąś buteleczkę. Wspominał potem, że przez taką "pustą buteleczkę" omal nie rozpadło się jego małżeństwo.

Był to niecny żart Zdzisława Leśniaka. Mianowicie powiedział kiedyś sprzątaczce, która znalazła pustą butelkę w pokoju, że Franciszek Pieczka nie potrafi zasnąć, jeśli nie wypije przed snem. Potem, ilekroć miała się pojawić, zostawiał pustą butelkę pod jego łóżkiem... Plotka zaczęła żyć własnym życiem. Jakież było zdumienie pana Franciszka, gdy jakiś czas po ślubie dotarła do jego żony. Pani Henryka miała wielki żal, że nie powiedział jej wcześniej o swoich problemach alkoholowych.

W tym miejscu warto przytoczyć słowa pana Franciszka: - Wypadłem kiedyś z kołyski. Rodzice gdzieś wyszli. Znalazł mnie sąsiad i zabrał do baru. Tak pierwszy raz trafiłem do knajpy. Może dlatego nigdy nie zostałem nałogowcem.

Żona aktora urodziła się we Francji, w Polsce studiowała dziennikarstwo. Poznali się w Jeleniej Górze. Tam też wzięli ślub cywilny, kościelny w Godowie. Przeżyli razem 50 szczęśliwych lat (pani Henryka zmarła w 2004 roku). Mają córkę Ilonę i syna Piotra. Troje wnucząt. Pan Franciszek lubi zacisze własnego domu. Mówi, że jest samotnikiem. - Kiedy stoję nieco z boku, mam ostrzejszy i spokojniejszy sąd o środowisku i świecie - wyjaśniał.

Od 2006 roku podbija nasze serca jako Stach Japycz, mąż Michałowej (Marta Lipińska) w "Ranczu".

IJ

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Franciszek Pieczka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy