"Dzień świstaka": W pętli czasu. Mija 30 lat od premiery kultowego filmu

Bill Murray w filmie "Dzień świstaka" /Mary Evans Picture Library /Agencja FORUM

Wyobraźcie sobie, że musicie przeżywać w kółko najgorszy dzień swojego życia. Spotyka to Phila, granego przez Billa Murraya cynicznego prezentera pogody i głównego bohatera "Dnia świstaka". Komedia o pętli czasowej podbiła serca widzów i po latach uznawana jest za jeden z najlepszych amerykańskich filmów ostatniej dekady ubiegłego wieku. Realizacja nie należała jednak do najprostszych, a jej ofiarą padła długoletnia przyjaźń Murraya i reżysera Harolda Ramisa. W czwartek mija trzydzieści lat od premiery "Dnia świstaka".

Film opowiadał o samolubnym prezenterze telewizyjnym Philu, który udaje się do miasteczka Punxsutawney w stanie Pensylwania. Co roku 2 lutego obchodzony jest tam dzień świstaka, podczas którego z zachowania sympatycznego zwierzaka odczytuje się długość zimy. Phil zamierza jak najszybciej nakręcić materiał i zająć się swoimi sprawami. Niestety, z powodu śnieżycy jest zmuszony spędzić kolejną noc w Punxsutawney. Następnego ranka z przerażeniem odkrywa, że znów jest 2 lutego, a on utknął w pętli czasu.

Danny Rubin i "Maszyna czasu"

W połowie lat osiemdziesiątych XX wieku początkujący scenarzysta Danny Rubin chciał wyrobić sobie nazwisko. Postanowił wymyślić dziesięć pomysłów, które mógłby przedstawiać poznanym producentom. Jeden z nich miał roboczy tytuł "Maszyna czasu" i opowiadał o mężczyźnie, który w nieskończoność przeżywa ten sam dzień. Pomysł wrócił do niego po lekturze "Wampira Lestata" Anne Rice. Rubin zaczął się wówczas zastanawiać nad losami bohatera, który się nie starzeje. Kiedy nieśmiertelność staje się nudna? Jaki jest cel takiej egzystencji?

Reklama

Po sprzedaniu swojego pierwszego scenariusza Rubin został zachęcony przez swojego agenta do stworzenia pomysłu, którym mógłby reklamować swoje nazwisko. Mężczyzna wrócił więc do rozważań o nieśmiertelności. Szybko zrozumiał jednak, że taki film byłby finansowym koszmarem. Bohater nie zmieniałby się, ale jego środowisko - już najbardziej. Scenografia i kostiumy kosztowałyby miliony. Wtedy wrócił do "Maszyny czasu". Gdyby protagonista przeżywał ten sam dzień, wiązałoby się to ze znacznymi oszczędnościami. Scenarzysta potrzebował jeszcze czasu akcji. Zdecydował się wybrać małe święto - specyficzne, znane w całym kraju, ale nie tak huczne, jak Boże Narodzenie lub Wielkanoc. Otworzył kalendarz i zaraz znalazł idealne wydarzenie - obchodzony 2 lutego dzień świstaka. Zaraz udał się do Punxsutawney, które uznał za świetne miejsce akcji. Pierwszy draft był gotowy w szesnaście tygodni. Rozpoczęto poszukiwania producentów i reżysera.

Problemy ze scenariuszem

Scenariusz zainteresował dwie wytwórnie. IRS Pictures zajmowała się kinem niezależnym, a jej szefowie obiecali budżet wynoszący trzy miliony dolarów i wierność tekstowi Rubina. Druga propozycja nadeszła z Columbia Pictures. Wytwórnia była zainteresowana filmem, ale scenariusz należało poprawić. Miał w tym pomóc wyznaczony przez nią reżyser. Był to Harold Ramis, współtwórca "Golfiarzy" i "Pogromców duchów". Przeczytał pierwszą wersję "Dnia świstaka" i, jak sam później przyznał, nie zaśmiał się nawet raz. Był jednak pod wrażeniem pomysłów zawartych w tekście. Nie wszystkie zadziałałyby jednak na ekranie. Wedle oryginalnego zamysłu Rubina film rozpoczynałby się "od środka" - w momencie, gdy Phil jest uwięziony w pętli od wielu dni. Wraz z rozwojem akcji widz miał zauważyć, że wydarzenia się powtarzają. Ramis był tym początkowo zachwycony. Szybko stwierdził jednak, że publiczność poczuje się oszukana, gdy nie zobaczy reakcji Phila na utknięcie w Punxsutawney. Następnie dopasował całość do trójaktowej struktury scenariusza i podkreślił komediowy ton opowieści.

Reżyser zmienił także zakończenie. W wizji Rubina katusze Phila kończą się, gdy otwiera się on na innych ludzi i wyznaje miłość Ricie, swojej producentce. Ta odrzuca go - i tym samym sama skazuje się na pętlę. Problemem okazała się także przyczyna powtarzalności dnia świstaka. Rubin w ogóle o niej nie myślał, a Ramis stwierdził, że wytłumaczenie anomalii czasowej jest zbędne. Innego zdania byli producenci, grożący zamrożeniem produkcji, jeśli fabuła nie zostanie w pełni wyjaśniona. Ramis zdecydował się więc przedstawić byle jaką przyczynę w ostatniej chwili. Realizację narzuconych scen umieścił na samym końcu planu zdjęciowego, licząc, że z braku czasu i kosztów będzie mógł z nich zrezygnować. W najgorszym wypadku chciał je pominąć podczas montażu. Fortel wypalił.

W rolach głównych: Bill Murray i Andie MacDowell

W roli Phila Ramis widział początkowo Toma Hanksa. Ten odmówił jednak, tłumacząc, że zawsze gra miłych gości, więc ewolucja jego postaci nie będzie dla widzów żadną niespodzianką. Także Michael Keaton podziękował producentom, ponieważ po prostu nie rozumiał fabuły filmu. Ramis zdał sobie sprawę, że potrzebuje aktora, który uchwyci cynizm i zblazowanie Phila, ale jednocześnie sprawi, że publiczność wciąż będzie go lubić. Od razu pomyślał o Billu Murrayu, swoim przyjacielu i wieloletnim współpracowniku. Do roli Rity początkowo przesłuchiwano aktorki komediowe. Po zaangażowaniu Murraya stało się jasne, że nie tędy droga. Według producenta Trevora Alberta, gdyby Ritę zagrała komiczka, rozpocząłby się nieznośny pojedynek między nią i Murrayem. Rolę otrzymała Andie MacDowell, która równoważyła dowcip ekranowego partnera "wdziękiem, pewnością siebie i inteligencją".

Równolegle do castingu wciąż trwały poprawki scenariuszowe. Ku zaskoczeniu Ramisa, Murray skontaktował się z Rubinem, ponieważ miał własne pomysły co do kierunku filmu. Praca nad "Dniem świstaka" okazała się największym wyzwaniem ich długoletniej przyjaźni. Poznali się w latach siedemdziesiątych w grupie improwizacyjnej Second City. Później współpracowali m.in. przy "Pulpetach", "Szarżach" i dwóch częściach "Pogromców duchów". Murray dorobił się w tym czasie statusu gwiazdy. Zapracował także na opinię trudnego współpracownika. Często spóźniał się lub w ogóle nie pojawiał na planie. Zdarzało mu się także nie znać swoich linijek, a w skrajnych sytuacjach w ogóle nie czytać scenariusza. Jednak "Dzień świstaka" wyjątkowo go zainteresował. Na tyle, że zdecydował się mieć kreatywny wpływ na kształt filmu. Ramis widział historię Phila jako ciepłą komedię. Murray chciał nadać mu smutniejszy, bardziej filozoficzny ton, a swego bohatera przedstawić jako przeżywającego życiowy kryzys.

Konflikt na planie! Bill Murray kontra Harold Ramis

Ramis dostawał skrawki poprawek zarządzonych przez aktora. Próbował się z nim kontaktować, ale Murray nie odbierał od niego telefonów. Reżyser otrzymał kompletny tekst na dwa i pół tygodnia przed rozpoczęciem zdjęć. Alternatywny scenariusz do niczego się nie nadawał. Albert przyznał, że pojedyncze dialogi były zabawne, ale fabuła filmu w nowej interpretacji przypominała pozostałości po wybuchu bomby.

Murray i Ramis spotkali się w końcu na planie w Woodstock w stanie Illinois. Ich wykluczające się wizje prowadziły do codziennych starć, żyli od kryzysu do kryzysu. W końcu zmęczony Ramis poprosił, by aktor zatrudnił asystenta, mającego ułatwić komunikację między nimi. Murray zaangażował młodą, niesłyszącą dziewczynę. Porozumiewała się dzięki językowi migowemu, którego nie znał żaden z członków ekipy. Murray zapewniał, że się go nauczy, ale poddał się po kilku tygodniach. Reżyser był "oszołomiony" jego zachowaniem. "Czasem Bill był nieracjonalnie wredny i niedostępny. Ciągle się spóźniał" - wspominał reżyser w wywiadzie dla czasopisma "The New Yorker". "Chciałbym mu powiedzieć to, co mówimy naszym dzieciom: Nie dostaniesz, czego chcesz, jeśli będziesz się ciągle obrażać. Po prostu powiedz, co chciałbyś dostać".

Zdaniem Rubina konflikt był zaogniany przede wszystkim przez gwiazdę filmu. Co ciekawe, wiele osób przebywających na planie nie miało pojęcia o niesnaskach między dawnymi przyjaciółmi. Chris Elliott, który wcielił się w kamerzystę Larry’ego, przyznał w wywiadzie dla serwisu E!, że nic nie zauważył. Najdziwniejsze, nikt z członków ekipy nawet o tym nie plotkował. Podobnie wypowiadał się Stephen Tobolowsky, któremu przypadła rola Neda, irytującego sprzedawcy ubezpieczeń. Według niego napięcie na planie było bardzo duże, ale wynikało ono nie z osobistych niesnasek a chęci zrobienia jak najlepszego filmu. Sam o kłótniach Murraya i Ramisa dowiedział się dopiero po latach.

Konflikt między dwójką przyjaciół narastał i któregoś dnia musiał wybuchnąć. W końcu Ramis miał złapać Murraya za koszulę i przyprzeć go do muru. Od tego czasu aktor nie odzywał się do niego. Córka reżysera, Violet Ramis Stiel, opisała targające nim emocje w wydanych w 2018 roku wspomnieniach "Ghostbuster's Daughter: Life with my Dad, Harold Ramis".

Według jej relacji ojciec starał się później tłumaczyć trudne zachowanie aktora jego problemami w życiu osobistym. Małżeństwo Murraya przechodziło właśnie kryzys. Niektórzy spekulowali także, że nie potrafił on sobie poradzić z faktem, że za jego największymi sukcesami filmowymi - "Klopsikami", "Pogromcami duchów", a teraz "Dniem świstaka" - stał Ramis, a samodzielne próby wyrobienia sobie nazwiska często kończyły się porażkami. Obaj nigdy więcej ze sobą nie pracowali, zerwali także wszelkie kontakty. Według Ramis Stiel jej ojciec był na zmianę "złamany, zaskoczony i niezdziwiony" rozłąką z przyjacielem.

"Dzień świstaka" jednym z najzabawniejszych filmów wszech czasów

"Dzień świstaka" miał swój pierwszy pokaz 2 lutego 1993 roku. Uroczysta premiera odbyła się dwa dni później w Los Angeles. Murray nie pojawił się na niej. Film wszedł do ogólnokrajowej dystrybucji 12 lutego i stał się hitem. Zarobił 105 milionów dolarów, a pod koniec roku pojawił się na listach najlepszych produkcji ostatnich 12 miesięcy. Ramis i Rubin otrzymali nagrodę Brytyjskiej Akademii Filmowej za scenariusz oryginalny. Mimo sukcesu finansowego i pochlebnych recenzji Murray nie ukrywał, że nie jest zadowolony z ostatecznego kształtu produkcji.

Do pojednania aktora i reżysera doszło ponad 20 lat po premierze "Dnia świstaka". Ramis od 2010 roku cierpiał na rzadką odmianę układowego zapalenia naczyń krwionośnych. Choroba postępowała. Na początku 2014 roku wszyscy zdawali sobie sprawę, że nie zostało mu dużo czasu. Któregoś dnia rano do drzwi jego rodzinnej posiadłości zapukał Murray z pudełkiem pączków. Aktor, zachęcony do spotkania przez swojego brata, spędził z dawnym przyjacielem kilka godzin. Podobno nie poruszono wydarzeń z planu "Dnia świstaka". Ramis zmarł 24 lutego 2014 roku. Kilka dni później odbyła się 86. ceremonia rozdania Oscarów. Murray wręczał nagrodę za zdjęcia. Po odczytaniu nazwisk nominowanych dodał: "Oj, zapomnieliśmy o kimś. Harold Ramis za 'Golfiarzy', 'Pogromców duchów' i 'Dzień świstaka'". Gdy ucichły oklaski, komik przeprosił za skradnięcie kilku sekund. Zmarłego przyjaciela uczcił jeszcze raz w 2021 roku w filmie "Pogromcy duchów. Dziedzictwo".


"Dzień świstaka" spopularyzował motyw pętli czasu, który twórczo rozwijano w kolejnych produkcjach filmowych, m.in. serii komediowych horrorów "Śmierć nadejdzie dziś", absurdalnym "Palm Springs" i młodzieżowej "Mapie maleńkich wspaniałości". Film Ramisa doczekał się adaptacji musicalowej i sequela w postaci gry wideo. W 2006 roku włączono go do National Film Registry. W 2015 roku Amerykańska Gildia Scenarzystów uznała pracę Ramisa i Rubina za trzeci najzabawniejszy scenariusz wszech czasów.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dzień świstaka | Bill Murray | Harold Ramis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy