Reklama

Olga Lipińska: Wraca jej kultowy kabaret

Olga Lipińska to kobieta-legenda, dzięki której telewizja w latach PRL-u dawała nam sporo radości i spontanicznego śmiechu. Jej kabaret do dziś nie ma sobie równych, a postaci takich, jak Turecki, Basieńka czy Czesio ze świecą szukać.

Bezgranicznie oddana pracy. W trakcie realizacji kolejnych odsłon "Kabaretu" nic nie jadła. Kompozytor i pianista Czesław Majewski, odtwórca roli pana Czesia, żartuje wręcz, że... żywiła się kurzem.

Kanał TVP Rozrywka uczcił swoje drugie urodziny cyklem programów "Olga Lipińska zaprasza". Okazało się, że widzowie szalenie chętnie wracają do świata pani kabaretów. Już planowane są powtórki.

- Bardzo mnie to cieszy. Chętnie zrobiłabym ciąg dalszy tego cyklu. Przecież telewizja to moje życie.

Pięknie powiedziane.

- I prawdziwie. Do telewizji przyszłam jako młoda dziewczyna, studentka historii sztuki, zaraz po maturze. Moim pierwszym szefem był znakomity malarz i rysownik Jan Marcin Szancer (1902-1973 - red.). To on powiedział mi, że obraz telewizyjny trzeba traktować tak, jak zwykły obraz i najpierw bardzo dobrze go zakomponować. Zapamiętałam to na całe życie. Starałam się zawsze tworzyć kolejne sytuacje pod kamerę, pod kadr. Natomiast plan ogólny był u mnie bardzo zabałaganiony.

Reklama

Miała pani wielkie zawodowe szczęście... Można wręcz powiedzieć, że debiutowała pani wraz z telewizją, która była dla Polaków nowym, fascynującym medium.

- Bo to były wspaniałe czasy. Grupą około trzydziestu osób weszliśmy wtedy do telewizji. Byliśmy dumni, że pracujemy w tak nowoczesnej branży. Zresztą do dzisiaj mam takie przeświadczenie, że telewizja to jest niebywała trybuna. Wtedy wierzyliśmy, że dzięki niej uda się nam zmienić mentalność Polaków. Polskę - na lepszą. Pracowaliśmy w instytucji propagującej wysoką kulturę. Kochałam telewizję, wtedy niezdarną, prymitywną technicznie i biedną. Ale nie było to ważne. Ważne było, że od nas - młodych filmowców, studentów dziennikarstwa, artystów plastyków, pracowników "nowego" - zależało, jak będzie myślała, wyglądała Polska. Tak nam się wydawało. Stąd - wybrane osobistości przed kamerami: wybitni artyści, pisarze, dziennikarze, muzycy. Stąd "Starsi Panowie" (1. odcinek na żywo pokazano 16 października 1958 roku - red.) ze swoim wytwornym żartem i abstrakcyjną piosenką. Staraliśmy się rozjaśniać w głowach rodakom, a oni to akceptowali.

- W repertuarze Teatru TV był i Friedrich Dürrenmatt, i William Szekspir, i klasyka polska oraz obca... Zakładaliśmy, że nasz widz jest inteligentny i nie daruje nam łatwizny. Dyskusje publicystyczne w sprawach ważnych dla Polski miały charakter rzeczowy. Kochałam Polskę, jakakolwiek by ona wtedy była, smutna, biedna czy nudna. Staraliśmy się ją ożywić. Chcieliśmy bez szarpaniny przeżyć życie, jakie nam przypadło, pokazując dzięki telewizji światełko w tunelu - kulturę! Bo telewizja była wtedy ośrodkiem wysokiej kultury. Tak było do czasu, aż zainteresowali się tym potężnym medium politycy.


To była epoka telewizji na żywo.

- Wszystko szło na żywo, spektakle teatralne, kabarety.

A największy pani sukces z tamtych lat to...?

- "Romans prowincjonalny" Kornela Filipowicza z Elżbietą Czyżewską i Zbigniewem Cybulskim w Teatrze TV (emisja na żywo 26.06.1961 - red.). O tym przedstawieniu pisano w opiniotwórczych tygodnikach. Rozpoczęła się dyskusja, czym powinna być telewizja dla kultury polskiej. Nie waham się powiedzieć, że TVP w swoich początkach odegrała ogromną rolę kulturotwórczą. Nie do przecenienia.

Reżyserowała pani poważne sztuki, programy poetyckie... Skąd zainteresowanie kabaretem?

- Zawsze bliska mi była z jednej strony tragedia grecka, a z drugiej - teatr absurdu.

Faktycznie. Od teatru absurdu tylko krok do kabaretu.

- No tak. 35 lat robiłam kabaret! Ten pierwszy nazywał się "Głupia sprawa", ale po 1. odcinku "zdjęto" sam tytuł, a potem całą resztę. Był 1969 rok, 25-lecie Polski Ludowej, nie można więc było kwestionować jej dorobku. Potem, w 1971 roku, już w czasach Edwarda Gierka, zaczęłam robić autorski kabaret "Gallux Show". Powstało 10 odcinków.


I to był wielki sukces. Chodziłam wtedy z mamą do sąsiadów, bo jeszcze nie miałyśmy telewizora, żeby oglądać "Gallux Show".

- Fan kluby powstawały. Ludzie nas kochali. Ten tytuł wziął się z nazwy sklepów z luksusową galanterią. Edward Gierek uchylił trochę żelazną kurtynę, poczuliśmy "powiew Zachodu", pojawiły się jakieś towary dotąd niedostępne. Myśmy się z tego śmiali. Andrzej Zaorski we fraku i w sandałach był symbolem tamtej epoki.

Prezesem telewizji był wtedy Maciej Szczepański (lata 1972- 1980 - red.), który miał za zadanie realizować "propagandę sukcesu".

- Na początku urzędowania powiedział nam, że musimy robić tak atrakcyjny program, żeby ludzie nie mogli oderwać się od telewizorów.

I miał na to pieniądze.

- Tak. Kupował zachodnie filmy i seriale, dawał pieniądze na teatr. Kiedyś wezwał mnie i zapytał, dlaczego Basia Wrzesińska w "Kabareciku" lata taka obdarta, w łachmanach. Powiedział, żebym pojechała do Paryża z Xymeną Zaniewską i kupiła pióra, jedwabie, żeby wszystko błyszczało. Że da pieniądze. A mnie wcale na tym nie zależało. Ja robiłam parodię propagandy sukcesu.


Oczywiście pod czujnym okiem cenzury.

- Byliśmy w oku cyklonu. Robiliśmy bardzo popularny kabaret, a każda władza najbardziej boi się ośmieszenia. Miałam ciągłe kłopoty z cenzurą. Oni nie mogli zrozumieć, dlaczego te moje kolejne kabarety są tak oglądane. A w nich była Polska właśnie, śmieszna i straszna. Ja nawet robiłam parodię cenzury w moim kabarecie, wyśmiewałam się z różnych jej instrukcji. Kiedyś cenzor skreślił mi zdanie: "Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce". Wymyśliłam: "biegiem to nad brzegiem, a w Polsce jak kto chce" i wszyscy zrozumieli, o co chodzi. Gdy przygotowywaliśmy programy dla TVP Rozrywka, Tomek Raczek powiedział, że dziwi się, jak wiele cenzura nam "puszczała". Także rzeczy, które dzisiaj by nie przeszły.

Cenzury nie ma już 25 lat.

- Ale jest autocenzura i cenzura obyczajowa.

Tamta cenzura przegapiła antyradziecki dowcip o ruskich, których nikt nie prosił, tylko same przyszły. Nie wierzyłam własnym uszom, kiedy Jan Kobuszewski opowiedział go w telewizji.

- Mnie wtedy zawiesili na osiem miesięcy. Cenzor to puścił, bo mu powiedziałam, że rzecz się dzieje w barze mlecznym i nie ma tam ani słowa o mięsie, którego już wtedy brakowało i nie wolno było o tym mówić. Akurat wtedy ja i Szymon Kobyliński dostaliśmy od robotników z zakładów im. Róży Luksemburg i zakładów Kasprzaka specjalne nagrody jako najwybitniejsi twórcy Telewizji Polskiej. Jak oni się dowiedzieli, że nie będzie już kabaretu przez te ruskie pierogi, rozpętało się piekło! Robotnicze delegacje zaczęły przychodzić do prezesa, żeby nas przywrócić. Listy pisali. A mnie co jakiś czas przesłuchiwało paru smutnych panów, zadając ciągle to samo pytanie: kto mnie inspirował? W końcu wybronił nas prezes Szczepański. Inteligentnie, chociaż niezbyt pochlebnie dla nas. Powiedział, że artyści to właściwie idioci i nie bardzo wiedzą, co mówią. I wróciliśmy.


Słyszałam, że walcząc o swoje programy używała pani różnych metod.

- Wszystkiego używałam. Złości, płaczu... Tupałam nogami. Zresztą pani wie, że do dzisiaj mam okropną opinię.

Perfekcjonistka. Apodyktyczna. Awanturnica...

- Ale coś tam wykrzyczałam. Ludzie oglądali moje kabarety. A z tymi samymi aktorami pracowałam po 30 lat.

I nikt się nie obrażał.

- Skąd. Myśmy się przyjaźnili.

Pani podobno, pracując, nic nie jadła. Czesio Majewski twierdzi, że żywiła się pani kurzem.

- I kablami! Nie znosiłam przerw w pracy, wybijały mnie z rytmu.

To pani namówiła Piotra Fronczewskiego, żeby zaczął śpiewać?

- Jak on się opierał! Powiedział, że w życiu nie będzie śpiewał i nie wystąpi w żadnym kabarecie. Janusza Gajosa też ja namówiłam, ale on chyba teraz już nie lubi swojego Tureckiego.


A ja bardzo! Wszystkie pani kabarety są lustrem czasów, w których powstawały. Te postaci są polskie, prawdziwe.

- Satyra musi być lustrem. Musi dotyczyć nas, dzisiaj. I jednocześnie sięgać głębiej, do historii, literatury, żeby móc pokazać nasz "charakterek".

Rozmawiała Maria Szabłowska

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Olga Lipińska ur. 6 kwietnia 1939 roku w Warszawie, reżyserka, scenarzystka, satyryczka. Skończyła XII LO im. Marii Skłodowskiej-Curie i reżyserię w PWST. Znamy jej kabarety: "Głupia sprawa", "Gallux Show", "Właśnie leci kabarecik", "Kurtyna w górę", "Kabaret Olgi Lipińskiej" oraz spektakle Teatru TV: "Damy i huzary", "Zemsta".

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy