Reklama

Ta praca nie jest usłana różami

- Problemów jest aż za dużo, nie rozwiążemy wszystkich - mówią Michał Bebło i Adam Kuklewicz. A jednak dzięki "Interwencji", która właśnie obchodzi 10-lecie, pomogli ogromnej liczbie widzów.

Mija 10 lat od pierwszej emisji magazynu "Interwencja" w lutym 2003 roku. Jest powód do świętowania?

Michał Bebło: - Powodów są setki. Setki załatwionych spraw, setki ludzi, którym pomogliśmy i nie mniejsza liczba urzędników, których niekompetencję i złą wolę udało nam się napiętnować.

Adam Kuklewicz: - Dla mnie największą satysfakcją jest zaufanie widzów i to, że mogą na nas liczyć, nawet jeśli sytuacja, w której się znaleźli, wydaje się patowa. To daje siłę, by tworzyć program z jeszcze większą energią i zaangażowaniem.

Reklama

Które ze spraw zapamiętaliście panowie najlepiej?

A.K.: - To dla mnie jedno z trudniejszych pytań. Nie chcę, by brzmiało to banalnie, ale każda sprawa jest ważna. Nie mówimy przecież w "Interwencji" o błahostkach, tylko o rzeczach, które często decydują o ludzkim życiu. Z każdej historii wyciągam wnioski dla siebie! Codziennie.

M.B.: -W mojej pamięci pozostał pierwszy materiał, który prawie 5 lat temu zapowiadałem. Był to reportaż o polskiej parze gejów, którzy zalegalizowali związek w Wielkiej Brytanii. Temat aktualny do dziś.

W jaki sposób przygotowują się panowie do programu?

A.K.: - Życie jest studnią bez dna. Problemów jest aż za dużo i wiemy, że nigdy wszystkich nie rozwiążemy. Codziennie odbieramy telefony, czytamy listy i maile od widzów, którzy szukają pomocy, bo nie są w stanie rozwiązać problemów. Najważniejszym kryterium jest to, żebyśmy mogli z tych historii wyciągnąć wnioski. Wszyscy.

M.B.: - Kiedy temat jest kontrowersyjny, napisanie jednego zdania zapowiedzi zajmuje niekiedy godzinę. Jeden spacer wokół budynku Polsatu i dwie kawy. Ważę słowa, czuję się za nie odpowiedzialny. Tematy zgłaszane są na cotygodniowym kolegium. Przynoszę tylko takie, które sam chciałbym obejrzeć.

Spieracie się, jakie materiały powinny ukazać się na antenie? To stresująca praca?

A.K.: - Kolegia redakcyjne pokazują, że nie jesteśmy w stanie opowiedzieć wszystkich historii, więc trzeba dokonywać wyboru. Nie spieramy się, raczej dyskutujemy. Poznajemy jak najwięcej faktów, by ocenić sytuację i znaleźć sposób rozwiązania problemu.

M.B.: - Największy stres jest w drodze do bohaterów reportażu, to nierzadko kilka godzin w samochodzie. Czas wypełniają obawy, czy wszystko się uda, czy to co sobie zakładamy, zdołamy zrealizować.

Co jest najważniejsze w tej pracy? Śledzenie serwisów, kontakty, intuicja, bezkompromisowość?

M.B.: - Empatia. Umiejętność współodczuwania z ludźmi, którzy w nas widzą ostatnią nadzieję.

A.K.: - Mamy oczy dookoła głowy. Czasami widzę w sklepie wykorzystywanych pracowników, matkę bijącą dziecko na ulicy, urzędnika, który mówi: - Nie mogę pomóc. I zdałem sobie sprawę, że już nie jestem w stanie przejść obok takich sytuacji obojętnie. Jeśli wszyscy zaczniemy reagować, to wierzę, że w końcu zaczniemy się zmieniać na lepsze.

A czy w trakcie realizacji zdarzały się niebezpieczne sytuacje?

A.K.: - Praca reporterów "Interwencji" nie jest usłana różami. Muszą się mierzyć z ludzką tragedią, ścigać urzędników, którzy często potrafią nawet uciekać, by nie udzielić odpowiedzi na kłopotliwe pytania. Czasami spotykają się z agresją słowną i fizyczną.

M.B.: - Zdarza się nam odwiedzać miejsca, w które prywatnie żaden z nas by nie poszedł. Ale może właśnie to jest w tej pracy najciekawsze?

Uodporniliście się panowie na stres?

A.K.: - Doświadczanie ludzkich problemów jest trudne. Tworząc "Interwencję", trzeba oddzielać pracę od prywatnego życia. Nauczyłem się, że historie pokazywane w programie mają mnie czegoś uczyć, a nie doprowadzać do depresji. I to się udaje.

M.B.: - Rok temu przygarnąłem psa. Był malutki, wyrósł na potężne psisko. Spacer z czworonogiem najlepiej oczyszcza umysł z zawodowych napięć.

Rozmawiał Artur Krasicki

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy